Ostrzeżenie. Christine Watkins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostrzeżenie - Christine Watkins страница 13
W wieku dwunastu lat zacząłem pić i trafiłem przed sąd za kradzież pieniędzy ze skarbonki w kościele św. Edmunda w Edmonton w Londynie. Gdy miałem czternaście lat, uzyskałem najgorsze wyniki w nauce ze wszystkich uczniów szkoły jezuickiej w Stamford Hill, z której ostatecznie wyrzucono mnie za kradzież. Uważałem, że jedynym sposobem na to, by być traktowanym z jakąkolwiek godnością, jest pójście w ślady mojego ojca, agresywnego alkoholika uzależnionego od hazardu. Ludzie bali się go i okazywali mu niechętny szacunek, zdobywany przezeń przemocą. Zacząłem się zachowywać jak on, włączając w to ciągłe picie, bo alkohol przynosił mi dobre samopoczucie i znieczulał na wszystkie złe rzeczy, które się działy w moim życiu. Zawsze jednak nadchodził następny dzień, gdy wszystko wydawało się jeszcze gorsze, piłem więc ponownie, by zagłuszyć konsekwencje.
Mieszkałem z rodzicami i czwórką braci w niebezpiecznej części Londynu. Jako nastolatek dołączyłem do gangu motocyklowego i stałem się bardzo brutalny. Większość moich przyjaciół była taka jak ja: zbiry i złodzieje. Mój najlepszy przyjaciel kogoś zabił, inny został zamordowany w wieku siedemnastu lat, jeszcze inny oślepł w konsekwencji bójki, a kolejny próbował zabić staruszkę. Nauczyłem się zasad walki aikido, bo mierzyłem sto siedemdziesiąt trzy centymetry i wiedziałem, że dokoła jest wielu mężczyzn wyższych ode mnie. Gdy człowiek, który mnie ochraniał, trafił do więzienia na dwanaście lat za morderstwo, ciężko pracowałem, żeby lepiej się chronić, i w rezultacie zdobyłem czarny pas, a później zostałem kapitanem australijskiej drużyny na mistrzostwach świata w 1992 roku w Tokio. Miałem bardzo zły charakter, a sztuki walki nauczyły mnie, jak go wykorzystywać, by krzywdzić ludzi: łamać im kości, bić ich, kopać, a nawet zabijać. Krzywdziłem innych z zazdrości, bo wydawało mi się, że mają to, czego ja nie miałem: pieniądze i miłość szczęśliwej rodziny.
W wieku osiemnastu lat poznałem swoją przyszłą żonę, Australijkę, i ukrywałem przed nią swoje prawdziwe ja, żeby mnie polubiła. Widziała, że dużo piję, ale nie sądziła, że jestem uzależniony. Musiała mnie kochać. Wyszła za mnie. Mieszkaliśmy w Londynie, a ponieważ życie było dla mnie, niewykształconego magazyniera z problemami, trudne, moja żona powiedziała: „Przeprowadźmy się do Australii. Tam będzie nam lepiej”. Zgodziłem się i w 1976 roku zamieszkaliśmy w Perth.
Kilka lat później dzięki kłamstwu udało mi się zdobyć dobrą pracę w firmie farmaceutycznej. Żeby tę pracę utrzymać, musiałem zdobyć wiedzę medyczną. Nauka się opłaciła, bo pracowałem w tej firmie przez dziesięć lat i awansowałem na przedstawiciela handlowego. To była świetna, łatwa praca, która dawała mi wysokie zarobki i mnóstwo możliwości do pielęgnowania w sobie postawy Kaina.
Picie jest w Australii dość popularne, więc dobrze się wpasowałem. Poza pracą spora część mojego życia kręciła się wokół hulanek, bijatyk, kradzieży, oszustw i kłamstw. Chyba jedyną rzeczą, której się nie dopuściłem, było morderstwo, ale kilka razy znalazłem się przerażająco blisko. Żyłem dla władzy, pieniędzy i dobrej zabawy. Ale cierpienie zawsze niweczyło moje marzenia, bo przyjemność czerpałem z grzechu i uzależnień, które pozostawiały długotrwałe piętno w postaci bólu, zranienia, samotności i pustki.
