Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 4

Nieśmiertelni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

pier… jaki gnuśny typ się ze mnie zrobił! Zaraz zacznę tyć. Jaaa… pier…

      Zacisnął szczęki.

      – Nie… idziesz… pobiegać… Raduś? – cicho wysylabizowała Sara spod kołdry.

      – Nie zdążę… chyba… – odparł i pomyślał: Skąd ona wie, że już nie śpię? Czyta w moich myślach? Zaraziła się od Marcina czy co?

      – Strasznie się rozleniwiłeś… kotku… – Jej głos powoli nabierał lekkiej ironii. – Zaczniesz tyć. – Westchnęła, aż uniosła się kołdra. – Gruby szpieg… Okropieństwo! Jak Belik, nie przymierzając…

      Zadała celny cios, przyrównując go do Marka Belika, gnuśnego i otyłego naczelnika WBW, a niegdyś jego zastępcy, ale Konrad nie mógł się nie zgodzić, że utrzymanie formy przychodzi mu coraz trudniej, szczególnie odkąd zamieszkali razem.

      Przyjął postawę obronną.

      – Jakoś nie tyję. Wszystko pod kontrolą. – Pomacał się po brzuchu.

      – To wstaw kawę.

      Sara wysunęła się spod kołdry, podciągnęła wyżej i na wpół siedząc, położyła ręce na rozczochranych rudych włosach. Jeszcze zaspana, uśmiechnęła się niewyraźnie. Zmrużywszy oczy, Konrad odpowiedział jej ledwo zauważalnym skinieniem głowy i dosadnym głębokim westchnieniem.

      – Nooo… tak… – zamruczał i po raz kolejny upewnił się, że warto było czekać na ten widok, zgodzić się na zdjęcie rolety w sypialni i odpuścić sobie poranne bieganie, nie mówiąc o gruntownym przemeblowaniu mieszkania na ulicy Wilczy Dół.

      Niezmiennie rachunek współżycia z Sarą pod jednym dachem wychodził mu na plus, z dużym zapasem. Ale najwyżej Konrad cenił sobie jej poranne ciepło i właśnie zamierzał z niego skorzystać, wbrew jej żądaniu kawy. Kefir Robico i George Gordon mogli jeszcze zaczekać. Taka miała być jego ofiara dla Sary, która też ceniła sobie jego poranne ciepło. Równie mocno jak trzydniowy ostry zarost.

      Gdy w Warszawie, Sztokholmie, Londynie i Moskwie przebrzmiały już wszystkie echa nieudanego zamachu Safira as-Salama na fińskie promy, gdy odebrano już wszystkie nagrody i odznaczenia, sporządzono setki tajnych notatek i napisano jeszcze więcej mądrych i bzdurnych artykułów, gdy wydano i zarobiono miliony na piarze – mogło się wydawać, że do życia Wydziału Q Agencji Wywiadu powinna wrócić normalna szpiegowska codzienność. Operacje specjalne, kolejne werbunki agentury, noce i dnie. I teoretycznie tak było, z tą tylko różnicą, że bez Sary. A bez niej to tak, jakby tego wszystkiego nie było. Wydział Specjalny Q na dwudziestym piętrze warszawskiego wieżowca to był jej pomysł. To ona wymyśliła nazwę – Vigo sp. z o.o., która wciąż widniała na drzwiach wejściowych.

      Wkrótce po powrocie ze Szwecji dowiedzieli się, że prokuratura postawiła Sarze zarzut przekroczenia obowiązków służbowych w sprawie Travisa i zmieniła jej status ze świadka na podejrzaną. W związku z tym szef Agencji zawiesił ją w czynnościach służbowych. Nie mogła zaznać większego bólu niż oskarżenie przez państwo, któremu wiernie służyła.

      Zarzut był tak absurdalny, że Sara nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, kiedy w sądzie w Mławie trzydziestoparoletni prokurator w uniesieniu odczytywał uzasadnienie i wycierał twarz rękawem. Słusznie podejrzewała, że to była jego pierwsza ważna sprawa, ale nie wiedziała, jak bardzo ważna. Po przegranej w procesie o kradzież trzech krów we wsi Lolki Kościelne dojrzał w sprawie Sary szansę na przeniesienie do województwa.

