KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE? - Guillaume Musso страница 13
– Widzisz coś? – spytał Capella.
– Kurwa, gdzie jest ten kretyn? – rzucił Diaz.
Nie odrywając oczu od lornetki, Karine Agneli starała się zachować spokój. Chłopaki byli dziś podenerwowani. W zeszłym tygodniu na wysokości quai de la Tourelle jeden ze statków Kompanii Bateaux Mouches wszedł w kolizję z motorówką wynajętą przez turystów. Przygnieciony do filaru mostu statek turystyczny poszedł na dno. Brygada policyjna interweniowała natychmiast, ale niewystarczająco szybko, żeby uratować jedno z dzieci. Trzylatek utonął. Żaden z policjantów straży rzecznej nie popełnił błędu. Niemniej śmierć dziecka zostawiła po sobie traumę w całym oddziale.
– Widzę go! – wykrzyknęła Karine, wskazując palcem w kierunku skweru du Vert Galant.
Motorówka policyjna powoli podpłynęła do brzegu.
– Zostawcie to mnie! – rzuciła młoda kobieta, zapinając kombinezon pływacki.
Zanim mężczyźni zdołali zaprotestować, już wskoczyła do wody i zaczęła płynąć pięknym kraulem. Wystarczyło jej kilka sekund, żeby przyjść z pomocą mężczyźnie, który z trudem płynął do brzegu.
Kiedy podpłynęła blisko do niego, zobaczyła, że trzymał się jakiegoś obrazu jak deski do pływania.
*
– Jesteście zwykłymi amatorami! Daleko wam do prawdziwych fachowców!
Groźnie wyciągnięty palec wskazujący pani minister spraw wewnętrznych wskazywał na dyrektora muzeum, jego szefa ochrony, dyrektora policji i szefa CBWPZ. W ciągu niecałej pół godziny zwołano specjalne zebranie na terenie muzeum Orsay.
– Tak dłużej być nie może! – krzyczała pani minister.
Kobieta, która jako pierwsza imigrantka, urodzona i wychowana w trudnych warunkach przedmieść, doszła do tak odpowiedzialnego stanowiska, wskutek ciągłego zainteresowania mediów stała się swoistą ikoną republiki. Inteligentna i ambitna, symbolizowała otwartość na idee lewicowe i nowoczesność. Znana była ze swej szczerości i z absolutnej lojalności wobec prezydenta, który czasem nazywał ją francuską Condoleezą Rice.
– Jesteście beznadziejni, to straszne!
W szarym kostiumie marki Paul Smith i w białej koszuli z kolekcji „agnès b.” od pięciu minut chodziła wte i wewte po galerii poświęconej van Goghowi, złoszcząc się na tych, których uważała za winnych ostatniej kradzieży. Hebanowe włosy gładko opadały wokół jej oczu podczernionych kredką i rzucających zimne, ostre jak kryształ spojrzenie. Przy niej minister kultury nie śmiał pisnąć słowa.
– Zupełnie tak jakby bawiło was to, że ten złodziej po prostu z was szydzi! – mówiła minister podniesionym głosem, wskazując na wizytówkę, którą Archibald McLean przypiął do ściany w miejsce autoportretu van Gogha.
Wypełniona przez policję długa galeria poświęcona impresjonistom zmieniła się w drugi komisariat. Wszystkie stalowe kraty zostały podniesione, a agresywne światło reflektorów zastąpiło łagodne błękitne oświetlenie, które zazwyczaj włączano w nocy. W sali Renoira inspektorzy z trzeciego wydziału policji śledczej przesłuchiwali personel ochrony muzeum. W sali Moneta inni oficerowie przeglądali na kontrolnym ekranie obrazy zarejestrowane przez kamery przemysłowe, a ekipa policji kryminalnej odgrywała odcinek serialu Eksperci w sali van Gogha.
– Jak najszybciej należy odnaleźć ten obraz! – rzuciła zimno minister. – Stawką są wasze kariery.
