Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 5
Kurde! – pomyślał. Nie odzwyczai się nawet w domu. Ale żeby sprawdzać się tak nieelegancko, właściwie po chamsku? No nieee…
– Przepraszam za spóźnienie – udając zadyszkę, Konrad rzucił gromko do Gordona, który siedział w kawiarni i przeglądał gazetę.
Anglik odwrócił się gwałtownie, a wraz z nim jeszcze kilka osób. Fakt, że brytyjski oficer wywiadu siedzi tyłem do wejścia, był aż nadto wymowny i Konrad od razu zrozumiał, co Gordon chce mu w ten sposób zakomunikować, ale jakoś się nie przejął.
– Ależ drobiazg… – George uśmiechnął się i ostentacyjnie spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia pięć po dziewiątej. Wzruszył ramionami. – Czas to pojęcie względne, w naszej profesji szczególnie, choć może nie zawsze i nie dla wszystkich.
– To co, zabierzemy jeszcze Guya z ambasady? – zapytał Konrad, nawet nie próbując się tłumaczyć ze spóźnienia.
– Już czeka – odparł zjadliwie Gordon.
Na zewnątrz przy samochodzie stał Marcin w granatowym garniturze. Na widok Konrada i George’a błyskawicznie otworzył przednie i tylne drzwi, jakby w życiu nie robił nic innego.
– Sir! – rzucił tonem, jakim mógłby się zwrócić do królowej, zmrużył oczy i w wiernopoddańczym geście wskazał dłonią wnętrze samochodu. – Szefie! – dodał zaraz w stronę Konrada, opuścił głowę jak aktor w oczekiwaniu na brawa publiczności i wciąż trzymając rękę na klamce tylnych drzwi, zakończył wzniośle: – Panowie!
George i Konrad spojrzeli po sobie zdziwieni i jak zahipnotyzowani zajęli wskazane przez Marcina miejsca. Anglik z tyłu, Wolski z przodu, chociaż zamierzali usiąść razem, żeby porozmawiać w drodze.
Jingle bells, jingle bells, jingle all the way… – rozległ się w samochodzie miękki głos Franka Sinatry i Konradowi zrobiło się trochę lepiej. Nim piosenka dobiegła końca, Marcin skręcił już ze Szwoleżerów w Kawalerii i zajechał pod ambasadę brytyjską, gdzie na krawężniku przestępował z nogi na nogę zsiniały z zimna Guy Peterson, niespełna trzydziestoletni łącznik MI6 w Warszawie.
Wskoczył do samochodu, usiadł obok Gordona i potężnie pociągnął zapchanym nosem, aż wszyscy spojrzeli na niego z niesmakiem.
– Co z tobą, Guy? – odezwał się Marcin po angielsku. – Tyle czasu jesteś w Warszawie i nie wiesz, jak się ubrać? Coś ty włożył na siebie? Surducik jakiś?
– Długo czekałem – odparł niepewnie Anglik i zaczął szukać czegoś w kieszeniach.
– Trzeba było się schować. Zasmarkany lord – zamruczał Marcin cicho, ale nie na tyle, żeby Konrad go nie dosłyszał.
– Nie pozwalaj sobie! To sojusznik… nawet jeśli jest zasmarkany – odparł równie cicho. – I prawdziwy młody lord. Nie ma wielu takich w Warszawie. – Mimowolnie udzielił mu się ironiczny nastrój Marcina.
– Niech szef tylko na niego popatrzy! – Marcin nie dawał za wygraną. – Mieszka w zamku w Szkocji, a tu chodzi obsmarkany… chociaż to fajny kumpel… jak jest zdrowy, oczywiście.
Z tylnego siedzenia doleciał ich odgłos czyszczonego solidnie nosa i trwał z małymi przerwami aż do końca jazdy, uniemożliwiając jakąkolwiek wymianę zdań we wnętrzu samochodu.
Na Miłobędzkiej czekał już przy wejściu kierownik gabinetu szefa. Wszyscy razem wjechali szybką windą na siódme piętro i udali się wprost do sali konferencyjnej, która z uwagi na brak okien, słabą wentylację, półmrok i śmiertelnie poważne tematy, jakie zwykle w niej omawiano, zwana była kryptą Faradaya.
