Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 3
– To musi być jakaś kabała. Najwyraźniej – nie dawała za wygraną. – Zobacz! Sami w tym autobusie, nawet kierowcy nie widać… Ciekawe. To kobieta czy mężczyzna… i jakiej jest narodowości?
– Mężczyzna, skarbie, z Bliskiego Wschodu…
– Ooo… a skąd wiesz?
– Bo widziałem, jak wsiadaliśmy.
– Aaaa… no rzeczywiście! Mądry chłopczyk.
– Dobrze się czujesz, Harry? – zapytał z troską, przybliżył się i spojrzał jej w twarz.
Uśmiechnęła się miło, filuternie, może trochę sexy, otworzyła szeroko oczy, podniosła wysoko brwi, aż zrobiły jej się na czole dwie delikatne zmarszczki. Źrenice miała wyraźnie powiększone, a na policzkach rumieńce okrągłe jak dwa pomidory. Włóczkowy beret przesunął się daleko na tył głowy i wisiał resztkami sił na francuskim warkoczu. Widać było, że w tym stanie Harry mogła swobodnie kontaktować się ze wszystkimi bogami świata.
Hasan pocałował ją, a ona głośno czknęła.
– A w islamie jest kabała? – zapytała i znów czknęła.
– Okultyzm występuje w prawie każdej religii, o ile wiem… U nas w sufizmie, ale słabo to znam. Wielu Czeczenów to sufi.
– Musisz poczytać takiego jednego Rosjanina… hm… pisarza… – Harriet wyraźnie się zacięła. – Aaaa… na początku jego powieści diabeł tłumaczy dwóm Rosjanom, że siła wyższa kieruje naszym losem… no, Boga miał wtedy na myśli, a oni, że nie, bo są ateistami i sami kierują swoim losem. – Harriet z zadumą pokiwała głową i czknęła po raz trzeci. – To jak to jest?
– Wszystko jest w porządku. Nie ma czym się martwić. Jest Bóg wysoki i są tacy, co sami kierują swoim losem. A pośrodku są tacy żydzi od kabały i sufi… i… jeszcze ktoś tam jest. – Hasan chciał odpowiedzieć Harriet najlepiej, jak potrafi, ale zaplątał się i pożałował, że dał jej się wciągnąć. Mistycyzm, religie, kabały to nie była jego mocna strona, w odróżnieniu od Harriet, szczególnie gdy wypiła więcej wina.
– To jak taki mądry jesteś, skarbeczku, koteczku, to powiedz mi, czy Judasz, Sanhedryn i ten Piłat działali z woli Boga. Jeżeli tak, to mają swój wielki udział w powstaniu chrześcijaństwa i powinni być czczeni jako święci. A bez woli Boga nie mogli przecież działać, bo wszystko się dzieje z Jego woli. Nie? Za Jego przyzwoleniem. Jak szatan wytłumaczyłby to ruskim ateistom? Ot i zagadka! – Harriet uniosła palec wskazujący, ale powagę tego gestu zniweczyło kolejne czknięcie. – Dlaczego Bóg zabił swojego syna… No!
– Poświęcił – wtrącił Hasan cicho. – Poświęcił – powtórzył.
– To tak się nazywa? Poświęcił? – Harriet pozwoliła sobie na czystą ironię. – A waszego proroka Mahometa ten sam Bóg wziął żywcem do nieba i jest dobrze. Nie musiał go dręczyć? Co? Obiecywał Bóg, że przez swoich proroków, Chrystusa i Mahometa, udoskonali rodzaj ludzki, mieliśmy stać się lepsi… i co, Hasan? Udoskonalił człowieka, ale w broni i zabijaniu. Czekaj! Jak Koran tłumaczy to, że Allah wziął Mahometa żywego do nieba? Coś mi tu nie gra. – Harriet wtuliła się jeszcze mocniej w ramię Hasana, obejmując je oburącz, i zamknęła oczy. Czuła, że kręci jej się w głowie, ściska w gardle i zaraz zacznie płakać.
