Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 8

Nieśmiertelni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

się. Nie płacz – dotarł do niej głos Antona, który wstał z fotela i przyklęknąwszy, objął ją ramionami. – Wiem, co czujesz. Wasza miłość i nasza przyjaźń jest inna, nie jest taka sama jak u wszystkich normalnych ludzi. Jakkolwiek paskudnie by to zabrzmiało. Żeby mogła przetrwać, trzeba być wytrzymałym i zrozumieć, że prawda nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem…

      – Nie pieprz! – Harriet powoli odzyskiwała pewność siebie. – Wiedziałeś od początku, po co on tam jedzie. Wiedzieliście obaj, że to niebezpieczne…

      – Taki zawód szpiega.

      – Ale dlaczego nic mi nie powiedzieliście? Uważasz, że kto ja jestem?

      – Takie zasady. Wolałabyś wiedzieć?

      – Oczywiście! – odparła pewnym siebie tonem, wycierając nos, ale wcale nie była przekonana, że chciałaby to wiedzieć.

      Przegrzałam czy co? – pomyślała. Babskie fobie! Cholera jasna. Ale faceci i tak są popieprzeni…

      – To bardzo poważna sprawa i myślę, że niebezpieczna, co pewno specjalnie cię nie pocieszy – zaczął Anton sztywno, bo nigdy sobie nie radził z kobiecymi łzami. Z powrotem usiadł na fotelu. – Nie licz, Afrodyto, że złamiesz mnie łzami i dowiesz się szczegółów. Nie wykorzystuj swojej przewagi…

      – Nie marudź! Mów, co możesz. – Wydmuchała do końca nos i z odległości dwóch metrów trafiła białą kulką do kosza.

      Dobry znak! Atena i Apollo widać czuwają – pomyślała i zrobiło jej się trochę lepiej.

      – No dobrze – zaczął. – Od pewnego czasu prowadziliśmy tu, na KTH, we współpracy z KSI i Säpo, pewną operację… z nadania zaprzyjaźnionej służby… no i Hasan pojechał do Iranu w związku z tą sprawą…

      – To dlatego przeszedł do KSI? Ale co to za sprawa? – zapytała bez przekonania i równocześnie w jego kieszeni odezwał się telefon.

      – Tak, dlatego – odparł Anton, nim odebrał.

      Rzeczywiście, teraz sobie przypomniała, Hasan jakiś czas temu jej mówił, że z uwagi na znajomość farsi i arabskiego robi pewne sprawy dla KSI. Chociaż znał jeszcze rosyjski i kilka innych języków, to jednak jako powód przejścia wymienił właśnie tamte dwa. Nie skojarzyła wówczas, że może chodzić o pracę wywiadowczą w Iranie. Myślała naiwnie, że ma to polegać na tłumaczeniu albo innej pomocy językowej. Jakby zapomniała, że KSI to operacyjny wywiad agenturalny. Teraz było już jasne, dlaczego to właśnie on pojechał do Iranu.

      Tępa, głupia zakochana gęś – pomyślała o sobie.

      – Tak… tak… – Anton trzymał słuchawkę lewą ręką, a prawą szukał czegoś w kieszeniach. – Nie… nie mam – odparł niepewnie. – Czekaj! Sprawdzę jeszcze w szafce… – Wstał i podszedł do rogu pokoju, gdzie stał zielony bufet, i przez chwilę przy czymś manipulował. – Mam – dodał po chwili poszukiwań. – Posłuchaj, Lasse… Jestem teraz zajęty… Lasse! Przyjdź do mnie, to ci dam. – Pokręcił głową, jakby się czemuś dziwił, i spojrzał ze skruchą na Harriet. – Obyś się nie mylił! Dobrze. Zaraz tam przyjdę. Czekaj na mnie!

      – Dokąd idziesz? – zapytała podenerwowanym tonem.

