Ostrzeżenie. Christine Watkins

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostrzeżenie - Christine Watkins страница 16

Автор:
Серия:
Издательство:
Ostrzeżenie - Christine Watkins

Скачать книгу

Doznałem poważnego wstrząśnienia mózgu, a prawa część głowy została oskalpowana. Część prawej półkuli mózgu była oderwana od reszty, a wiele komórek mózgowych uległo zniszczeniu.

      Tuż za mną jechała mennonicka zakonnica z Frontenac, która zatrzymała samochód i towarzyszyła mi aż do przyjazdu karetki. Później powiedziała mi, że gdy leżałem na jej kolanach, ciągle próbowałem odmawiać Zdrowaś, Maryjo. Chciała mi pomóc, ale nie znała tej modlitwy. Dziękuję Bogu za tę zakonnicę, ponieważ wyjaśniła ratownikom medycznym, że chyba mam złamany kark i muszą uważać. Miała rację.

      Mój drugi kręg szyjny był złamany – taki uraz „czule” nazwano „złamaniem wisielca”, bo gdy ktoś zostaje powieszony, pęka kręg szyjny C2 i w rezultacie człowiek się dusi. Gdyby po wypadku próbowano mi przekręcić głowę w drugą stronę, umarłbym.

      Karetka zawiozła mnie do małego szpitala w pobliskim mieście Eureka. Lekarz dyżurny przyszył mi z powrotem skórę. Swojej siostrze, która była również pielęgniarką, powiedział: „Niewiele mogę dla niego zrobić” i wezwał po mnie helikopter LifeWatch ze szpitala Wesley w Wichita. Nadal byłem nieprzytomny. Gdy lekarz z siostrą patrzył, jak helikopter odrywa się od ziemi, stwierdził: „On nie przeżyje tego lotu”.

      Helikopter wylądował na dachu szpitala w Wichita i prędko zawieziono mnie do centrum urazowego, gdzie się mną zajęto, a potem skierowano na oddział intensywnej terapii, zaledwie pięć budynków od miejsca, w którym dorastałem. Moja mama, wdowa, widziała z okna lądujący helikopter i już wtedy zaczęła się martwić. Gdy tylko poinformowano ją, że to mnie przywieziono, od razu przybiegła do szpitala. Jeden z moich parafian zadzwonił wieczorem do szpitala, żeby się dowiedzieć, co ze mną, i usłyszał, że dają mi piętnaście procent szans na przeżycie. Mam nadzieję, że mama nigdy się o tym nie dowiedziała.

      Później dotarła do mnie informacja, że te trzy osoby, które jechały w drugim samochodzie, przeżyły. Powiedziano mi też, że tego samego dnia wieczorem drzwi do naszego kościoła były otwarte, by ludzie mogli w każdej chwili przyjść i się za mnie modlić. W następnych dniach parafianie zbierali się, by rano i wieczorem odmawiać Różaniec w mojej intencji. Pierwszego wieczoru również kościoły ewangelików, baptystów i metodystów otworzyły swoje drzwi dla wiernych. Pastor Zgromadzenia Bożego w Fredonii spędził całą noc na modlitwie za mnie, a mennonici dołączyli mnie do swoich próśb modlitewnych. Moja wdzięczność dla wszystkich tych ludzi jest ogromna.

      Kilka miesięcy później jeden z lekarzy powiedział mi: „Ojcze, myśleliśmy, że mimo iż przeżyłeś, to resztę życia spędzisz w żelaznym płucu, wpatrując się w sufit, sparaliżowany od szyi w dół. Z oczywistych względów nie mogę tego zrobić, ale na twojej karcie chciałbym napisać słowo cud, bo ty naprawdę jesteś cudem. Każdy, kto zajrzy do twojej karty, dojdzie do takiego wniosku”.

      Nie potrzebowałem żadnej operacji, a pracownicy szpitala powiedzieli, że doszedłem do siebie w rekordowo szybkim tempie. Założono mi ortezę szyjno-piersiową, zwaną również aureolą. Otaczała ona moją głowę i była przytwierdzona do niej czterema śrubami, wprowadzonymi bezpośrednio do mojej czaszki – dwiema z przodu i dwiema z tyłu, żebym nie mógł się schylać ani ruszać szyją. Symbolika jak gdyby wymuszonej świętości została poprzedzona łaską Boga i nie uległa w moich oczach zamazaniu. „Aureola” była połączona z żelazną „kamizelką”, którą również musiałem nosić i której nie dało się zdjąć. Przez osiem miesięcy nie mogłem ruszyć głową w żadną stronę, a moje skronie, niczym zdetonowane pola minowe, nadal mają wgłębienia po śrubach.

