Świat Zofii. Jostein Gaarder

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świat Zofii - Jostein Gaarder страница 2

Świat Zofii - Jostein  Gaarder

Скачать книгу

jej ogrodem nie było już innych zabudowań. Tu zaczynał się głęboki las.

      Zofia skręciła w ulicę Koniczynową. Na końcu uliczka zataczała ostry łuk. Miejsce to często nazywano Zakrętem Kapitańskim. Ludzie chodzili tędy niemal wyłącznie w soboty i niedziele.

      Był początek maja. W ogrodach, pod drzewami owocowymi kwitły gęste kępy żonkili. Brzozy pokryły się delikatnym zielonym welonem listków.

      Czy to nie dziwne, że o tej porze roku wszystko tak po prostu zaczyna rosnąć? Co sprawia, że kiedy tylko robi się cieplej i znikają ostatnie resztki śniegu, z pozbawionej życia ziemi wyłaniają się tony zielonych liści?

      Otwierając furtkę do swojego ogrodu, Zofia zajrzała do skrzynki na listy. Na ogół było w niej mnóstwo reklam i kilka wielkich kopert do matki. Zofia zwykle kładła gruby plik poczty na kuchennym stole, potem szła na górę do swojego pokoju i zabierała się do odrabiania lekcji.

      Do ojca przychodziły jedynie od czasu do czasu jakieś zawiadomienia z banku, ale też nie był on wcale, ot takim sobie, zwyczajnym ojcem. Ojciec Zofii był kapitanem wielkiego tankowca i większą część roku spędzał poza domem. Kiedy przyjeżdżał na kilka tygodni, przechadzał się po pokojach wolnym krokiem i uprzyjemniał życie Zofii i jej matce, ale gdy przebywał na morzu, stawał się bardzo daleki.

      Dziś w skrzynce leżał tylko jeden nieduży list – i był do Zofii.

      „Zofia Amundsen – głosił napis na małej kopercie – ul. Koniczynowa 3”. To wszystko, nigdzie nie podano, kto go wysłał. Nie było nawet znaczka.

      Zofia szybko zatrzasnęła furtkę i zaraz otworzyła kopertę. W środku znalazła jedynie mały arkusik papieru, nie większy od samej koperty. Napisano na nim: „Kim jesteś?”.

      I nic więcej. Ani pozdrowień, ani podpisu, tylko te dwa odręcznie napisane słowa i duży znak zapytania.

      Jeszcze raz obejrzała kopertę. No tak, list był do niej, ale kto wsunął go do skrzynki?

      Zofia w pośpiechu otwierała drzwi do czerwonego domu. Jak zwykle kot Shere Khan zdążył chyłkiem przemknąć wśród krzewów, wskoczyć na schodki i prześlizgnąć się przez drzwi, zanim zamknęła je za sobą.

      – Kici, kici, kici!

      Gdy matka Zofii złościła się na to czy owo, zdarzało się, że nazywała dom, w którym mieszkali – menażerią. Menażeria to zbiorowisko rozmaitych zwierząt i prawdę powiedziawszy, Zofia była bardzo zadowolona ze swego zwierzyńca. Najpierw dostała wazę ze złotymi rybkami: Złotowłosą, Czerwonym Kapturkiem i Czarnym Piotrusiem. Później przybyły papużki, Kruszyna i Okruszek, żółw Gowinda, a wreszcie żółtobrązowy jak pręgowany tygrys kot Shere Khan. Wszystkie zwierzaki miały stanowić swoistą rekompensatę za to, że matka późno wracała z pracy, a ojciec tułał się gdzieś po morzach i oceanach.

      Zofia zrzuciła z ramion szkolny plecak i wystawiła dla Shere Khana miseczkę z kocim jedzeniem. Wreszcie klapnęła na kuchenny stołek z tajemniczym listem w dłoni.

      Kim jesteś?

      Skąd mogła wiedzieć? Oczywiście była Zofią Amundsen, ale kto to taki? Na razie jeszcze dokładnie tego nie wiedziała.

