KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?. Guillaume Musso

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE? - Guillaume Musso страница 15

KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE? - Guillaume Musso

Скачать книгу

korzyść. Będzie musiała dziennikarzom przedstawić tego młodego policjanta jako bohatera. Policja francuska odzyskała płótno w rekordowo krótkim czasie. To trzeba będzie podkreślić, a nie jakieś tam kłótnie w wydziale śledczym. Nie ma żadnej potrzeby kłamać, po prostu nie trzeba mówić całej prawdy. Trzeba zachować się dyplomatycznie. A na dodatek ten Martin Beaumont jest całkiem przystojny. Media będą go uwielbiać. W rezultacie niepowodzenie w zatrzymaniu McLeana zmieni się w piękną reklamę dla policji, a więc i dla niej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może nawet ona znajdzie się na okładce „Paris Matcha”… Włoży do zdjęcia dżinsy i kurtkę motocyklową i będzie pozować z jednej strony z odzyskanym van Goghiem, a z drugiej z grupą najprzystojniejszych policjantów.

      Ta zachęcająca perspektywa została nagle rozwiana, kiedy dyrektor muzeum odezwał się zmieszany:

      – Jest mi przykro, Beaumont, ale dał się pan nabrać.

      – Jak to? – zdenerwował się Martin.

      – Obraz jest doskonały, ale fałszywy.

      – To niemożliwe! Na własne oczy widziałem, jak wyjął go z plecaka, i ani na chwilę nie spuściłem go z oczu.

      – Niech pan sam spojrzy na podpis.

      – Na podpis? Jaki podpis?

      Van Gogh nigdy nie podpisywał autoportretów.

      Martin nachylił się nad obrazem postawionym na sztaludze. Vincent van Gogh podpisał bardzo mało swoich obrazów – nawet nie jeden na siedem – a kiedy to robił, na przykład w przypadku Słoneczników, podpisywał je zawsze tylko imieniem. Na obrazie, który miał przed oczami, to nie w imię „Vincent” układały się małe podskakujące wesoło literki, ale w inne imię:

      Archibald

      *

      Aston martin zjechał z autostrady prowadzącej do Fontainebleau i skręcił do Barbizon. Archibald popatrzył na zegarek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, myśląc o tym, jaką będzie miał minę chłopak, kiedy zauważy oszustwo. Ostrożnie otworzył wielką płócienną torbę stojącą obok niego tak, żeby popatrzeć na wystający fragment płótna, tym razem prawdziwego. Niezły żart, Vincent, co? – rzucił w myślach do portretu.

      Światło latarni ulicznej odbijało się w zmęczonym spojrzeniu malarza. Stosunki Archibalda z dziełami sztuki, które wykradał, były skomplikowane. Nigdy nie czuł się tak naprawdę właścicielem skarbu. Nie obrazy należały do niego, lecz on do obrazów. Trudno mu było przyznać się do tego przed samym sobą, ale wiedział, że złodziejska profesja zaczęła na niego działać jak narkotyk. Co jakiś czas odzywała się potrzeba zorganizowania następnej. Jego ciało i mózg żądały przywłaszczenia sobie kolejnego dzieła sztuki, przeżycia kolejnej przygody, doświadczenia kolejnego niebezpieczeństwa.

      Radio nadawało nagranie Glenna Goulda, który na swój genialny sposób interpretował Wariacje goldbergowskie. Archibald zmusił się, żeby jechać wolniej, nie chciał zbyt szybko dojechać do celu i przerwać magiczną chwilę, którą właśnie przeżywał. Spacer przy świetle księżyca z van Goghiem i Bachem – czyż można wyobrazić sobie coś przyjemniejszego?

      Aby szczęście jego było całkowite, wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza srebrną flaszkę z czterdziestoletnią szkocką whisky.

      – Twoje zdrowie, Vincencie! – rzucił, pociągnąwszy łyk boskiego nektaru.

