Nielegalni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 21

Nielegalni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

to syn naszego ministra obrony Zbigniewa Ruperta. Charakterystyczne, nie da się pomylić, prawda? – Małecki sięgnął po swój kieliszek.

      Rupert wszedł do pokoju gwałtownie, bez pukania. Podszedł do profesora z wyciągniętą ręką i sztucznym uśmiechem na twarzy.

      – Witam pana profesora – rzucił krótko.

      Widać było, że już wcześniej wiedział, kogo zastanie w gabinecie.

      Od razu zrobił na Bardzie bardzo złe wrażenie – zbyt pewnego siebie, aroganckiego młodego człowieka – i chociaż profesor prawie całe życie spędził z młodzieżą, rzadko spotykał się z takim brakiem szacunku.

      – Panie profesorze – powiedział Małecki – przedstawiam panu magistra Zenona Ruperta.

      Barda podał mu rękę, nie wstając z fotela, ale odniósł wrażenie, że Rupert nie zrozumiał tego gestu.

      – Zenek – zwrócił się Małecki do Ruperta – usiądź, będziesz robił notatki z naszej rozmowy.

      – Prawdę mówiąc, wszystko to, co panowie za chwilę usłyszą, powinno być objęte klauzulą „ściśle tajne”. Tak to się mówi? – zapytał Barda, choć dobrze wiedział, co ten termin oznacza. – Rzecz dotyczy mojego życia i spraw, które nie powinny być zapomniane.

      Słowa „życia i spraw” zabrzmiały mocno, groźnie. I chciał, żeby tak właśnie zostały odebrane.

      – Rozmawiałem niedawno z moim synem, który od dwudziestu lat jest wykładowcą na Massachusetts Institute of Technology. Jemu pierwszemu opowiedziałem tę historię i to właśnie on mi doradził, bym zwrócił się z tą sprawą do Instytutu Pamięci Narodowej. Przyznam szczerze, panie prezesie, że nie jest to najlepszy sposób zakończenia mojej odysei, ale nie mam wyboru. – Na chwilę zawiesił głos. – A może jest to jednak jedyny wybór, jakiego teraz mogę dokonać, bo, jak mówią mi lekarze, muszę się szybko decydować.

      Profesor mówił spokojnie, dobierając słowa, i nie zwracał uwagi na reakcje prezesa, a tym bardziej siedzącego za biurkiem wyłysiałego przedwcześnie doktoranta. Miał wrażenie, że kręci mu się trochę w głowie od koniaku, że jeszcze nie jest gotowy, że może jednak nie powinien nic mówić.

      – Zdarzyło się to w lipcu czterdziestego trzeciego roku w lasach na Polesiu, na południowy wschód od Grodna. Teraz to jest Białoruś. Oddział nasz, wchodzący w skład Zgrupowania AK na Grodzieńszczyźnie, był jednostką do zadań specjalnych. Dowodził nim major Stanisław Waszczykowski, pseudonim „Broda”. Wraz z bratem zostaliśmy wówczas przydzieleni do tego oddziału, z bezpośrednią podległością Brodzie. Mój nieżyjący już dzisiaj brat Jan, starszy ode mnie o cztery lata, był oficerem zawodowym WP. Do września trzydziestego dziewiątego roku służył w Oddziale Drugim Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Referat Wschód, w Warszawie. W chwili wybuchu wojny był już kapitanem, ja natomiast młodym podchorążym. Nie będę wchodził teraz w szczegóły, powiem jedynie, że zgodnie z planami operacyjnymi na wypadek wojny przeszliśmy pod koniec września trzydziestego dziewiątego, z dobrymi papierami, do strefy sowieckiej, gdzie mieliśmy oczekiwać w ukryciu na dalsze instrukcje. Mieszkaliśmy w starym domku na przedmieściach Grodna. Gdzieś na przełomie stycznia i lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego roku nawiązał z nami kontakt łącznik z Warszawy. Od tej chwili do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej zajmowaliśmy się rozpoznaniem i budową organizacji wywiadowczej na zapleczu Rosjan. W szczególności interesowała nas współpraca niemiecko-sowiecka, stan przygotowań ZSRR do wojny i tym podobne sprawy.

      Profesor mówił płynnie, ze swobodą. Rupert dokładnie wszystko notował, ale Małecki już słyszał takie historie.

