Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 19
– Sosnowskim zajmuje się teraz nasza Zoja Woskriesienska, ale chciałbym, żebyście i wy włączyli się do sprawy – powiedział Mierkułow.
– Tak jest! – odpowiedział Zarubin.
– Jak widzicie, nie przesadzałem, kiedy mówiłem, że czeka was dużo pracy. Liczymy na was i wasz Wydział! – dorzucił Beria.
– Jest jeszcze jedna sprawa, zupełnie nowa – zwrócił się Fitin do Berii. – Odbyliśmy wstępne konsultacje z towarzyszem Zarubinem i Wydziałem Polskim. Całość projektu zostanie wkrótce przedstawiona w specjalnym raporcie, który jest w trakcie przygotowania.
Na twarzy Berii pojawiło się zainteresowanie.
– Projekt przewiduje utworzenie na bazie Wydziału Polskiego rozszerzonego oddziału specjalnego i przeniesienie go w pobliże granicy niemieckiej, na przykład do Brześcia Litewskiego. Prowadzenie działań operacyjno-wywiadowczych z tej pozycji powinno w znacznym stopniu zwiększyć efektywność naszej pracy, a także rozwinąć, z wykorzystaniem polskiego elementu, rozpoznanie wywiadowcze sił i ruchów Niemców po drugiej stronie granicy. Da nam to również możliwość bliższej współpracy z Gestapo i jednocześnie ich rozpracowania. Z Brześcia do Warszawy jest przecież niespełna dwieście kilometrów… Przedsięwzięcie ryzykowne, ale możliwe do realizacji. Wymaga oczywiście odpowiednich przygotowań – zakończył Fitin pytającym tonem.
Beria, który cały czas słuchał uważnie, spojrzał na Mierkułowa.
– A co ty o tym myślisz, Siewa? – zapytał. – Odważne, jeszcze tak nie działaliśmy, ale cóż, czasy są trudne i mogą być jeszcze trudniejsze.
– Trzeba szukać nowych rozwiązań – oznajmił Mierkułow.
– Ciekawe… Czekam na raport – powiedział Beria, wstając.
Pokój wypełniały kłęby dymu papierosowego wymieszane z oparami wódki, piwa i uryny z zepsutej toalety. W rogu pokoju stał telewizor włączony na MTV bez głosu.
Pułkownik Andriej Olegowicz Stepanowycz z mińskiego KGB czuł, że jeżeli zostanie dłużej, to za chwilę urwie mu się film. Podjął już decyzję: najwyższy czas iść do domu, zwłaszcza że mieszka niedaleko.
Wydawało mu się, że głosy pięciu pijanych mężczyzn zlewają się w jeden potężny ryk. W żadnym wypadku nie mógł zasnąć, bo miał nieodparte wrażenie, że koledzy ze Służby Celnej, nie mniej pijani od niego, tylko czekają, żeby odebrać mu jego zasłużone pięć tysięcy dolarów.
Później powiedzą, że gdzieś zgubiłem. To skurwysyny… Takim nigdy nie można ufać! – pomyślał z wysiłkiem.
Co prawda nie napracował się zbytnio, by zasłużyć na te pieniądze, bo i nie było przy czym, zabezpieczał jedynie transport papierosów do Polski, ale piątka mu się należała, bo jest najstarszy stopniem. Już dawno nie dostał takiej kasy, więc ciągle odruchowo wsuwał rękę do kieszeni, sprawdzając, czy pieniądze są na swoim miejscu. I po każdej takiej kontroli było mu coraz przyjemniej.
– Cisza! – krzyknął chyba ciut za głośno i opierając się o chybotliwy stół, spróbował wstać. – Baczność! Towarzysz pułkownik wychodzi do domu – powiedział niezbyt wyraźnie do zamilkłych nagle kompanów. – Nie sprowadzać mi tu żadnych kurew, jak pójdę. To jest… kurwa… przyzwoite mieszkanie konspiracyjne Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Republiki Białoruś. Zrozumiano?! – Z trudem utrzymywał się w pionie. – Nie trzeba mi tu żadnych awantur. Nie dzisiaj, kiedy wszyscy są przy kasie. A z kurwami zawsze są kłopoty! Zrozumiano?! – Mimo że mówił bełkotliwie, starał się być poważny.