      Półtora miesiąca po wypadku wypuszczono mnie ze szpitala w aureoli i kamizelce. Zamieszkałem w domu rodzinnym, gdzie miałem dochodzić do zdrowia z pomocą mamy, młodszego brata, który mieszkał w Wichita, i drugiego brata, który wziął urlop w marynarce wojennej i siedział z nami w domu noc i dzień.

      Mój biskup nie zamknął parafii; na moje miejsce wysłał zastępcę, który odprawiał mszę w weekendy. Po siedmiu miesiącach, gdy nabrałem już dość sił, przywrócono mnie do pracy w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Musiałem wyjść, kupić nowy samochód i zmierzyć się ze swoją traumą, co było bardzo trudne. Jeszcze trudniejsza była podróż powrotna do parafii tą samą drogą. Ale cieszę się, że ją odbyłem.

      Moi parafianie szybko podzielili się ze mną swoją troską i modlitwami o moje zdrowie i powrót. Mieszkańcy Fredonii, a zwłaszcza członkowie parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa, to ludzie, którzy odczuwają bojaźń Bożą i bardzo poważnie traktują swoją wiarę. Po moim powrocie zauważyłem i doceniłem fakt, że ze względu na mój wypadek nie wymagali ode mnie za dużo, co ogromnie mi pomogło.

      Niedługo po powrocie zacząłem czytać w trakcie mszy w zwykłe, jak mi się zdawało, dni Ewangelię według św. Łukasza, rozdział 13, wersety od 6 do 9:

      I opowiedział im następującą przypowieść: „Pewien człowiek miał zasadzony w swojej winnicy figowiec; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: «Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym figowcu, a nie znajduję. Wytnij go, po co jeszcze ziemię wyjaławia?» Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok go pozostaw, aż okopię go i obłożę nawozem; i może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz go wyciąć»”.

      Gdy czytałem tekst z lekcjonarza, nagle wydarzyło się coś nadzwyczajnego i nadprzyrodzonego. Jestem Niemcem i wiem, że takie rzeczy po prostu się nie dzieją. Strona, z której czytałem, rozświetliła się i powiększyła, po czym uniosła się, a ja w tej samej chwili zacząłem sobie dość niewyraźnie przypominać pewną rozmowę.

      Próbując zachować spokój, dokończyłem mszę tak zwyczajnie, jak potrafiłem, a potem wróciłem na plebanię, opadłem na fotel i nerwowo wypiłem jakieś cztery filiżanki kawy. Zastanawiałem się: „Dlaczego akurat ta Ewangelia wskrzesza tyle wspomnień? I czego one dotyczą?”.

      A potem nagle wszystko do mnie wróciło. Taka rozmowa rzeczywiście się odbyła, i to chwilę po wypadku, gdy leżałem nieprzytomny. Zostałem zabrany przed Boży tron, tuż przed sąd Jezusa Chrystusa! Nie widziałem Go, ale słyszałem Jego głos. To, co wydarzyło się potem, stało się natychmiast, na tyle, na ile można mówić tutaj o „czasie”. Jezus oskarżył mnie o grzechy popełnione i grzechy zaniedbania, za które nie żałowałem, których nie wyznałem i których mi nie przebaczono.

      Planowałem sobie kiedyś, że w chwili, gdy stanę przed sądem, wyrzucę z siebie serię wymówek: „Cóż, Panie, wiesz, że to była zadziorna kobieta, trudno więc było nie stracić do niej cierpliwości”, „Ale Panie, on kazał mi to zrobić”, „Panie, miałem zły dzień”, „Wiesz, nie czułem się najlepiej i dlatego nie zrobiłem tego czy tamtego”.

      Ale gdy stajesz przed uosobioną Prawdą, samotnie przed sądem, wymówki przestają istnieć. Nie masz możliwości obalenia zarzutów. Zgadzałem się z każdym z nich. Gdy Jezus wymieniał poszczególne sytuacje z mojego życia, ja mogłem tylko wewnętrznie mówić: „Tak… tak, to prawda”.

      Gdy Pan skończył, powiedział: „Wyrokiem, jaki cię czeka na całą wieczność, jest piekło”. Zanim to powiedział, wiedziałem, jaki będzie mój los. Jezus tylko uszanował moją decyzję. „Wiem, że na to właśnie zasługuję” – pomyślałem. „To jest jedyna logiczna rzecz, jaką mógł powiedzieć”.

      A potem odezwał się kolejny głos, który napełnił mnie przerażeniem: „Zejdź na dół. Należysz do mnie”.

Скачать книгу