      – Zaraz wrócę… nic takiego… – odparł spokojnie. – Lasse nie może się dostać do naszego magazynu na górze. Jego karta magnetyczna nie działa. Dziwne trochę. – Anton pokazał niebieską plastikową kartę. – Będę za pięć minut. Czekaj. Jak wrócę, to coś ci powiem… może nie powinienem, ale… powiem. Nikomu jeszcze tego nie mówiłem. Pal to sześć! – Uśmiechnął się niewyraźnie, zarzucił kurtkę na rękę i ruszył w kierunku drzwi, ale po chwili się zatrzymał i z dłonią na klamce dodał: – Bardzo martwię się o Hasana, ale coś mi teraz przyszło do głowy… coś mi się przypomniało… może wiem, dlaczego zniknął. Ktoś tu nie gra czysto i czuję ich paluszki w tej sprawie… – zawahał się. – CIA? Eee… chyba niemożliwe! Pewnie mi odwala. Ale gość zaczął nagle siać tak dziwnymi sygnałami… Uff… Nie uwierzyłabyś… – rzucił już zza progu i zamknął za sobą drzwi, zostawiając w pokoju zaskoczoną Harriet.

      Była dziewiąta trzydzieści rano. Jagan nie spał już od pół godziny i stał nago w oknie swojego mieszkania na dziewiątym piętrze bloku przy ulicy Krasnodarskiej w dzielnicy Lublino. Czekał, aż nad Uralem wzniesie się czerwona tarcza słońca.

      Jagan uważał, że słońce, mimo iż jest ciałem niebieskim, to jednak jest też częścią Federacji Rosyjskiej i czasami warto złożyć mu hołd. I chociaż było pomarańczowe, on uważał, że jest czerwone, i trwał w tym przekonaniu, bo czerwień jest bardziej rosyjska. W końcu nad żadnym krajem nie świeci tyle czasu co nad naszym – uważał – wystarczy spojrzeć na mapę i zegar.

      Nad Moskwą od dwóch tygodni zawisł potężny syberyjski zimowy wyż i błękitne niebo wyglądało wyjątkowo pięknie. Zdawało się, że jest wymalowane ultramaryną i wystarczy podnieść rękę, by go dotknąć, urwać kawałek i sprawdzić, że smakuje jak wyśmienite rosyjskie lody.

      Więc Jagan stał i czekał.

      Żołnierz specnazu musi mieć jakieś zajęcie, bo inaczej ulega demoralizacji i wtedy łatwo go pokonać, a to w przypadku Jagana nie wchodziło w grę. I wcale nie miał na myśli ćwiczeń, bo tych mu nie brakowało, tylko utrwalanie w rosyjskim człowieku rosyjskiej duszy i rosyjskiej wiary. Dlatego rosyjskie słońce było dobrym obiektem hołdu. Żadna Cerkiew przy takiej potędze nie miała szans, nie mówiąc o bogach.

      Od powrotu z okropnej Szwecji i śmierci diabelskich Bogajewów Jagan chodził na ćwiczenia do fitness klubu i utrwalał swoją wiarę w rosyjskiego człowieka. Był w tym czasie z Galą dwa razy w kinie na jakichś filmach, spotkał się pięć razy ze swoją „piątką” na pięciu cmentarzach i właściwie mógłby powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Miał swój nóż, miał złoty pistolet, na Kaukazie bandytyzm osłabł na tyle, że nawet kanałowi Rossija zaczynało brakować tematów. Wydawać się mogło, że wystarczy tylko wytrwale czekać na jakieś nowe zadanie, które w takim kraju jak Rosja prędzej czy później powinno się pojawić. W rzeczywistości było zupełnie inaczej.

      Kaukaz nigdy nie śpi, Kaukaz tylko drzemie, a to nie to samo – uważał całkiem roztropnie Jagan.

      Już dawno przeszła mu złość, że Bogajewowie padli od kul jakichś fińskich czy szwedzkich plemieńców, a nie z jego mocnej, surowej rosyjskiej ręki. A wszystko przez jakąś nadętą szwedzką policjantkę, co nie chciała dać mu pistoletu.

      Wciąż jednak miał coś, co nadawało głęboki sens jego życiu i wzmacniało wiarę w rosyjskiego człowieka i słońce na horyzoncie.

      Gdzieś tam, pewnie na Kaukazie, ukrywała się wojownicza diablica Amina Bogajewa i Jagan wiedział, że dopóki jej nie dopadnie, ojczyzna nie zazna spokoju, a on na pewno. Nikomu o swoich przemyśleniach nie mówił, bo i tak nikt by tego nie zrozumiał. Tym bardziej że nikogo nie obchodziła ta dzika czeczeńska dziwka, a faceci z Jasieniewa wciąż powtarzali, że mają ważniejsze sprawy do załatwienia. Jedynie wytatuowany smok na plecach drżał na samo brzmienie jej imienia, więc dla Jagana było jasne, że sprawę Aminy należy załatwić.

      Ludzie

Скачать книгу