Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 39
Tu roześmiał się istotnie, jak gdyby opowiadał rzecz najweselszą – i nagle począł śpiewać:
Oj poznałeś, co to Tatar,
Kiej ci dobrze skóry natarł!
– No, a potem co? – spytał Zbyszko.
– Potem umknął wielki kniaź751, ale zaraz ducha nabrał, jako to on zwykle. Im mocniej go przygniesz, tym ci lepiej odskoczy, jak leszczynowy kierz752. Poskoczyliśmy tedy do Tawańskiego brodu bronić przeprawy. Przyszła też garść rycerzy nowych z Polski. No i nic! Dobrze! Na drugi dzień nadciągnął Edyga z ćmą753 tatarstwa, ale już nic nie wskórał. Hej, było wesele! Co on chce przez bród, to my go w pysk. Nijak nie mógł. Jeszcześmy ich nabili i nałapali niemało. Ja sam pięciu ułowiłem, których z sobą do Zgorzelic prowadzę. Obaczycie po dniu, jakie mają psie mordy.
– W Krakowie powiadali, że i na Królestwo może przyjść wojna.
– Albo to Edyga głupi. Wiedział ci on dobrze, jakie u nas rycerstwo, a i to też, że najwięksi rycerze ostali doma, bo królowa nierada była, że Witold na swoją rękę wojny wszczyna. Ej, chytry on jest – stary Edyga! Zaraz pomiarkował u Tawani754, że kniaź w siłę rośnie, i poszedł sobie precz, hen, za dziewiątą ziemię!…
– A wyście wrócili?
– A wróciłem. Już tam nie ma co robić. I w Krakowie dowiedziałem się o was, żeście mało co przede mną wyjechali.
– To dlatego wiedzieliście, że to my?
– Wiedziałem, że to wy, bom się wszędzie o was na popasach pytał.
Tu zwrócił się do Zbyszka:
– Hej, mój Boże, to ja cię małego ostatni raz widział, teraz zasie choć i po ciemku miarkuję, żeś chłop jak tur. A zaraz gotów był z kuszy dziać!… Widać, że na wojnie bywałeś.
– Mnie od małości wojna chowała. Niech stryjko powie, czyli mi doświadczenia brak.
– Nie potrzebuje mi stryjko nic mówić. Widziałem w Krakowie pana z Taczewa, który mi o tobie rozpowiadał… Ale pono ów Mazur nie chce ci dziewki dać, a ja bym ta nie był taki zawzięty, boś mi się udał… Zapomnisz ty o tamtej, jeno zobaczysz moją Jagienkę. To ci rzepa!…
– A nieprawda! Nie zapomnę, choćbym i dziesięć takich jak wasza Jagna obaczył.
– Za nią pójdą Moczydoły, gdzie jest młyn. Było też na łęgach755, jakem wyjeżdżał, dziesięć świerzop dobrych ze źrebięty… Niejeden mi się jeszcze o Jagnę pokłoni – nie bój się!
Zbyszko chciał odpowiedzieć: „Ale nie ja!” – lecz Zych ze Zgorzelic począł sobie znów pośpiewywać:
Ja wam się do kolan nagnę,
A wy za to dajcie Jagnę,
Bogdaj was!
– Wam zawsze wesołość i śpiewanie w głowie – zauważył Maćko.
– Ba, a cóż błogosławione dusze w niebie robią?
– Śpiewają.
– No, to widzicie! A potępione płaczą. Wolę ja iść do śpiewających niż do płaczących. Święty Pieter też powie tak: „Trzeba go puścić do raju, bo inaczej będzie jucha756 i w piekle śpiewała, a to nie przystoi”. Patrzcie – świta już.
I rzeczywiście czynił się dzień. Po chwili wyjechali na szeroką polanę, na której było już wcale widno. Na jeziorku zajmującym większą część polany jacyś ludzie łapali ryby, ale na widok zbrojnych mężów porzucili niewód757 i wypadłszy z wody, pochwycili co prędzej za osęki758, za drągi i stanęli w groźnej postawie, gotowi do bitki.
– Wzięli nas za zbójów – rzekł śmiejąc się Zych. – Hej, rybitwy759! a czyiście wy?
Tamci stali jeszcze czas jakiś w milczeniu, spoglądając nieufnie, na koniec jednak starszy między nimi, rozpoznawszy rycerzy, odrzekł:
– Księdza opata z Tulczy.
– Naszego krewniaka – rzekł Maćko – który Bogdaniec w zastawie trzyma. To muszą być jego bory, ale chyba niedawno je kupił.
– Bogać kupił – odpowiedział Zych. – Wojował on o nie z Wilkiem z Brzozowej i widać wywojował. Mieli się nawet rok temu potykać konno na kopie i na długie miecze o całą tę stronę760, ale nie wiem, jako się skończyło, bom był wyjechał.
– No, my swojaki – rzekł Maćko – z nami się nie będzie darł, a może jeszcze co z zastawu odpuści.
– Może. Z nim byle po dobrej woli, to jeszcze ze swego dołoży. Rycerski to opat, któremu nie nowina hełmem głowę nakryć. A przy tym pobożny i bardzo pięknie odprawia nabożeństwo. Musicie przecie pamiętać… Jak ci huknie przy mszy, to aż jaskółki pod pułapem z gniazd wylatują. No, i chwała Boża rośnie.
– Co nie mam pamiętać! Przecie o dziesięć kroków świece tchem w ołtarzu gasił. Zajeżdżałże on choć raz do Bogdańca?
– A jakże. Zajeżdżał. Pięciu nowych chłopów z żonami na karczunkach osadził. I u nas, w Zgorzelicach, też bywał, bo jako wiecie, on mi krzcił761 Jagienkę, którą zawsze bardzo nawidzi762 i córuchną ją zowie.
– Dałby Bóg, żeby chciał mi chłopów ostawić – rzekł Maćko.
– O wa! co tam dla takiego bogacza pięciu chłopów! Wreszcie, jak Jagienka go poprosi, to ostawi.
Tu rozmowa umilkła na chwilę, albowiem znad ciemnego boru i znad rumianej zorzy podniosło się jasne słońce i rozświeciło okolicę. Powitali je rycerze zwykłym: „Niech będzie pochwalony!”, a następnie, przeżegnawszy się, poczęli ranne pacierze.
Zych skończył pierwszy i uderzywszy się po kilkakroć w piersi, ozwał się do towarzyszów:
– Teraz się wam dobrze przypatrzę. Hej, zmieniliście się obaj… Wy, Maćku, musicie wpierw do zdrowia przyjść… Jagienka będzie miała o was staranie, bo to w waszym dworze baby nie uświęci… Ano, znać, że wam szczebrzuch763 tkwi między żebrami… I dobrze nie bardzo…
Tu zwrócił się do Zbyszka:
– Pokażże się i ty… Oj, mocny Boże! Pamiętam cię maleńkim, jakoś przez ogon źrebakom na grzbiet łaził, a teraz, wciornaści, co za rycerzyk!… Z gęby czyste paniątko764, ale chłop pleczysty… Takiemu się choć i z niedźwiedziem