      – Byliśmy wtedy podkomendnymi Oddziału Drugiego Komendy Głównej ZWZ. Jednym z ważniejszych zadań, jakie wypełnialiśmy do chwili wybuchu wojny, była identyfikacja i jeśli zaszła potrzeba – Barda zawahał się przez moment – likwidacja współpracowników NKWD oraz wszelkiego rodzaju renegatów i donosicieli w naszych szeregach. Prowadzenie działalności konspiracyjnej i wywiadowczej w tych czasach i na tym terenie było nadzwyczaj trudne, NKWD bowiem miało bardzo sprawną i dobrze zorganizowaną strukturę oraz liczne grono gorliwych współpracowników. Udawało nam się uniknąć prowokacji i aresztowania, gdyż pracowaliśmy z bratem sami, a naszą łączniczką była Hania. Wyjątkowa, niezwykła osoba…

      Barda przerwał na sekundę, a Małecki wyczuł natychmiast, że załamał mu się głos.

      – Mieliśmy do niej pełne zaufanie. Przed wojną przeszliśmy specjalistyczne przeszkolenie dotyczące specyficznych zasad służby wywiadowczej przeciw Sowietom. W Grodnie brat pracował w elektrowni, a ja w miejscowej gazecie młodzieżowej, gdzie zostałem nawet członkiem Komsomołu. W naszym otoczeniu nikt nie wiedział, że jesteśmy braćmi. Po wybuchu wojny z ZSRR otrzymaliśmy nowe zadania. W ramach akcji „Wachlarz”. Pan to oczywiście zna, prawda, prezesie?

      Małecki pokiwał głową jakby z politowaniem.

      – Zaczęliśmy wtedy pracować w niemieckiej firmie transportowej jako kierowcy i dużo jeździliśmy po Białorusi, co znacznie ułatwiało nam działalność. Znaliśmy język, warunki, no i nie baliśmy się zapuszczać w rejony opanowane przez sowiecką partyzantkę. Pod koniec czterdziestego drugiego roku w naszej jednostce w Grodnie, której podlegaliśmy, nastąpiła wsypa. Niemcy aresztowali Hanię i musieliśmy uciekać. Hania to prawdziwy bohater i żołnierz, nawet nie znaliśmy jej nazwiska, po prostu przedstawiła się jako Hania i tak zostało. Umarła cicho, samotnie, w niemieckim więzieniu w Grodnie… Popełniła samobójstwo. Tylko ona wiedziała, że jesteśmy braćmi, i znała nasze prawdziwe nazwiska. Kontaktowała się z naszymi rodzicami w Wilnie.

      Profesor był wyraźnie wzruszony. Wyglądało na to, że było w tym wspomnieniu coś więcej niż tylko pamięć.

      – Dostaliśmy przydział do oddziału Brody… Jak mówiłem, była to jednostka specjalna. Większość żołnierzy pochodziła z miasta: chłopcy dobrze wykształceni, z inteligenckich rodzin, w większości oficerskich, o silnej motywacji i oddani sprawie. W oddziale panował wspaniały duch przyjaźni i braterstwa, chociaż przyszło nam wykonywać wątpliwe, według obecnych standardów, zadania. Wtedy była jednak wojna i takich wątpliwości nie mieliśmy. Teraz jedno zdjęcie w mediach, krótki film dokumentalny przedstawiający śmierć na żywo wzbudza gorące emocje. Wówczas, powiem to szczerze, miewaliśmy wątpliwości tylko wtedy, gdy trzeba było zlikwidować Polaka. W pozostałych wypadkach nie mieliśmy żadnych.

      Zauważył, że zaczyna odchodzić od sedna sprawy, więc wrócił do przerwanego wątku.

      – Broda wiedział, że jesteśmy spokrewnieni, ale nie że jesteśmy braćmi. Wiedział jedynie, że ja byłem podchorążym rezerwy z Warszawy, a Jan oficerem liniowym. Jednym z naszych zadań było rozpracowywanie sowieckiej partyzantki na Wileńszczyźnie i Polesiu. Podlegaliśmy bezpośrednio Komendzie Głównej AK. Nasze relacje z sowiecką partyzantką od początku były złe, ale po ujawnieniu zbrodni katyńskiej wiosną czterdziestego trzeciego pogorszyły się jeszcze bardziej. W naszym oddziale było wielu żołnierzy, którzy stracili kogoś w Katyniu, a inni cały czas szukali bliskich i już przeczuwali, co mogło się z nimi stać. Wraz z postępami Armii Czerwonej w czterdziestym trzecim roku nastąpiła intensyfikacja działań Sowietów na tyłach, nie tylko przeciw Niemcom czy białoruskim nacjonalistom, lecz także przeciw żywiołowi polskiemu lub propolskiemu na Wschodzie. Czasami trudno było jednak się zorientować, kto jest kim.

      Barda wyjął z teczki

Скачать книгу