Przyszłość jest bliżej, niż nam się wydaje. Steven Kotler
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przyszłość jest bliżej, niż nam się wydaje - Steven Kotler страница 15
Każde urządzenie elektroniczne, które mierzy jakąś wielkość fizyczną, na przykład natężenie światła, przyspieszenie lub temperaturę, a następnie wysyła te informacje do innych urządzeń w sieci, można uznać za sensor. Sensory, nad którymi zastanawiał się Lahtela, były monitorami akcji serca nowej generacji. Skutecznym sposobem monitorowania snu jest mierzenie częstości rytmu serca i jego odchyleń. Pewna liczba takich monitorów była już wówczas dostępna na rynku, były to jednak urządzenia poprzedniej generacji, które powodowały różnego rodzaju problemy. Fitbit i Apple Watch, na przykład, mierzyły przepływ krwi w nadgarstku za pomocą sensorów optycznych. Jednak tętnice w nadgarstku znajdują się zbyt głęboko pod skórą, żeby można było przeprowadzić dokładne pomiary. Na dodatek ludzie rzadko zakładają zegarki na noc – ze względu na to, że mogłyby przerwać sen, który powinny monitorować.
Rozwiązaniem tych wszystkich problemów jest opracowana przez Lahtelę obrączka Oura. To elegancki pierścień z tytanu w kolorze czarnym, wyposażony w 3 sensory, które monitorują i obliczają 10 różnych parametrów związanych z funkcjonowaniem naszego ciała. Dzięki temu jest to najdokładniejszy monitor snu dostępny na rynku. O jego przewadze decyduje miejsce, w którym są dokonywane pomiary, i częstotliwość próbkowania sygnału. Tętnice palców przebiegają bliżej powierzchni skóry niż w nadgarstku, dzięki czemu za pomocą Oury można uzyskać znacznie lepszy obraz tego, co dzieje się z sercem. Urządzenia Apple’a i Garamonda mierzą przepływ krwi 2 razy na sekundę, w opaskach Fitbit liczba pomiarów została podniesiona do 12, natomiast Oura odczytuje dane 250 razy na sekundę. Badania przeprowadzone przez niezależne laboratoria potwierdzają, że połączenie lepszego obrazowania i wyższej częstotliwości próbkowania jest gwarancją, iż obrączka osiąga 99-procentową dokładność w porównaniu z medycznymi monitorami pracy serca i 98-procentową przy mierzeniu zmienności rytmu serca.
Dwadzieścia lat temu sensory o takiej dokładności musiałyby kosztować miliony dolarów i zajmować sporej wielkości pomieszczenie. Dzisiaj Oura kosztuje około 300 dolarów i mieści się na palcu pacjenta – taki wpływ na sensory miał wykładniczy rozwój technologii. Branżowym określeniem tej sieci sensorów jest internet rzeczy – rozrastająca się sieć połączonych ze sobą inteligentnych urządzeń, która wkrótce opanuje cały świat. Warto prześledzić, jaki był przebieg tych rewolucyjnych zmian, co pozwoli nam zrozumieć, jak długą przeszliśmy drogę.
W 1989 roku wynalazca John Romkey podłączył opiekacz do grzanek Sunbeam do sieci, tworząc w ten sposób pierwsze urządzenie internetu rzeczy. Dziesięć lat później socjolog Neil Gross właściwie odczytał pojawiające się oznaki i na łamach „BusinessWeek” opublikował słynną dzisiaj prognozę przyszłości. „W ciągu następnego wieku Ziemia przyoblecze się w elektroniczną powłokę. Będzie ona korzystała z internetu jako platformy do wzmacniania i transmitowania sygnałów z niej płynących. Taka powłoka powstaje już dzisiaj. Składa się z milionów wbudowanych elektronicznych urządzeń pomiarowych – termostatów, zaworów ciśnieniowych, wykrywaczy zanieczyszczeń, kamer, mikrofonów, czujników poziomu glukozy, aparatów EKG, elektroencefalografów. Będą one monitorować miasta i gatunki zagrożone wyginięciem, stan atmosfery, nasze statki, autostrady i floty ciężarówek, nasze konwersacje, nasze ciała – a nawet nasze marzenia”.
