Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 22
Rupert, siedząc za biurkiem, z wypiekami na twarzy i pustym uśmieszkiem wpatrywał się w profesora.
– W lipcu czterdziestego trzeciego roku rozbiliśmy jednostkę specjalną NKWD. Był to nieduży oddział, w sile dwóch plutonów, działający w ramach sowieckiego zgrupowania partyzanckiego, które z nami sąsiadowało. Śledziliśmy ich od dłuższego czasu i mieliśmy rozkaz likwidacji. Oddział ten w zależności od potrzeb mógł występować jako niemiecki, sowiecki lub polski. Tak zostali przygotowani i wyposażeni. Czekając na przybycie Armii Czerwonej, w niemieckich mundurach mordowali wszystkich, jako Polacy – Białorusinów lub Litwinów, w sowieckich – Polaków, i tak dalej, aż do osiągnięcia zaplanowanych efektów… Jego dowódcą był kombryg mińskiego NKWD Wiaczesław Michajłowicz Siergiejew. Otrzymywał rozkazy bezpośrednio z Moskwy, a dowódca zgrupowania był zobowiązany z nim współpracować. Nie podobało się to jednemu z sowieckich dowódców partyzanckich i… dzięki jego pomocy, jak można by to określić… udało nam się ten bandycki oddział ostatecznie zlikwidować.
– To bardzo ciekawe, co pan mówi, panie profesorze. Fakty tego rodzaju z terenów wschodnich mamy bardzo słabo udokumentowane, choćby dlatego, że niewielu świadków już pozostało – odezwał się Małecki i jasne było, że jeszcze się nie domyśla, co Barda chce mu powiedzieć.
– Z oddziału pozostało przy życiu kilkunastu bojców, których wzięliśmy do niewoli. Niestety, nie przeżył żaden oficer. Ich przesłuchiwaniem zajmowaliśmy się razem z bratem. Naszym najważniejszym zadaniem było udokumentowanie zbrodni dokonanych przez nich na miejscowej ludności, niezależnie od tego, w jakim mundurze występowali. Takie mieliśmy wyraźne rozkazy Komendy Głównej i z Londynu. Sami też byliśmy wystarczająco zdeterminowani, no i pełni nienawiści, szczerze mówiąc. Na początku rozstrzelanych zostało dwóch bandziorów, którzy rokowali najmniejsze nadzieje na współpracę i uzyskanie informacji… Sądu nie było, bo… nie musieliśmy udowadniać winy! Efekt egzekucji, jak zawsze w takich sytuacjach, łatwo dało się przewidzieć! Większość jeńców była natychmiast gotowa do współpracy, a niektórzy chcieli nawet przyłączyć się do naszego oddziału i walczyć z komunistami. Ciekawe, prawda?
Zamilkł na chwilę, jakby chciał, by słuchacze docenili zawartą w jego słowach ironię.
– Jednym z najbardziej żarliwych „antykomunistów” okazał się niejaki… – zaczerpnął głęboko powietrza – Siemion Andriejewicz Zubow, w oddziale prawie od początku jego powstania. Wyjaśnienia składał obszerne i czynił to chętnie, choć był typem dosyć prymitywnym, zresztą jak większość tych bojców. Zadziwiające… zupełnie nie poczuwał się do winy za swoje zbrodnie. Uważał, że wykonywał rozkazy… że to normalne. Myślał, że my też tak postępujemy. Najciekawsze jednak, że przy okazji jego przesłuchania wypłynęła zupełnie inna sprawa, która, nawiasem mówiąc, przedłużyła mu nieco życie. To, co nam powiedział Zubow, i to, co z tego wynika, stanowi właśnie główny powód mojej wizyty, panie prezesie…
Barda przerwał i położył obie dłonie na skoroszycie, który wciąż trzymał na kolanach.
– Oto, panie prezesie – zaczął po chwili – kopia oryginalnego protokołu przesłuchania Zubowa. Może nie tyle protokołu, ile naszego bardzo szczegółowego raportu, jaki został przesłany do Komendy Głównej AK, a następnie, wiem to dobrze, do Oddziału Drugiego Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Niestety, musiałem wymazać z niego kilka słów, a właściwie nazwisk. Pan wybaczy, ale nie będę wyjaśniał dlaczego. Mam nadzieję, że właśnie pan powinien to doskonale zrozumieć. Gwarantuję jednak autentyczność dokumentu. W tamtych czasach raporty sporządzaliśmy w jednym egzemplarzu, który następnie był przekazywany do KG. My z bratem wszystko pisaliśmy przez kalkę, robiąc kopie, co było pewnym złamaniem przepisów, ale uważaliśmy, że tak trzeba, bo łączność była wówczas zawodna. Przedstawię teraz panu w skrócie najistotniejsze fragmenty przesłuchania Zubowa i to, co nastąpiło później, a czego nie znajdzie pan w tym dokumencie…
Barda cały czas zwracał się bezpośrednio do Małeckiego, wyraźnie pomijając Ruperta, który prawdopodobnie wyczuwał niechęć profesora.
