Deniwelacja. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz страница 21

Deniwelacja - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

tropem, który mogłem znaleźć. I wiedziałem, że w końcu dotrę do kogoś, kto będzie mógł zaoferować mi to, czego szukałem. Dobrą robotę.

      Siergiej westchnął teatralnie, jakby nie miał już siły zmagać się z uporem rozmówcy.

      – Wszystko to bzdury – powiedział. – Kto cię zwerbował?

      Forst także nie miał zamiaru dłużej tego ciągnąć. Szkoda było na to energii.

      – Polska policja musiała uznać, że jesteś idealnym kandydatem – dodał Bałajew. – Odszedłeś z hukiem, przez lata byłeś cierniem w ich boku, nadawałeś się na kogoś, kto potrafiłby zmienić front.

      Wiktor nabrał głęboko tchu.

      – Więc po co przyjeżdżałbym tu pod fałszywym nazwiskiem?

      – No właśnie. Po co?

      Przez moment w niewielkim budynku słychać było tylko zawodzenie wiatru.

      – Wiedziałem, że tak to się skończy, jeśli poznasz prawdę – odezwał się w końcu Wiktor. – Jesteś w gruncie rzeczy paranoikiem.

      Bałajew zamilkł. W końcu chyba zrozumiał, że nie uzyska żadnych informacji. Podciągnął lewy rękaw i rzucił okiem na zegarek.

      – Za dziesięć minut mam tee time – oznajmił.

      – Wątpię.

      – A jednak…

      – Tee time to zarezerwowany czas, a ty masz własne pole golfowe.

      Siergiej uśmiechnął się lekko.

      – Znasz się co nieco na tym sporcie.

      – Odrobiłem lekcję, jak zauważyłeś – odparł Wiktor, po czym spojrzał na mężczyznę trzymającego P-83. – Ale ostateczny sprawdzian oblałem.

      – To prawda – odparł Bałajew i powoli się podniósł.

      Odsunął się o kilka kroków, zapewne z obawy, że krew pobrudzi mu jasny golfowy strój. Schował ręce do kieszeni, przechylił głowę na bok, a potem wzrokiem wskazał Borysowi, by ten wziął się do roboty.

      Ochroniarz wymierzył w Forsta. Byłemu komisarzowi serce zabiło jak młotem. Dopiero teraz na dobre dotarło do niego, że to koniec.

      Nie było możliwości, by się uratować.

      Ale być może istniała szansa, by odwlec nieco egzekucję.

      – Poczekaj – rzucił trzęsącym się głosem. – Daj mi… daj mi telefon.

      Siergiej uniósł brwi z umiarkowanym zainteresowaniem.

      – Znam pewną osobę w polskiej prokuraturze, która może ci się przydać – dodał Forst.

      11

      Alicja Kempińska. Tak nazywała się dziewczyna, która mogła mieć kluczowe znaczenie dla całej sprawy. Wadryś-Hansen była przekonana, że ostatecznie uda jej się ustalić, w jaki sposób osiemnastolatka z Pomorza łączy się z Forstem i ofiarami, ale im więcej godzin upływało od pierwszego odkrycia, tym bardziej zaczynała w to wątpić.

      W nocy zdrzemnęła się niecałe dwie godziny – i to tylko dzięki temu, że Osica udostępnił jej niewielkie pomieszczenie w komendzie. Kanapa była niewygodna, obicie śmierdziało, ale Dominika wiedziała, że aby zachować choć namiastkę świeżości umysłu, musi dać sobie moment wytchnienia.

      Wstała jeszcze przed piątą. Jeden z policjantów pełniących dyżur zrobił jej kawę, a potem udostępnił swoje biurko. Rozpoczęła dzień od sprawdzenia postępów w sprawie.

      Sekcje w zakładzie medycyny sądowej już trwały. Nie było jeszcze wszystkich wyników, ale nie ulegało wątpliwości, że pięć kobiet pod Giewontem nie zmarło w sposób typowy dla zabójstw.

      Jeśli w istocie doszło do przestępstwa, morderca dobrze zatuszował ślady.

      Jeszcze lepiej poradził sobie na placu budowy przy ulicy Orkana. Wstępna opinia mówiła o tym, że na miejscu odnaleziono ślady biologiczne należące do niemal czterdziestu osób.

      W pierwszej chwili zabrzmiało to dla Dominiki absurdalnie. Nawet biorąc pod uwagę robotników kręcących się po terenie, trudno było się spodziewać, że aż tylu znalazłoby się w miejscu, gdzie leżały zwłoki.

      Wystarczyło jednak, że Wadryś-Hansen wczytała się w raport biegłych, by mogła potwierdzić, że to wszystko celowe działanie. Materiał pochodził głównie z włosów odnalezionych przy ciele, ale także zmiętych ręczników papierowych, zużytych prezerwatyw i opakowań po produktach spożywczych.

      Zanim dotarła do końca listy, kątem oka dostrzegła, że obok niej stanął Osica. Jeszcze raz spojrzała na zegarek.

      – Tak wcześnie pan przychodzi?

      – Tylko kiedy na dobrą sprawę nie wyszedłem.

      – Spał pan tu?

      – Niezupełnie – odparł Edmund, klepiąc się po marynarce i mrużąc oczy.

      Ewidentnie zapodział gdzieś okulary lub paczkę viceroyów.

      – Nie spałem – dodał. – Ślęczałem całą noc nad tym barachłem.

      Wskazał na komputer, jakby był jego największym wrogiem. Potem powiódł wzrokiem dokoła i dopiero po chwili uświadomił sobie, że musiał zostawić okulary w gabinecie. Zaklął cicho i pochylił się nad monitorem.

      – Coś pani ma?

      – Jedynie pewność, że nasz zabójca odwiedził toalety w miejscach publicznych.

      – Hę?

      Przesunęła palcem po liście odnalezionych rzeczy, jakby ekran był dotykowy.

      – Musiał zebrać te wszystkie materiały na stacjach benzynowych, w mcdonaldach, restauracjach czy… po prostu w śmietnikach. Potem podłożył je na miejscu zdarzenia.

      – Jest pani przekonana?

      Pytanie było bezzasadne, więc nie odpowiedziała. Sprawca wiedział doskonale, co robi. Zdawał sobie sprawę, że nawet zachowanie największej ostrożności nie zagwarantuje, że służby nie namierzą jego materiału DNA.

      Schował go więc jak igłę w stogu siana. Nie, nie jak igłę. Raczej jak suche źdźbło trawy, w dodatku odpowiednio wyczyszczone. Dominika nie łudziła się nawet, że gdzieś pośród tych wszystkich przedmiotów znajdzie się rzecz, która nosi odcisk genetyczny zabójcy.

      Ten z pewnością gdzieś przy budowie się znajdował, ale odnalezienie go w tej sytuacji graniczyło z cudem. Nie dotrą po nitce do kłębka, bo ta została przedarta w tylu miejscach, że właściwie przestała przypominać nić.

      – To

Скачать книгу