Gdy zaczął odwiedzać mnie anioł, żyłem w ciemności. Nawet kiedy usłyszałem jego głos, nadal nie wierzyłem, że on istnieje, powiedziałem więc: „Udowodnij, że jesteś prawdziwy”. I on to zrobił. Zaczął mi mówić o różnych rzeczach, które miały się wydarzyć w moim życiu. Podzieliłem się tym z moją żoną i ku naszemu zdumieniu wszystko się spełniło.
Anioł był łagodny, ale ja go nie słuchałem, dlatego Bóg wytoczył ciężkie działa. Pewnego dnia, gdy znowu byłem w Adelajdzie, ale już w innym hotelu, w moim pokoju pojawiła się św. Teresa z Ávili, ubrana w brązowy habit sióstr karmelitanek. Miała srogi wyraz twarzy, niczym surowa nauczycielka. Chcąc mną wstrząsnąć, powiedziała, że muszę całkowicie zmienić swoje życie, bo inaczej pójdę do piekła, po czym opisała je z przerażającymi szczegółami. To mnie obudziło. Przedtem uważałem, że piekło to tylko mit, który ma nakłonić ludzi do lepszego życia, ale teraz, gdy uwierzyłem, że to miejsce istnieje, z całą pewnością nie chciałem tam trafić.
Święta Teresa wyjaśniła mi, że muszę zacząć kochać Boga i bliźnich. Powiedziała, że każdy został stworzony na Boży obraz, a miłość do Niego w naturalny sposób przekłada się na miłość do innych, bez względu na różnice między nami czy ich zachowanie wobec mnie. Potem wyjaśniła, co również może być moje: opowiedziała mi wszystko o niebie. „Tam chcę pójść!”.
– Możesz pójść do raju – powiedziała. – Każdy może. Jeśli będziesz żyć zgodnie z wiarą katolicką, niebo masz zapewnione. – A potem dodała: – Módl się, módl się modlitwą różańcową! – I kazała mi pójść do sklepu po różaniec.
Nie chciałem się modlić. Modlitwa była nudna, szukałem więc wymówek:
– Gdzie dostanę różaniec o tej porze w nocy?
– Za rogiem jest sklep, który sprzedaje różańce.
– O 21.30? To niemożliwe!
– Idź tam!
„To kompletne szaleństwo” – pomyślałem, gdy wychodziłem. Skręciłem za róg i zobaczyłem sklep z dewocjonaliami. Był otwarty i trwała w nim inwentaryzacja. Święta Teresa kazała mi zejść na dół; na ladzie leżało wiele różańców. Nie mogłem w to uwierzyć. Pokazała mi brązowy różaniec (jak później odkryłem, brązowy był kolorem zakonu karmelitanek, do którego należała).
– Weź ten! – nakazała mi.
Wróciłem do pokoju hotelowego z różańcem w dłoni. Stojąc naprzeciw św. Teresy, kontynuowałem swoją litanię wymówek:
– Nie potrafię się tak modlić… Zbyt wiele modlitw, zbyt wiele zdrowasiek i Ojcze nasz… Nie potrafię! – Przyzwyczaiłem się, by każdej nocy przed snem odmawiać dziesięciosekundową modlitwę, coś jak polisę ubezpieczeniową. Uważałem, że jeśli umrę we śnie, Bóg weźmie mnie do nieba – to znaczy, jeśli ono w ogóle istnieje.
– Zmów modlitwę różańcową – nalegała – piętnaście dziesiątek! – co równa się trzem całym Różańcom.
– Okropność! – Nie lubiłem modlitwy, zacząłem się więc kłócić.
– Musisz się modlić – powiedziała – i musisz odmawiać Różaniec, bo ryzykujesz utratę duszy! Pójdziesz do piekła, jeśli się nie zmienisz!
Nie muszę chyba dodawać, że wygrała. Nie znałem modlitwy różańcowej, wyjaśniła mi więc, jak się nią modlić.