Dekadę później przewidywania Grossa się potwierdziły. W 2009 roku liczba urządzeń podłączonych do internetu przewyższyła liczbę osób żyjących na Ziemi (12,5 miliarda urządzeń i 6,8 miliarda ludzi, czyli 1,84 podłączonego urządzenia na osobę). Rok później, w związku z rozwojem smartfonów, zaczęły gwałtowanie spadać ceny sensorów. W 2015 roku dzięki postępowi, jaki dokonał się w tym zakresie, pojawiło się 15 miliardów urządzeń podłączonych do sieci. Większość tych urządzeń zawiera co najmniej kilka sensorów – przeciętny smartfon ma ich około 20 – co wyjaśnia również, dlaczego rok 2020 oznacza początek tego, co zostało nazwane „naszym światem biliona sensorów”.
Na pewno na tym nie poprzestanie. Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda szacują, że do 2030 roku będzie 500 miliardów urządzeń podłączonych do internetu (a każde z nich będzie wyposażone w dziesiątki sensorów). Według badań przeprowadzonych przez Accenture stworzy to sektor gospodarki wart 14,2 biliona dolarów. Za tymi liczbami ukrywa się dokładnie to, co Gross miał na myśli – elektroniczna powłoka, która rejestruje wszelkie sygnały na Ziemi.
Zastanówmy się nad sensorami optycznymi. Pierwszy cyfrowy aparat fotograficzny skonstruowany w 1976 roku przez Stevena Sassona, inżyniera pracującego w Kodaku, był wielkości opiekacza do kanapek, mógł zrobić 12 czarno-białych zdjęć i kosztował 10 tysięcy dolarów. Dzisiaj zwykły aparat montowany w zwykłym smartfonie jest tysiąc razy lepszy pod względem wagi, ceny i rozdzielczości niż model zaprojektowany przez Sassona. Aparaty tego typu są wszędzie. W samochodach, dronach, satelitach i innych podobnych urządzeniach, a rozdzielczość fotografowanego obrazu przyprawia o gęsią skórkę. Satelity są w stanie sfotografować powierzchnię Ziemi w taki sposób, jakby były pół metra od niej. W przypadku dronów ta odległość zmniejsza się nawet do kilku centymetrów. A sensory Lidar montowane na autonomicznych pojazdach – zbierając 1,3 miliona punktów danych na sekundę – są w stanie wyłapać dosłownie wszystko.
Ten trojaki trend zmniejszania wymiarów, obniżania ceny i zwiększania osiągów jest widoczny wszędzie. Pierwszy komercyjny GPS trafił do sklepów w 1981 roku. Ważył prawie 24 kilogramy i kosztował 119900 dolarów. Do 2010 roku zredukował się do kosztującego 5 dolarów chipa, który jest na tyle mały, że zmieściłby się na palcu. Innym przykładem może być układ nawigacji inercyjnej, który odpowiadał za sterowanie pierwszymi rakietami. W połowie lat 60. ubiegłego wieku było to urządzenie ważące ponad 20 kilogramów i kosztujące 20 milionów dolarów. Dzisiaj przyspieszeniomierz i żyroskop w telefonie komórkowym pełnią tę samą funkcję, ale kosztują około 4 dolarów i ważą mniej niż ziarnko ryżu.
Możemy być pewni, że te trendy będą ulegać dalszemu wzmocnieniu. Żegnamy się ze światem mikroskopowym i wkraczamy w nowy – nanoskopowy. Ta zmiana już doprowadziła do powstania inteligentnego ubrania, biżuterii i okularów – jednym z wielu przykładów może być omówiona wcześniej obrączka Oura. Niebawem sensory zaczną się przenosić w głąb naszego ciała. Pojawił się już inteligentny pył – system miniaturowych urządzeń, które są w stanie odczytywać, przechowywać i transmitować dane. Dzisiaj pojedynczy okruch tego pyłu ma wielkość pestki jabłka. Jutro będzie wytwarzany w nanoskali, dzięki czemu będzie mógł swobodnie krążyć w naszym krwiobiegu, zbierając dane i badając jeden z ostatnich wielkich niepoznanych jeszcze obszarów – wnętrze ludzkiego ciała.
Już niedługo będziemy mogli dowiedzieć się znacznie więcej o naszym ciele i o wszystkim, co nas otacza. Nadchodzi ogromna zmiana. Ilość danych, które będziemy mogli pozyskać z tych sensorów, jest trudna do wyobrażenia. Autonomiczny pojazd wytwarza 4 terabajty danych dziennie – taka ilość danych odpowiada 1000 pełnometrażowych filmów. Samolot pasażerski wytwarza 40 terabajtów danych, inteligentna fabryka – petabajt.
Co zyskamy dzięki tym zbiorom danych? Całkiem sporo.
Lekarze, chcąc monitorować stan zdrowia swoich pacjentów, będą mieli do dyspozycji nie tylko coroczne badania okresowe, ale strumień danych non stop płynący