Właściwie wcale jej nie obchodziło, co robią na ziemi prorocy i komu potrzebna jest kabała. Następnego dnia Hasan Mardan, jej przyjaciel, kochanek, najpiękniejszy mężczyzna współczesnego i antycznego świata, od niedawna oficer szwedzkiego wywiadu KSI, wyjeżdżał z tajną misją do Iranu, ale Harriet nie wiedziała, jaki jest jej cel, i nawet nie pytała.
Ta świadomość bezsilności, niewiedzy, utraty władzy nad częścią swojego istnienia i kontroli nad jego losem rozdrażniała ją boleśnie, depresyjnie. Harriet nie była w stanie poradzić sobie z psychicznym klinczem, w którym uwięzła, bo nie mogła o nic zapytać, a on nie mógł powiedzieć prawdy. Dotąd jej się wydawało, że posiada tę zwyczajną moc wypełniającą każdą miłość, moc nieśmiertelności, ale teraz nie potrafiła z niej skorzystać, jakby ktoś złośliwie ją wyłączył.
Ostatni wieczór spędzili razem z najbliższym przyjacielem Antonem Młotem i teraz Harriet żałowała, że nie zostali w domu, by nakochać się na zapas, napatrzeć na siebie i…
Nie zdążyła dokończyć myśli, przywołać obrazu nagiego Hasana, bo potężny huk, a z nim wstrząs, rzucił autobusem w prawo, podniósł go mocno do góry i przechylił na bok. Niewidzialna siła porwała ich w powietrze i z impetem rzuciła na boczną szybę, która szczęśliwie uchroniła oboje przed obrażeniami.
Przez dobrą chwilę byli oszołomieni i czuli się, jakby w Sztokholm uderzył meteor. Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie.
Hasan podniósł się z trudem i delikatnie dotknął Harriet, która siedziała na podłodze.
– Żyjesz, Harriet? – odezwał się idiotycznie.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała równie bezsensownie i po paru sekundach już całkiem logicznie zapytała: – Co się stało?
Oboje jak na komendę spojrzeli na przód autobusu. Z lewej strony, na wysokości szoferki, stał wbity w nich pod kątem dziewięćdziesięciu stopni inny autobus. Przody obu pojazdów były ze sobą zespolone i wyglądały jak rozerwane potężnym wybuchem wnętrzności przerażającego stwora z filmu grozy.
Zakrwawione ciało kierowcy, nienaturalnie wygięte do tyłu, z wyciągniętymi w dół rękami, osuwało się z przedniego okna. Gdyby Ali nie wisiał głową w dół, wyglądałby jak żołnierz, który poddał się właśnie w nadziei na litość.
Wciąż padał rzęsisty deszcz, czuć było silny zapach etanolu, a powietrze zasnuła mgła.
Następnego dnia inspektor Rolf Uggla z posterunku na Vasastan napisał w policyjnym raporcie, że na skrzyżowaniu Sankt Eriksgatan i Karlbergsvägen o godzinie dwudziestej trzeciej zero sześć doszło do zderzenia dwóch autobusów linii 47 i 66, w którym zginęli obaj kierowcy, Ali Farudi, lat pięćdziesiąt pięć, i Saleh al-Zadani, lat pięćdziesiąt trzy.
Prawdopodobne jest – odnotował inspektor Uggla – że przyczyną wypadku mogła być nieostrożność jednego z kierowców, śliska nawierzchnia z powodu wyjątkowo silnych opadów lub awaria sygnalizacji świetlnej. Przyczyny określi szczegółowe dochodzenie w tej sprawie – zakończył standardowo. Odkąd rozpoczął służbę w policji drogowej, kierowca autobusu Ali Farudi był jego dwudziestym trzecim śmiertelnym przypadkiem.
Konrad przewrócił się na prawy bok i pociągnął dłonią po policzku.
Trzydniowy! Kurczę, nie mam nożyków! Stary tępy już jak cholera! Jak ja będę