      Gdy wróciła do Warszawy, podzieliła się swoimi przypuszczeniami z Konradem i zgodnie uznali, że jej przyszłość wisi na włosku i że bez sądu się nie obejdzie. Ambitny prokurator już się o to postara. Tym samym, przy obojętności obecnego szefa Agencji, generał Pęk osiągnął swój cel i wyłączył Sarę ze służby, nokautując jednocześnie Konrada.

      Zawieszenie w obowiązkach i oskarżenie zaowocowało głębokim rozgoryczeniem, które po tylu latach służby w stresie i strachu z łatwością dobrało się do duszy. Już od kilku miesięcy Sara siedziała w domu i zajmowała się sobą w oczekiwaniu na kolejne wezwanie do prokuratury. Ani razu nie zatęskniła za papierosem, za to coraz częściej myślała o dziecku.

      Mniej więcej tyle samo czasu potrzebował Konrad, by otrząsnąć się i zebrać siły do pracy. Z zamiłowaniem oglądał programy kulinarne na wszystkich dostępnych kanałach. Upodobał sobie szczególnie konkursy w stylu „dzisiaj odpadasz ty” i oglądał nawet wersję albańską. Przeszło mu, gdy tylko uznał, że jest już dobrze przygotowany do zawodów w gotowaniu makaronu na czas. Skończył też polegiwać w swoim saabie z piwem Warka w dłoni.

      Podły nastrój udzielił się całemu zespołowi i wlazł we wszystkie zakamarki Wydziału. Brak Sary był niewytłumaczalny i nawet Konrad nie mógł z tym nic zrobić. Oficerowie po raz pierwszy zwątpili w sens służby i chociaż nikt o tym nie mówił, czuć to było w każdym ich słowie czy geście.

      Po powrocie z Białorusi kapitan Igor Szaniawski, czyli Travis lub Oleg Popow, przeszedł solidną kurację i wydawało się, że zmora pułkownika Stepanowycza bezpowrotnie znikła. Psychiatrzy orzekli w końcu, że znów jest zdolny do służby, której potrzebował teraz bardziej niż jakiegokolwiek innego lekarstwa.

      Prokurator z Mławy uznał go za dowód w sprawie, przedmiot, a nie podmiot, i więcej się nim nie interesował, a wszelkie podejmowane przez Travisa próby wyjaśnień zbywał ostro, zarzucając mu, że utrudnia poważne śledztwo. Igor uznał w końcu, że jedyne, co może zrobić dla Sary, to wziąć się w garść i oddać pod rozkazy Konrada.

      Poprosił o przydział na najtrudniejszy odcinek i po długich debatach taki właśnie dostał w ramach operacji „Merkury”.

      Za granicę wyjechał razem z Wasilijem Krupą, który przed odlotem stwierdził uroczyście, że jest teraz polskim Białorusinem i zrobi wszystko, by jego ojczyzna była w końcu wolna i demokratyczna. Jakkolwiek utopijne było to pragnienie, to jednak płynęło prosto z serca. Wykopanie archiwum NKWD w Brześciu wcale nie zaspokoiło jego ambicji i teraz gotowy był do nowych zadań. Jako współpracownik wywiadu nie do wszystkich informacji miał dostęp, ale był na tyle inteligentny, a może nawet przebiegły – jak twierdził Marcin – by zauważyć, że w zespole jest ponuro, i więcej nie pytał, gdzie jest pani towarzysz major Sara. Wkrótce i tak nie miał już po temu okazji, bo wraz z Travisem wyjechał z Polski. A wyjechali daleko.

      Marcin odpalił ostro służbowym touaregiem, aż na śniegu zabuksowały koła. Zamiast powitalnego „dzień dobry, szefie” od razu zaproponował, że chętnie nadrobi czas, który stracił, czekając pod domem na ulicy Wilczy Dół, jeśli tylko szef, oczywiście, da zielone światło.

      Zanim Konrad zamieszkał z Sarą, rzadko się spóźniał, a rano – nigdy.

      Dojechali do hotelu Sheraton, nadrabiając ledwie pięć minut i wysłuchując w drodze zestawu tych samych kolęd, które w stu odmianach od kilku dni do bólu wypełniały wszystkie stacje radiowe.

      Dlaczego polskie kolędy są takie smutne? – pomyślał Konrad. Przecież to radosne święto…

      Zadzwonił do sekretarki szefa Agencji i przezornie poinformował, że delegacja brytyjska spóźni się pół godziny.

      Szef olewa Sarę, to my jego – stwierdził w duchu

Скачать книгу