Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 41
Zarzucił rower na ramię i chciał wsiąść do windy, ale była pełna, bo z garażu wjeżdżali na górę państwo Ebadi z trójką dzieci i dziadkiem, więc tylko grzecznie się ukłonił i odpowiedział uśmiechem na ich uśmiechy. Za chwilę była następna i Oleg wjechał na siedemnaste piętro bez zatrzymywania.
W mieszkaniu było cicho. Postawił rower na plastikowych rynnach w schowku sportowym, by obciekł, i wyszedł do przedpokoju. Przez chwilę stał, nasłuchując. Wydawało mu się, że usłyszał jakiś ruch w salonie.
– Jesteś, Wasia?! – zawołał.
– Robię porządki – doleciał go stłumiony głos. – Kończę już.
– Gdzie Samad?
– Nie wiem. Nie przyjechał.
– Nie dzwonił?
– Nie.
– A panienki?
– Jesteśmy sami… pojechały już.
– Idę się wykąpać – rzucił Oleg i skierował się do łazienki.
Zamknął starannie drzwi i usiadł na marmurowym obramowaniu dużej wanny. Wziął na kolana plecak i rozsunął zamek. Wyjął berettę 92 i położył ją na brzegu, następnie drugi pistolet, który starannie umieścił obok. Sięgnął głębiej i wydobył dwa zapasowe pełne magazynki, dwie paczki amunicji i dwa granaty, błyskowy i obronny. Na koniec wyciągnął minitablet w futerale. Spojrzał na ten zestaw i pomyślał, że zaczyna się ostatni etap ich irańskiej misji, skoro po przeczytaniu informacji z Warszawy, kierując się głosem intuicji czy wręcz instynktu, doszedł do wniosku, że broń musi mieć teraz pod ręką.
Właściwie nigdy z Wasią nie rozmawiali o tym wprost, częściej żartowali, mówili z ironią i dystansem, ale czuli jednakowo i wiedzieli, że nie mogą dać się wziąć żywcem. I mimo że Konrad od samego początku powtarzał im, że w każdej chwili mogą zrezygnować z udziału w tej misji, a w razie wpadki mają się poddać i iść na współpracę z Irańczykami, chronić życie ponad wszystko, to oni uważali, że wiedzą lepiej, co mają robić.
Dotąd odpowiadali tylko za siebie, teraz sytuacja zmieniała się diametralnie. Oleg czuł, że zbliża się wielki finał, który jak zawsze pełen jest improwizacji, nie może mieć żadnych reguł, ma niewiele praw, za to mnóstwo zależy w nim od przypadku i szczęścia, więc broń bywa wyjątkowo użyteczna w takich sytuacjach.
Puścił wodę do wanny i podszedł do przeciwległej ściany. Wspiął się na taboret, który postawił przed umywalką, i nacisnął mocno róg marmurowej płyty nad lustrem. Wsunęła się z chrzęstem, wypychając drugi róg po przekątnej. Teraz mógł ją chwycić oburącz i wyjąć. Była ciężka. W ścianie ukazała się wykuta na kilka centymetrów skrytka, w której trzymali najpotrzebniejsze rzeczy: zapasowe książki kodów, zestaw kluczy elektronicznych do uruchamiania samochodów i zwykłych zamków oraz cztery komplety dokumentów osobistych na wypadek niespodziewanej ewakuacji.
Teraz Oleg dołożył tam dwa pistolety i dwa granaty. Tablet zatrzymał. Instrukcja, która przyszła z Warszawy, nie była taka jak inne, dlatego uznał, że Wasia musi przeczytać ją osobiście, by uwierzyć i przynajmniej wyrobić sobie zdanie.
Zamknął skrytkę i zszedł z taboretu. Przejrzał się w lustrze. Był bardzo zmęczony. Po całonocnej imprezie, zjeździe z Toczalu i potężnej dawce adrenaliny przy lekturze instrukcji teraz marzył wyłącznie o długiej gorącej kąpieli. Musiał się wyciszyć i zrelaksować, uspokoić rozbiegane emocje, bo ten dzień dopiero się zaczynał i za chwilę czekała go narada z Wasią. Jeszcze dziś musieli podjąć ważne decyzje i przystąpić do działania. Dotąd sporo razem przeszli i byli prawdziwymi przyjaciółmi, porozumiewali się bez słów w każdej niemal sprawie, ale teraz tylko jeden z nich będzie musiał podejmować decyzje.
