Niewidoczni. Jacek Piekiełko

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewidoczni - Jacek Piekiełko страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Niewidoczni - Jacek Piekiełko

Скачать книгу

że on coś będzie wiedział? – pyta z powątpiewaniem Lubosz. – Sra w gacie przed komornikiem i tyle. Znajdzie byle powód, żeby puścić go wolno.

      – Musiał coś widzieć – stwierdza Marek, patrząc na przesłuchiwanego przez lustro weneckie. – Był w tamtym miejscu na co dzień. Zna je na wylot. I pewnie każdego, kto tam się kręci.

      Arek wyjmuje z paczki kolejnego już papierosa.

      – Zakurzysz się na śmierć – komentuje Marek. – Albo przepalisz cały hajs.

      – Myślę, że oba warianty są prawdopodobne.

      Lubosz co chwila zbliża papierosa do ust. Jego dłoń drży. Marek z niepokojem spogląda na kolegę.

      – Trzymasz się jakoś?

      – Nie mam wyjścia – odpowiada Lubosz. – Tylko myśl o Sylwii pcha mnie do przodu.

      – A Ewelina? Macie jakiś kontakt?

      – A jak myślisz?

      – Nadal w rękach pocieszyciela szamana?

      – Wchodzisz na śliski grunt.

      – Bo?

      – Mam ci przypomnieć o zajebistym pomyśle, w którego realizacji pomagałeś Ewelinie?

      – Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy.

      – To nadal we mnie siedzi.

      – Nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. Chcieliśmy jak najlepiej. Sylwia miała swoje problemy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co czułem, gdy zobaczyłem ją w tym samochodzie. Na początku nie dowierzałem. To było niczym cud. Zaraz jednak byłem przerażony. Bałem się, że nie żyje. A później czułem osobisty przymus, by jej pomóc. Myślisz, że nie obchodziło mnie jej zdrowie? Chciałem ją odwiedzać jak najczęściej.

      – Po co tak naprawdę byłeś wtedy w szpitalu?

      – Zależy kiedy. Doglądałem, czy się wybudziła ze śpiączki. Gdy na siebie trafiliśmy, przyniosłem jej kolczyk, który znalazłem w samochodzie.

      Arek kładzie stopę na siedzisko krzesła, opierając łokieć o kolano. W tej ekwilibrystycznej pozie powoli pali papierosa, wgapiając się w zatrzymanego, który siedzi za szybą.

      – Arek, człowieku, robimy, co w naszej mocy… Obiecuję ci, że dorwiemy tego drania, znajdziemy Sylwię. Wtedy musisz wyjechać. Musicie sobie razem z tym wszystkim poradzić. Może wtedy… może jeszcze uda się odbudować relacje z Eweliną.

      – To zamknięty rozdział.

      – Masz kogoś? – pyta Marek bez ogródek.

      – W sensie?

      – Związku.

      – Nie. Jestem wolnym ptakiem.

      – Brzmi dwuznacznie.

      Arek ani drgnie. Kiedyś przynajmniej uśmiechnąłby się na żart lub odpowiedziałby ciętą ripostą. Pewnie kontynuowałby, sprowadzając temat do sprośnych dowcipów. Teraz jest jak kamień i wulkan w jednym. Bogucki nie chciałby siedzieć w jego głowie i czytać z czarnych myśli kłębiących się w umyśle kolegi.

      – Dobra, już nic nie mówię – dodaje Marek.

      – Nie poruszaj tematu Eweliny w mojej obecności. Tylko tyle.

      Arek wyjmuje kolejną fajkę.

      – Ale to muszę skomentować. Jak nie rzucisz, to może coś zdrowszego?

      – Nie rozumiem.

      – Nie słyszałeś o tych nowych fajkach…

      – E-papierosach?

      – Nie. Te fajki bez dymu. Wkładasz taką mniejszą fajkę do urządzonka, które podgrzewa tytoń, ale go nie spala.

      – Słyszałem o tym. Kolejne dziadostwo dla jeleni.

      – Nie do końca. Podobno zdrowsze, bo bez dymu.

      Arek odwraca głowę i w końcu się uśmiecha, wyjaśniając:

      – To trochę taka masturbacja. Niby fajnie, ale… czegoś brakuje.

      Marek wraca pamięcią do dawnych lat, gdy zaraz po pracy chodzili na piwo, wymieniali się anegdotami, mieli opracowaną teorię na każdy temat i chęć podboju świata, która wyparowała wraz z upływem czasu. Czy gdyby wtedy znali przyszłość, zachowywaliby się inaczej, poważniej? Czy zrobiliby wszystko, aby tak pokierować swoim życiem, by znaleźć się z dala od codziennych ludzkich tragedii, na które się uodpornili? Pracując w policji, mając styczność ze zbrodniami, których miejsca musieli badać, stali się obojętni. Dopiero osobista tragedia Lubosza wyrwała ich z wypracowanej latami obojętności. Oswajane demony wydostały się z piekła.

      – Zobacz… – mówi Arek.

      Patrzą przez lustro weneckie. Pałącki wyraźnie przypatruje się otwartej teczce pozostawionej przez Marka. Coś przykuwa jego uwagę w taki sposób, że mężczyzna aż się podnosi lekko i nachyla nad blatem.

      Zdjęcie.

      Sięga powoli po jedną z fotografii. Przygląda się jej z uwagą. Po chwili podnosi wzrok i przenosi go na swoje odbicie w lustrze, za którym chciałby dojrzeć śledczych, by przekazać im ważną wiadomość.

      11

      – Mam – mówi Pałącki, wyraźnie ożywiony. Widząc policjantów z powrotem, uderza grubym paluchem w fotografię leżącą na wierzchu. – To on. Tego faceta widziałem na terenie huty. Na sto procent.

      – Kto ci pozwolił grzebać w moich dokumentach? – pyta Marek, zbijając przesłuchiwanego z tropu.

      – Ja nie… To znaczy… – zaczyna się wykręcać. – Teczka była otwarta. Od razu to zdjęcie rzuciło mi się w oczy.

      – Jesteś pewny, że go widziałeś?

      – Na pewno.

      – Gdzie dokładnie?

      – Pewnie bym nie zapamiętał, bo i dlaczego. Ale to mi mocno utkwiło. Siedziałem do późna w biurze. Przez okno widzę plac, gdzie podjeżdżają ze złomem. Była noc, tylko lampy przed budynkiem oświetlały teren. Nagle coś mignęło mi w oknie, jakiś cień. Usłyszałem krzyk. Takie bardziej wołanie. Jezu, ale się wystraszyłem. Ten facet naraz wyrósł tuż przede mną. Wlepił twarz w szybę okna. Zaraz jednak odwrócił się i zaczął uciekać. Wybiegłem na zewnątrz, bo mnie to bardzo zaniepokoiło. No nie ukrywam, że bardziej z troski o własne interesy. Chciałem zobaczyć, co się dzieje.

      – I? – wtrąca Arek.

      – Facet biegł. Ale ktoś go zawołał i no… On zaraz zatrzymał się i wrócił posłusznie

Скачать книгу