12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу 12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn страница 4
– Nie chcę twojej brudnej forsy! – zawołałem. Może nieco zbyt teatralnie jak na zwykłą piekarnię, w której siedzieliśmy.
– Słucham?
– Sam to załatwię – wyjaśniłem, przesuwając pieniądze z powrotem.
– Ale pamiętaj, że to musi być piękne drzewo. Najlepsze.
– Nie martw się – zapewniłem go, po czym rzuciłem zdanie od wieków będące w Nowym Jorku najlepszą walutą: – Znam jednego gościa.
Nowojorczycy nie mają właściwie szans dojechać do choinek, dlatego co roku w grudniu choinki przyjeżdżają do nowojorczyków. Sklepy spożywcze, w których zwykle stoją wiadra z kwiatami, nagle porastają szczupłymi sosnami. Puste działki zapełniają się pozbawionymi korzeni drzewkami, a niektóre punkty są otwarte do rana, na wypadek, gdyby o drugiej w nocy ktoś poczuł nagłą potrzebę nabycia świątecznego akcentu.
W niektórych punktach sprzedawcy przypominają dilerów narkotykowych chwilowo handlujących innym rodzajem igieł. W innych obsługują faceci we flanelowych koszulach, wyglądający, jakby pierwszy raz ruszyli się z wiochy do miasta – rany, ależ to duże miasto! Innym pomagają uczniowie podejmujący najbardziej tymczasową z robót tymczasowych. W tym roku jednym z takich uczniów był mój najlepszy kumpel Bumer.
Kiedy tylko zaczął tę pracę, doświadczył na własnej skórze, czym jest krzywa uczenia się. A ponieważ zbyt wiele razy obejrzał Gwiazdkę Charliego Browna, zaczął wierzyć, iż najbardziej pożądaną choinką jest ta najbardziej krzywa i biedna, ponieważ jej zakup wprawia człowieka w świąteczny nastrój bardziej niż przyniesienie do domu samowystarczalnej, bujnej sosenki. Myślał również, że choinki można posadzić ponownie po Bożym Narodzeniu. Trudna to była rozmowa.
Na szczęście brak jasności umysłu Bumer nadrabiał szczerością, dlatego stragan przy Dwudziestej Drugiej ulicy, na którym pracował, szybko stał się popularny wśród klientów, sam Bumer zaś zgrywał naczelnego leśnego elfa. Chyba to wystarczyło, by go uszczęśliwić, choć porzucił szkołę z internatem w ostatnim roku, byle tylko być na Manhattanie. Pomógł mi już wybrać choinki do mieszkań moich rodziców. (Mama dostała dużo ładniejszą). Miałem pewność, że z radością pomoże mi wybrać najpiękniejszy okaz dla Lily. A jednak, idąc do Bumera, miałem coraz większe wątpliwości. Nie z jego powodu… ale z powodu Sofii.
Nowy rok szkolny nie tylko oznaczał przenosiny Bumera ze szkoły z internatem, przyniósł też kilka innych niespodzianek. Dość zaskakujące było, że rodzina mojej eksdziewczyny Sofii przeprowadziła się z powrotem do Nowego Jorku, choć przysięgali już nigdy w życiu nie opuszczać Barcelony. Ani trochę zaskakujące nie było, że choć cieszyłem się, widząc Sofię, to wcale nie zakładałem kłopotów – wyjaśniliśmy sobie, co trzeba, w trakcie jej ostatniej wizyty. Ale było SUPERZASKAKUJĄCE, że Sofia zaczęła spotykać się z Bumerem… i coraz częściej spotykać się z Bumerem… i ciągle spotykać się z Bumerem. Zanim zdążyłem ogarnąć choćby hipotetycznie, co się dzieje, oni byli już parą. A w moim umyśle to oznaczało najdroższy, najbardziej ekskluzywny ser świata roztopiony w hamburgerze. Uwielbiałem ich oboje, choć każde inaczej. Ale gdy widziałem ich razem, bolał mnie łeb.
Ostatnie, na co miałem ochotę, to zjawić się u Bumera akurat wtedy, kiedy wpadnie tam Sofia, żeby mogli emanować swoją radością na większym obszarze miejskim. Przechodzili coś w rodzaju miesiąca miodowego. Ci z nas, którzy mieli już ów miesiąc za sobą i weszli w okres przybywania i ubywania Księżyca, nie jego nowiu, czuli się w ich towarzystwie bardzo niezręcznie.
Ulżyło mi zatem, gdy okazało się, że Bumerowi nie towarzyszy Sofia. Pomagał właśnie jakiejś rodzinie – siedmio-, ośmio- czy dziewięcioosobowej – trudno było policzyć, bo dzieciaki biegały potwornie szybko.
– To drzewko jest wam przeznaczone – zwracał się Bumer do rodziców, jakby był zaklinaczem drzew i ta jedna choinka powiedziała mu właśnie, że pragnie znaleźć się w salonie tej rodziny.
– Jest taka wielka – martwiła się matka. Pewnie wyobrażała już sobie tonę igieł opadających na podłogę.
– To drzewo ma wielkie serce, racja – odparował Bumer. – Ale dlatego właśnie czujecie z nim taki związek.
– Dziwne – odezwał się ojciec rodziny. – Naprawdę go czuję.
Dobili targu. Kiedy Bumer przeciągał przez czytnik kartę kredytową, zauważył mnie i przywołał gestem. Odczekałem, aż wielka rodzina się zmyje, bo nie chciałem nadepnąć na któreś z dzieci.
– Naprawdę ich przyszpiliłeś – zauważyłem, podchodząc bliżej.
– To jakieś odniesienie do wbijania szpili? – spytał zdezorientowany Bumer. – Bo wcale nie zamierzałem, wiesz, być niemiły.
– Szpilka – igła – sosnowe igły.
– A, w sensie, że szukali choinki jak igły w stogu siana, a chcieli małą jak główka od szpilki. To ma sens!
Bumerowi takie dziwne asocjacje wcale nie wydawały się absurdalne. Między innymi dlatego zastanawiałem się, jak ktoś tak prostolinijny jak Sofia może z nim spędzać tyle czasu.
– Szukam choinki dla Lily. Naprawdę wyjątkowej choinki.
– Kupujesz Lily choinkę?
– No. W prezencie.
– Cudownie! Gdzie chcesz ją kupić?
– Może tutaj?
– O rany, świetny pomysł!
Bumer rozglądał się dokoła, mrucząc coś, co brzmiało jakby „Oscar, Oscar, Oscar”.
– Czy Oscar to jeden z twoich współpracowników? – zapytałem.
– A czy drzewka liczą się jako współpracownicy? W końcu są tu ze mną cały dzień… i prowadzimy bardzo ciekawe rozmowy…
– Oscar to jedna z choinek?