Nawet w tym stanie doskonale wiedział, że Służba Bezpieczeństwa Prezydenta tylko czeka, by przywalić chłopcom z KGB, i jego kasa poszłaby niechybnie na wczasy w Egipcie dla jakiegoś wałka Łukaszenki.
Patrzył na czerwone twarze pięciu mężczyzn siedzących wokół stołu i nie był pewny, czy dotarło do nich to, co powiedział.
– Wasia! Chodź tu… chłopie! Odpowiadasz za zakończenie tej imprezy. – Zachłysnął się powietrzem i odbiło mu się niebezpiecznie. Po chwili dokończył: – Pilnuj tych celników, to amatorzy, i żeby nie skończyło się jak poprzednio. Zrozumiałeś, durniu?! – rzucił do kapitana Krupy, najmłodszego w towarzystwie i, jak mu się wydawało, w miarę trzeźwego.
– Odprowadzę was do domu… towarzyszu pułk… niku! – Kapitan poderwał się tak gwałtownie, że aż upadło za nim krzesło. Stanął na baczność, wychylając się do tyłu wbrew prawom fizyki, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
– Idź w cholerę, Wasia! Mam do domu… może… dwieście metrów! Może mniej. Masz mi dopilnować tej imprezy. Zrozumiałeś, durniu?! – Stepanowycz niepewnym krokiem posuwał się w kierunku drzwi.
– Tak jest! Towa…szu… niku! – odpowiedział kapitan Krupa, jakimś cudem prostując się w postawie zasadniczej.
– Idź, chłopcze, do kuchni, tam na stole są ogórki… tylko weź te zamknięte. I flaszkę daj. – Stepanowycz radził sobie teraz zupełnie dobrze. – Jest tam też reklamówka… No idź, Wasia! Włóż to do niej i przynieś.
Krupa, chwytając się framugi drzwi, ruszył do kuchni.
– Jutro też jest dzień! – refleksyjnie rzucił pułkownik i zaraz dodał: – Daj moje fajki ze stołu… Jutro trzeba jakoś przeżyć! Nie?!
Znalezienie ogórków, wódki, papierosów i torby Media Markt zajęło kapitanowi dużo czasu.
Stepanowycz stał oparty plecami o drzwi i wyglądał, jakby zasnął.
– Wszystko gotowe, tow…szu puł…niku! – zameldował zadowolony Krupa, wyciągając przed siebie czerwoną reklamówkę.
– Chodź tu, Wasia! – Pułkownik ocknął się, brutalnie przyciągnął Krupę za kark i z wolna wyszeptał mu do ucha: – Pilnuj swojej kasy! Ci celnicy to złodzieje i jak im pozwolisz, to cię opierdolą. I tak zarobili dwa razy więcej na tych fajkach, niż mówią. Ale ja to ustalę, Wasia! I wszystko oddadzą z procentem. Zobaczysz! – Wciąż nie zdejmował mu ręki z karku. – Ty jesteś dobry chłopak, Wasia! Trzymaj się mnie, a dobrze na tym wyjdziesz. – Poluźnił uścisk, ale Krupa wciąż stał w postawie zasadniczej, z zamkniętymi oczami.
Stepanowycz z trudem zszedł z trzeciego piętra, nie odrywając dłoni od poręczy. Brak żarówek na klatce schodowej nie ułatwiał mu zadania.
Wyszedł przed budynek i poczuł ciepłe, świeże nocne powietrze. Wyjął papierosa i zaczął intensywnie szukać w kieszeniach zapalniczki. Ruchy krępowała mu torba z ogórkami i wódką.
Po chwili