Wszedł do wanny, wyciągnął się w parującej wodzie i zaczął się zastanawiać, czy jest już gotowy do roli, którą musi zagrać. Przez moment poczuł się dziwnie, niepewnie, trochę tak jak wtedy w Mińsku, gdy z nożem w dłoni szedł za Stepanowyczem i miał zdecydować o jego i swoim życiu. Wydawało mu się jednak, że to, co teraz czuje, nie jest zwykłym strachem, lecz czymś zupełnie innym, ale nie potrafił jeszcze tego określić. Po powrocie do Polski przeszedł długą terapię i dokładnie przyjrzał się sobie od środka, więc wydawało mu się, że powinien dać radę.
A może to obrzydzenie jakieś czy co? – pomyślał. Tak czy inaczej panuję nad sobą, muszę tylko chwileczkę odpocząć… odpocząć…
Dopiero teraz przypomniał sobie, że nie wziął tabletki, ale nie miał siły się podnieść. Nabrał głęboko powietrza, zamknął oczy i zanurzył się w ciepłej wodzie.
Tymczasem Wasia skończył sprzątać i siedział w pokoju, czekając, aż Oleg wyjdzie z łazienki. Wziął iPada i przeglądał strony internetowe, starannie omijając polskie i brytyjskie, a koncentrując się na rosyjskich, kazachskich i irańskich. W rzeczywistości wcale ich nie czytał, tylko maskował swoje zainteresowania, na wypadek gdyby komputer był pod kontrolą. Poranna rozmowa z Samadem o Vevaku nic nie wniosła do ich modus operandi, bo nim przyjechali do Iranu, wiedzieli, że będą przynajmniej pod kontrolą prewencyjną. Przerzucał rysikiem różnokolorowe strony, ale jego myśli uporczywie krążyły wokół Olega, a właściwie tego, o czym on już wie. Jasne było dla Wasi, że musi to być coś nadzwyczajnego, więc już trzeci raz w ciągu pół godziny wołał do Olega, by w końcu wyszedł, i miał już zawołać po raz czwarty, kiedy usłyszał, że otwierają się drzwi.
– Co się tak ciągle drzesz? – Oleg w białym szlafroku frotté i z gładko zaczesanymi do góry włosami wszedł do salonu. – Nie można się spokojnie wykąpać. – Opadł na fotel obok, kładąc gołe nogi na ławie z gryfami. Z kieszeni wyjął tablet i położył na stoliku, który ich rozdzielał. – Śmierdzi tu dalej alkoholem i papierochami. Nie wywietrzyłeś?
– Ja nic nie czuję – odparł Wasia. – Ale wywietrzymy później, żebyś się teraz nie przeziębił.
– Herbata jest zaparzona?
– Tak. W kuchni.
– Napijesz się?
– Chętnie.
Oleg podniósł się, włożył klapki i szurając nimi po posadzce, poszedł do kuchni. W tym czasie Wasia sięgnął po tablet, który przyniósł Oleg, i otworzył skórzaną pokrywkę. Od razu na ekranie ukazał się tekst notatki.
W kuchni panował wzorowy porządek. Pod ścianą stały ustawione w równym rzędzie czarne plastikowe worki, a w skrzynce – butelki po alkoholu, bez nalepek. Oleg wyjął jedną, powąchał i stwierdził, że jest dobrze wypłukana. Mimo wszystko lepiej było zachować ostrożność i nie podpaść jakiemuś zapaleńcowi z Basidżu. Mimo że Samad nieustannie bagatelizował problem utylizacji butelek i dziwił się nadgorliwości przyjaciół, Oleg wolał dmuchać na zimne. W końcu Samad nie wiedział, kim są naprawdę.
Wasia potrzebował przynajmniej dziesięciu minut na zapoznanie się z notatką, bo była po polsku, więc Oleg nie spieszył się specjalnie.