– Zubow od lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego roku do wybuchu wojny, to jest do czerwca czterdziestego pierwszego, służył w plutonie wydzielonym sto trzydziestego drugiego batalionu konwojowego NKWD w Brześciu Litewskim, a dokładniej w twierdzy brzeskiej. Miał stopień sierżanta bezpieczeństwa, ale w oddziale partyzanckim utrzymywał, że był przed wojną zwykłym szeregowym. Z takich jak on… i jemu podobnych zbójów… utworzono wydzieloną kompanię specjalną, o której mówiłem wcześniej. Wśród zwykłych partyzantów sowieckich, którzy już zdążyli poznać NKWD, Zubow i podobni mu kamraci mieli małe szanse na przeżycie miesiąca. Po zajęciu twierdzy brzeskiej we wrześniu trzydziestego dziewiątego władze sowieckie utworzyły tam potężną bazę wojskową, zamkniętą i dobrze chronioną. Na początku stycznia czterdziestego roku Zubow otrzymał rozkaz zorganizowania z wybranych przez siebie enkawudzistów plutonu przeznaczonego do ochrony dwupiętrowej willi, która stała w obrębie murów twierdzy. Miał też przygotować ten budynek na przybycie nieznanego mu wówczas oddziału NKWD z Moskwy. Rozkazy otrzymywał wyłącznie od dowódcy batalionu, a po przybyciu jednostki do Brześcia, jak twierdził, przeszedł pod bezpośrednie rozkazy jej dowódcy. Polecenia związane z przybyciem jednostki, a zatem dotyczące wydzielenia willi i przygotowania pomieszczeń, wydawał dowódcy twierdzy i dowódcy batalionu NKWD nie kto inny, tylko sam Mierkułow. Zgodzi się pan, że to trochę dziwne. Niemniej jednostka, o której wspomniał Zubow, bardzo nas zainteresowała i zaczęliśmy drążyć temat.
– Tak, panie profesorze, to rzeczywiście interesujące, ale nie odbiega tak bardzo od ówczesnej praktyki w ZSRR. Mierkułow dość często interweniował osobiście w istotnych dla niego sprawach. W tym jednak wypadku mamy do czynienia z jakąś nadzwyczaj ważną i tajną jednostką NKWD, i to akurat w Brześciu. Wszystko razem stanowi ciekawy splot okoliczności… – Małecki sprawiał wrażenie rzeczywiście zainteresowanego sprawą.
– Dokładnie w ten sam sposób myśleliśmy latem czterdziestego trzeciego roku. Zubow mówił chętnie, bez oporów. Myślę też, że szczerze.
Profesor zamyślił się na moment, jakby zgubił wątek.
– W połowie stycznia przyjechał do Brześcia kapitan bezpieczeństwa Jewgienij Abramowicz Pokrowski, żeby obejrzeć dom przeznaczony dla jednostki. Gościli go wtedy dowódca twierdzy i kierownictwo NKWD, z którymi pił dwa dni. Odnosili się do niego jak do kogoś nadzwyczaj ważnego. Raz pojechał też na niemiecką stronę. Zubow i dwóch enkawudzistów towarzyszyło mu niemal cały czas… W końcu Pokrowski polecił, by Zubow wprowadził jakieś nieistotne zmiany w systemie ochrony willi, i ocenił obiekt jako gotowy do objęcia. Dom stał w lesie, w południowej części twierdzy, około trzystu metrów od Bramy Południowej. Pod koniec stycznia lub na początku lutego do twierdzy przybyli goście. Nie oczekiwał ich nikt z dowództwa twierdzy, tylko Zubow i jego zastępca. Samochodem osobowym przyjechał major bezpieczeństwa Wasilij Zarubin, któremu towarzyszył Pokrowski. Autobusem przywieziono dziewięciu niższych oficerów NKWD. Wszyscy zamieszkali w willi. Przywieźli ze sobą kilka skrzyń, maszyny do pisania i wiele innych potrzebnych rzeczy. Zaraz po przyjeździe otrzymali własną łączność telefoniczną. Obiekt ochraniało na zmianę dwudziestu enkawudzistów, ale nie mieli prawa wstępu do wnętrza. Jedynie Zubow i jego zastępca mogli tam wchodzić, ale też nie wszędzie. Zubow nie interesował się, co to była za jednostka… i nawet nie chciał wiedzieć, jak wyznał szczerze… lecz w twierdzy mówili, że to specjalna jednostka wywiadu podległa bezpośrednio Berii. W takiej sytuacji rzeczywiście lepiej było się tym nie interesować.
Profesor