      Alkohol wywołał przyjemne pieczenie w przełyku. Nagle poczuł wiele smaków: smak palonych migdałów, czarnej czekolady, kardamonu…

      Potem skupił się na prowadzeniu. Na wysokości Bois Dormant skręcił z głównej drogi na dróżkę wiejską. Po przejechaniu kilku kilometrów, na granicy lasu Fontainebleau i miasta Malesherbes, dotarł do posesji otoczonej murem. Przyciskiem pilota otworzył bramę i samochód zagłębił się w aleję przecinającą park, prowadzącą do pięknego kamiennego domu z połowy dziewiętnastego wieku, obrośniętego bluszczem i otoczonego stuletnimi kasztanowcami. Wszystkie okiennice w domu były zamknięte, ale miejsce nie wyglądało na opuszczone: żywopłoty były ostrzyżone, a trawnik przycięty.

      Zaparkował astona martina w dawnych stajniach zamienionych w użytkową halę. Stały w niej terenowy motocykl, stary, wojskowy jeep, przedwojenny motocykl z przyczepą oraz matuzalemowe bugatti rozebrane na części. Ale najwięcej miejsca zajmował najnowszy czarno-bordowy model helikoptera Colibri. Archibald sprawdził poziom paliwa w baku helikoptera, a następnie wyprowadził maszynę z hangaru za pomocą specjalnego wózka. Kiedy siedział już w przy sterach, włożył kask i zapalił motor. Gazu dodawał stopniowo. Ustawił helikopter przodem do wiatru i pozostało mu tylko nacisnąć na przycisk na drążku sterowym, żeby wzlecieć w powietrze.

      – Rozejrzyj się wokół, Vincencie! Jestem pewien, że spodoba ci się świat widziany z góry.

      6

      Paryż się budzi

      Wieży Eiffla zimno w nogi

      Łuk Triumfalny budzi się (…)

      Nieszczęśliwi ludzie wstają

      a ja się kładę

      piąta rano

      Paryż się budzi

      piąta rano

      Nie jestem śpiący.

      Słowa piosenki JACQUES’A LANZMANNA i ANNE SÉGALEN do muzyki JACQUES’A DUTRONCA

      Quai Anatole France, 05.02

      – Hej! To mój samochód!

      Martin wyszedł z muzeum i zobaczył, jak policja odholowuje jego stare audi.

      – Co robicie! – krzyknął na policjanta wypisującego mandat.

      – Przykro mi, proszę pana, ale zaparkował pan na pasie dla autobusów i właśnie bierzemy na hol pana samochód.

      – Jestem policjantem! Pracowałem, śledziłem kogoś, jadąc tym samochodem!

      – Ten samochód do nas nie należy! – zauważył policjant. – Standardowa kontrola nie wykazała tego wozu.

      – Dobrze, ale teraz ja tu jestem. Proszę oddać mi samochód.

      – Jeśli jest pan policjantem, zna pan procedurę: żeby przerwać odholowanie samochodu na parking policyjny, trzeba zapłacić mandat i wszystkie koszty związane z transportem.

      Martin popatrzył na swoje stare audi TT z dziewięćdziesiątego ósmego roku. Uchwycone przez zęby holownika wyglądało na swój wiek, a nawet na starsze: wgniecione drzwi, podrapana karoseria… Wszystkie te blizny pochodziły z okresu, kiedy pracował w wydziale do zwalczania narkotyków. Wbrew przepisom zawsze używał w pracy swojego samochodu zamiast beznadziejnych citroenów policyjnych. Z tyłu audi był nawet ślad po kuli, pamiątka po ostrej akcji zakończonej aresztowaniem groźnego dealera. Może nadszedł czas na wymianę samochodu? Nawet miał na to ochotę, tylko nie za bardzo miał pieniądze.

      – Dobrze, zapłacę… – powiedział

Скачать книгу