Zanim weszli do środka, wszyscy zdeponowali w szafce swoje telefony komórkowe i zegarki.
Szef jako gospodarz spotkania pierwszy powitał George’a Gordona, obejmując go niezdarnie za ramiona, co przy dzielącej ich różnicy wzrostu dodawało scenie komizmu, a zaraz potem, znacznie mniej wylewnie, podał rękę Petersonowi, chociaż młody Anglik był wyżej notowany w szlacheckiej hierarchii niż Gordon. W przeciwległym rogu skromnie oczekiwała Magda Arendt, naczelnik Wydziału Rozpoznania Operacyjnego, oraz jej zastępca, świeży transfer szefa z ABW.
Gdyby nie miły zapach kawy, którą z sercem zaparzyła Małgosia, atmosfera byłaby taka, jaka zwykle panuje w krypcie. Tym bardziej że spotkanie rozpoczęło się z ponadpółgodzinnym opóźnieniem.
Przez chwilę trwały jeszcze powitania i uściski, uśmiechy i poklepywania, po czym wszyscy usiedli, gdzie kto chciał, a miejsc do wyboru było dwadzieścia. Jedynie szef Agencji zasiadł na miejscu przeznaczonym dla mistrza ceremonii, w czarnym skórzanym fotelu z wysokim oparciem.
Kierownik gabinetu pospiesznie zamknął drzwi, sprawnie rozlał wszystkim kawę, z wyjątkiem szefa, który pił tylko herbatę jabłkową, i jednym uderzeniem w klawisz Enter włączył komputer. Na ścianie rozjaśnił się ekran.
Na początku szef wygłosił oficjalną w takich sytuacjach formułkę powitalną, mało finezyjną i trochę drętwą, ale w jego stylu, po czym zaległo milczenie. Gordon przez chwilę przeglądał notatki i cicho o coś pytał Petersona, który odpowiadał mu uśmiechami i skinieniami, a następnie wskazał palcem leżący przed nim dokument i znów pokręcił głową. Na koniec pociągnął nosem z nieco większą subtelnością niż w samochodzie i poprawił się elegancko na krześle.
Na wprost wejścia siedział szef Agencji, obok kierownik jego gabinetu, Gordon i Peterson po przeciwnej stronie, Konrad i Marcin po lewej, a Magda z zastępcą z prawej strony. Nisko zawieszone reflektory punktowe rzucały silne światło na blat stołu, kładąc mocne półcienie na twarze zebranych i zaciemniając wszystko, co było za nimi. Mógłby ktoś pomyśleć, że to sabat jakiejś sekty, która za chwilę zacznie radzić nad przyszłością ludzkości, rozsypując runy na środku stołu i recytując tajemne zaklęcia.
Ten cudowny kicz przerwał George Gordon, swoim zimnym matowym głosem pytając, czy może rozpoczynać.
Szef odpowiedział mu głębokim, pełnym szacunku skinieniem głowy, majestatycznie unosząc dłoń. Istny August z Prima Porta – pomyślał Konrad.
– Jak rozumiem, nasze spotkanie jest rejestrowane? – zapytał Gordon.
– Oczywiście! – odparł kierownik gabinetu.
– Będziemy też rejestrować na swój nośnik – oznajmił Gordon i dał znak Petersonowi, który wyjął z teczki dyktafon i położył go na środku stołu.
Mógłbyś przynajmniej poprosić o zgodę, co, George? – pomyślał Konrad i spojrzał na Magdę. Na jej twarzy było wypisane dokładnie to samo pytanie.
– Panie generale – zwrócił się Gordon do szefa Agencji – sprawa, o której chcemy rozmawiać, dotyczy szczególnie wrażliwego tematu…
Uuuu… coś się dzieje! Gadaj, z czym przyjechałeś, Brytolu.
– Tak, wiemy.
– Nie wszystko. W ciągu ostatnich dwóch dni sytuacja uległa zdecydowanej zmianie… Zmianie na gorsze! – Ton Gordona stał się twardy,