*
Wspaniały srebrny db5 jechał trasą Georges’a Pompidou. Był to samochód z innej epoki, z lat sześćdziesiątych, złotego wieku astona martina. Archibald, siedząc za kierownicą tego cudu, czuł się, jakby żył w innym świecie, tym, który już znikł: w świecie prawdziwego brytyjskiego luksusu. Samochód był elegancki, ale bez ostentacji, sportowy, ale nie nachalny, wyrafinowany, ale męski. Taki jak on sam.
Lekko przyspieszył, minął quai de la Rapée, Pont de Bercy i wjechał na obwodnicę. Jak na zabytek stary db5 jechał bardzo dobrze. Archibald, który uważał samochody za dzieła sztuki, siadał za kierownicą wyłącznie egzemplarzy wyjątkowych. Ten, który teraz prowadził, miał szczególną historię, gdyż grał w pierwszych filmach z serii James Bond: w Operacji Piorun i w Goldfingerze. Wyprodukowany w czasach, kiedy filmy nie były jeszcze zaśmiecone efektami specjalnymi uzyskanymi za pomocą komputera, samochód zachował arsenał gadżetów utrzymywanych w stanie używalności przez kolejnych właścicieli: karabiny maszynowe ukryte w migaczach, obracające się tablice rejestracyjne, system ekranów dymnych, pancerną przednią szybę, mechanizm do wylewania na szosę oleju i wysypywania gwoździ, ukryte ostrza do dziurawienia opon ścigającym…
Dwa lata wcześniej podczas historycznej transmitowanej na cały świat licytacji samochód został sprzedany za ponad dwa miliony dolarów tajemniczemu biznesmenowi szkockiemu.
*
– Martin Beaumont! – wykrzyknęła Karine Agneli jeszcze w wodzie.
Dwaj oficerowie ze straży rzecznej, Diaz i Capella, pomogli Martinowi dostać się na motorówkę patrolową i podali mu koc.
– Co ty robisz w Sekwanie w środku nocy, używając obrazu jako deski do pływania? – spytała młoda kobieta, chwytając dłoń jednego ze swoich podwładnych i wdrapując się na pokład.
Młody policjant, szczękając zębami, owinął się kocem. Zmrużył oczy i popatrzył w kierunku, z którego dobiegł do niego znajomy głos.
Krótkie, jasne włosy, drobne piegi, sylwetka wysportowana i wysmukła – Karine Agneli nie zmieniła się. Jak zawsze była ładna, pełna entuzjazmu i wesoła. Dokładne przeciwieństwo Martina. Swego czasu przez dwa lata pracowali razem w wydziale do zwalczania narkotyków. Karine była jego partnerką w wielu misjach infiltracyjnych. W owym czasie praca w terenie pochłaniała ich całkowicie. Wkładali w nią całe serce. Był to okres jednocześnie wspaniały i straszny. Granie roli tajnych agentów ujawniało te strony własnej osobowości, których człowiek wolałby nie znać, i zmuszało do ryzykownych wypraw tam, skąd trudno było wrócić bez uszczerbku. Aby nie pójść na dno, zakochali się w sobie czy też wczepili w siebie kurczowo. Związek ich miał momenty fantastyczne, ale nigdy nie osiągnął etapu stabilizacji.
Przez moment gorzkie wspomnienia pchane złą siłą wypłynęły na powierzchnię. Ich romans był tym, co znali najlepszego, ale i najgorszego. Jak narkotyk.
Karine patrzyła na Martina w świetle latarni. Krople wody z włosów osiadały mu na trzydniowym zaroście. Karine dostrzegła to, że schudł i że był zmęczony, mimo iż twarz zachowała chłopięcy wyraz.
Martin poczuł na sobie jej wzrok.
– Wiesz, że wyglądasz diabelnie seksownie w tym kombinezonie? – powiedział.
Za całą odpowiedź Karine rzuciła mu w twarz ręcznik, którego on użył, żeby delikatnie obetrzeć autoportret van Gogha.
Karine była piękna niczym syrena i wyglądała na kobietę, która jest całkowicie zadowolona ze swego życia. Tak jak Martin zrezygnowała ze służby w wydziale do zwalczania