      A gdyby nazywała się zupełnie inaczej? Na przykład Anna Knutsen? Czy wówczas byłaby kimś innym?

      Nagle przypomniało jej się, że tata z początku chciał, by miała na imię Synnøve. Zofia spróbowała wyobrazić sobie, że wyciąga rękę i przedstawia się jako Synnøve Amundsen, ale nie, to nie było to. Przez cały czas przedstawiała się zupełnie inna dziewczynka.

      Zeskoczyła na podłogę i nie wypuszczając z ręki niezwykłego listu, przeszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i głęboko zajrzała sobie w oczy.

      – Jestem Zofią Amundsen – powiedziała.

      Dziewczynka w lustrze nawet się nie skrzywiła. Bez względu na to, co robiła Zofia, i ona robiła to samo. Zofia starała się uprzedzić swe lustrzane odbicie, wykonując błyskawiczny ruch, ale ta druga okazała się równie szybka.

      – Kim jesteś? – zapytała.

      I teraz także nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ale przez moment poczuła, że sama zapędziła się w kozi róg, nie wiedziała bowiem, kto zadał pytanie – czy ona sama, czy też jej lustrzane odbicie.

      Zofia przysunęła palec wskazujący do nosa w lustrze i powiedziała:

      – Ty to ja.

      Kiedy jej oświadczenie pozostało bez odzewu, odwróciła zdanie:

      – Ja to ty.

      Zofia Amundsen nie zawsze była zadowolona ze swojego wyglądu. Często słyszała, że ma piękne migdałowe oczy, ale z pewnością powtarzano jej to tylko dlatego, że miała za mały nos i za duże usta. W dodatku uszy tkwiły zbyt blisko oczu. A już najgorsze ze wszystkiego były proste, gładkie włosy, za nic nie dające ułożyć się w żadną fryzurę. Czasami ojciec gładził ją po głowie i mówił: „Moje ty dziewczę o włosach jak len”, nawiązując do utworu muzycznego Claude’a Debussy’ego. Mógł sobie tak mówić, nie był skazany na to, by przez całe życie zwisały mu z głowy proste czarne strąki. Na włosy Zofii nie działały ani pianki, ani żele.

      Czasami własny wygląd zdawał jej się do tego stopnia dziwny, że zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest kaleką. W każdym razie matka wspominała o trudnym porodzie. Ale czy to naprawdę sam poród decydował o wyglądzie człowieka?

      Czy to nie dziwne, że nie wiedziała, kim jest? I czy nie bezsensowne, że sama nie może decydować o swoim wyglądzie? Został jej podany na tacy. Owszem, mogła wybierać sobie przyjaciół, ale samej siebie nie wybrała. Nie wybrała nawet tego, że jest człowiekiem.

      Co to jest człowiek?

      Zofia znów popatrzyła na dziewczynkę w lustrze.

      – Chyba pójdę odrabiać biologię – oznajmiła, jakby chciała się usprawiedliwić. W następnej chwili była już na korytarzu.

      Nie, raczej wyjdę do ogrodu, pomyślała.

      – Kici, kici, kici!

      Zofia wypchnęła kota na schody i zamknęła za sobą drzwi.

      Stała na wysypanej żwirem alejce, trzymając w dłoni tajemniczy list, gdy nagle ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała wrażenie, że jest lalką, która za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stała się nagle żywą istotą.

      Czy to nie dziwne, że znajdowała się teraz na świecie, że mogła przebywać w tak niezwykłej baśni?

      Shere Khan lekkimi susami przeskoczył żwirowaną alejkę i wślizgnął się między gęste krzewy porzeczek. Prawdziwy, żywy kot; żywy od białych wąsów aż po ruchliwy ogon kończący gładkie, smukłe ciało. I kot także przebywał w ogrodzie, ale na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy w taki sam sposób jak Zofia.

      Kiedy Zofia coraz głębiej zastanawiała się nad tym, że istnieje, przyszło jej też do głowy, że nie zawsze tak będzie.

      Jestem

Скачать книгу