Deniwelacja. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz страница 17

Deniwelacja - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

pan myśli?

      – Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby udostępniono nam te informacje – zauważył pod nosem. – Poza tym mamy w Polsce trochę lepsze prawo.

      Z tym mogłaby polemizować.

      – Ludzie, z którymi się spotkamy, na pewno o tym wiedzą.

      – O czym konkretnie, panie inspektorze? Że istnieje jakiś cudowny sposób, byśmy zmusili ich do współpracy?

      – Wystarczy, że wykażemy związek właściciela numeru z jakimkolwiek przestępstwem.

      – Owszem, wystarczy – odparła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie uprawnienia wynikają z tak zwanej ustawy inwigilacyjnej oraz tej o konfiskacie mienia. – Problem polega na tym, że żadnego związku nie ma.

      – E tam.

      – Słucham?

      – Coś wymyślimy.

      Dominika oczekiwała, że rozmówca zaśmieje się pod nosem lub chociaż uśmiechnie, ale Osica trwał z kamiennym wyrazem twarzy. Najwyraźniej nie zapomniał jeszcze o tych wszystkich sposobach działania, które kultywowali on i jego przełożeni za czasów milicji.

      – Przepchniemy jakąś zgrabną wersję – dodał ze zdziwieniem, jakby zaskoczyło go, że prokurator nie podjęła tematu. – Kontrola sądowa jest po fakcie, prawda?

      – Tak. Co nie znaczy, że jest mniej skrupulatna.

      Osica wzruszył ramionami.

      – Grunt, że nie potrzebujemy teraz pozwolenia.

      – Panie inspektorze, nie mogę ot tak zmusić…

      – Oczywiście, że pani może – zaoponował. – I zrobi to pani.

      Westchnęła, kiedy parkował w jednej z uliczek odchodzących od Krupówek.

      – Typowe policyjne myślenie – skwitowała, wysiadając z samochodu.

      – To znaczy? Nastawione na efekty? – odparował Osica. – Woli pani prokuratorskie pozoranctwo?

      – Wolę rozsądek i perspektywę – odparła z niezadowoleniem. – Bo owszem, w tej chwili możemy bez trudu skorzystać z ustawy inwigilacyjnej, ale…

      – Nie ma żadnego „ale”.

      – „Ale” jest takie, panie inspektorze, że jeśli sprawa kiedykolwiek trafi do sądu, a w toku postępowania zostaną wykazane nieprawidłowości, obrońca to wykorzysta.

      – Więc trzeba będzie zadbać o to, by ich nie wykazano.

      Ruszył w kierunku salonu sieci komórkowej, ale Wadryś-Hansen nie drgnęła. Owszem, po zmianie prawa mogła całkiem sporo. Problem polegał na tym, że popełniając błąd na tym etapie, ryzykowała niedopuszczalnością pewnych dowodów w przyszłości. Mogła to obejść, powołując biegłych do ich analizy, a potem wykorzystując jako dowód same ekspertyzy, ale nie należała do osób, które chciałyby balansować na granicy zasad.

      – Idzie pani?

      – Nie.

      Osica schował ręce do kieszeni i zgarbił się. Przypominał jej Mariana Dziędziela, gdy ten grał zmęczonego życiem, zblazowanego policjanta w którymś filmie. Patrzył na nią przez moment jak dobry wujek na niesforną siostrzenicę, a potem pokręcił głową i westchnął.

      – Musimy chociaż spróbować – rzucił.

      – Mam lepszy pomysł.

      Wyciągnęła komórkę, a potem wprowadziła numer.

      – Jest tylko dziewięć kombinacji, prawda?

      – Chyba nie chce pani…

      – Chcę – zaoponowała. – Szkoda czasu na urzędowe przepychanki.

      – Sądziłem, że lubi pani formalizmy.

      – Nie – odparła, uśmiechając się lekko, a potem nacisnęła zieloną słuchawkę.

      Przez chwilę czekała w napięciu. Potem automat poinformował ją, że numer, pod który próbuje się dodzwonić, nie istnieje. Spróbowała ponownie, zamieniając jedynkę na dwójkę. I tym razem usłyszała wyłącznie mechaniczny głos.

      – Co ma pani zamiar powiedzieć? – spytał ze sceptycyzmem Osica.

      – Jeszcze nie wiem.

      – Planuje się pani przedstawić?

      – Oczywiście.

      – A jeśli właściciel numeru reaguje na organy ścigania jak byk na czerwoną płachtę?

      – To nie byłby najgorszy scenariusz. Przynajmniej czegoś byśmy się dowiedzieli.

      – No tak… – przyznał Edmund. – Gorzej będzie, jeśli rozmówca na wieść o tym, że prokuratura się z nim kontaktuje, rozłączy się i więcej nie odbierze.

      – Dlaczego miałby to robić?

      – Nie wiem. Ale jest taka możliwość.

      Dominika przyjmowała ją, ale nie miała zamiaru zbyt długo się nad tym zastanawiać. Była to jedna z tych sytuacji, kiedy ilość czasu przeznaczonego na refleksję była odwrotnie proporcjonalna do osiągnięcia wymiernych efektów.

      – Niech pani powie, że dzwoni z jakiejś ankieterni – poradził Osica.

      – Nie mogę tego zrobić.

      Rozłożył bezradnie ręce.

      – Poza tym prawdopodobieństwo, że rozmówca się rozłączy, wcale by się dzięki temu nie zmniejszyło.

      – Może i racja – mruknął inspektor. – Więc niech pani oznajmi, że ma zaproszenie na pokaz garnków z Okrasą czy innym tłuszczem. To powinno poskutkować.

      Zbyła to milczeniem. Nie miała zamiaru umniejszać wartości procesowej ewentualnych dowodów, które być może uda jej się zdobyć. Zrobi wszystko lege artis.

      Dopiero za trzecim razem w słuchawce zabrzmiał sygnał.

      Wadryś-Hansen poczuła się nieswojo. Nie wiedziała, kto odbierze. Nie miała pojęcia, jak zachowa się rozmówca ani tym bardziej jak przebiegnie rozmowa. Mogła zaszkodzić sprawie, kontaktując się z właścicielem numeru bezpośrednio, bez wcześniejszego rozeznania.

      Powtórzyła jednak w duchu, że w tym wypadku warto podjąć ryzyko.

      W końcu chodziło o Forsta. I o człowieka, którego numer z jakiegoś powodu Wiktor zanotował.

      Sygnał w słuchawce się urwał. Zaległa cisza.

      Dominika

Скачать книгу