Ekspozycja. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ekspozycja - Remigiusz Mróz страница 5

Ekspozycja - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

dodał po chwili. – Mniejsza ze mną, ale góra dobierze ci się do skóry.

      – Jedynym, który się na to odważy, będzie morderca – odparł Wiktor, oglądając się przez ramię. Chętnie zamieniłby jeszcze kilka słów ze Szrebską, która wodziła za nimi wzrokiem. Przekazał jej już jednak wszystko, co miał do powiedzenia.

      – Nie sądzisz chyba…

      – Rzuciłem mu rękawicę – uciął Forst. – Publicznie zanegowałem jego osiągnięcie.

      – I uważasz, że rozjuszyłeś go na tyle, by się za ciebie wziął?

      – Tak.

      Edmund pokręcił głową.

      – Cudów bym się nie spodziewał – powiedział. – Oprócz tego, że komendant urwie ci jaja.

      – Wstawi się pan za mną.

      – Nie nadstawiłbym za ciebie kantu dupy, Forst, nawet gdyby sowicie mnie opłacono.

      Wiktor uśmiechnął się pod nosem i skupił na drodze. Nie wziął ze sobą raków, nie wspominając już o czekanie. Skrzypiący pod butami śnieg był śliski, a bieżnik jego wysłużonych salomonów pozostawiał wiele do życzenia. Idący obok Osica był jednak w znacznie gorszej sytuacji. Jego wyglancowane trzewiki były niczym małe narty, choć i tak daleko mu było do takich wesołków, którzy na Rysy wchodzili w trampkach, a na Giewont w japonkach czy sandałach. Pierwszorzędni kandydaci na samobójców, tyle że nie do końca tego świadomi. Jeśli udawało im się zejść z powrotem w doliny, oznaczało to, że los naprawdę się do nich uśmiechnął.

      Nie można było tego samego powiedzieć o mężczyźnie, który leżał w czarnym worku, czekając, aż zabierze go śmigłowiec TOPR-u. Dla niego szczęście okazało się towarem deficytowym.

      Kim był? Komu podpadł na tyle, że zamordowano go w tak bestialski sposób?

      Przy powieszeniu typowym ofiara traciła przytomność niemal od razu. Ten człowiek dogorywał, nieludzko długo, a w dodatku cały czas był świadomy tego, co się z nim działo.

      – Coś tak zamilkł? – zapytał zasapany Edmund, zapadając się jedną nogą w śnieg.

      – Kontempluję przyrodę – odparł Wiktor.

      Przyrodę miał jednak w głębokim poważaniu, przynajmniej jeśli chodziło o budzącą się do życia faunę i florę. Kosodrzewina, sit skucina na Czerwonych Wierchach, kozice czy świstaki nigdy przesadnie go nie zajmowały.

      Góry to co innego.

      Pogoda była wprost idealna. Przed nimi rozpościerał się widok na szereg szczytów, z których najlepiej widoczna była Wielka Turnia, sprawiająca z tej perspektywy wrażenie, jakby dotykała chmur. Na postrzępione wierzchołki i strome zbocza Forst mógł patrzeć godzinami. Czuł wtedy potęgę natury i jej destrukcyjny potencjał. W jakiś sposób sprawiało to, że czuł się pewniej.

      – Musisz tak pędzić?

      – Nie pędzę, panie inspektorze.

      – Zwolnij.

      – Tak jest.

      – Nie jestem… przyzwyczajony. Nie każdy ma tyle… wolnego czasu, by go… trwonić na jakieś… codzienne joggingi.

      Córka musiała napomknąć o jego porannych zwyczajach. Z joggingiem nie miały jednak wiele wspólnego. Od lat Forst wstawał o szóstej, by chwilę później ruszyć na godzinny bieg. Czasem w tym czasie robił dwanaście, a czasem trzynaście kilometrów – nie miało to większego znaczenia. Nie chodziło też o zdrowie. Liczyło się to, że migreny na jakiś czas ustępowały, a przy okazji dawał sobie w kość od samego świtu.

      – Ile… jak długo… będziemy… – wysapał Osica.

      – Stąd do Doliny Strążyskiej jest pańskim tempem jakieś dwie i pół godziny.

      – Niedobrze…

      Wiktor popatrzył na niego z niedowierzaniem.

      – Lojalnie uprzedzam, że nie będę pana niósł.

      – Poczekaj… muszę chwilę odpocząć…

      Edmund zatrzymał się, by zaczerpnąć tchu. Forst stanął obok niego, rozejrzał się i wyrzucił gumę. Zastanawiał się, jak dowódca w ogóle wdrapał się na taką wysokość.

      Zanim Osica zdążył odsapnąć, rozdzwoniła się jego komórka. Otarł pot z czoła, po czym sięgnął do skórzanego futerału rodem z lat dziewięćdziesiątych, który nosił przy pasku.

      – Dzień dobry, panie komendancie – powiedział na wydechu. – Tak, tak, nie. Wydałem bezpośredni rozkaz, by milczał. Nie, panie komendancie. Czy to, aby… Tak, oczywiście, rozumiem.

      Forst przysłuchiwał się temu z obojętnością. Nieraz podpadał przełożonym i nigdy przesadnie się tym nie przejmował. Tym razem również nie miał takiego zamiaru.

      Podinspektor schował starą nokię do etui, a potem bez słowa ruszył w kierunku Przełęczy w Grzybowcu. Tym razem sam narzucił tempo marszu.

      – Jesteś zawieszony – odezwał się.

      – Co takiego? – wypalił Wiktor.

      – Komendant zawiesił cię w czynnościach służbowych na okres trzech miesięcy.

      – Nie miał prawa.

      Edmund spojrzał na rozmówcę spode łba.

      – Miał pełne prawo – odparł.

      – Musi toczyć się wobec mnie postępowanie, które…

      – Wszczęto postępowanie dyscyplinarne.

      – To bzdura – zaoponował Forst. – NSI dopiero co wyemitowała materiał. Nikt nie zdążyłby postawić nawet pieczątki, nie mówiąc o podpisie.

      – A jednak sam komendant wojewódzki właśnie mnie o tym poinformował.

      – Drwi sobie pan ze mnie?

      – Na szczęście nie. Choć mnie też wydaje się to za piękne, by mogło być prawdziwe – odparł Osica. – Najwyraźniej podpadłeś w inny sposób.

      – Najwyraźniej?

      Edmund z namaszczeniem skinął głową.

      – Nie powinien pan o tym wiedzieć? Jest pan przecież cholernym podinspektorem.

      – Uważaj na słowa.

      Przez moment milczeli.

      – Więc? – zapytał Forst.

      – O niczym nie wiedziałem.

      – Jak

Скачать книгу