Upał. Marcin Ciszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Upał - Marcin Ciszewski страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Upał - Marcin Ciszewski

Скачать книгу

świateł samochodu przed nimi.

      – Choćbyś nie wiem jakie siniaki hodował, nie zagłuszysz strachu.

      – Zupełnie nie mogę zgadnąć, o czym mówisz.

      – Kubuś, Kubuś, Kubuś. – Krzeptowski przekręcił się w fotelu pasażera. Siedział teraz bokiem do kierunku jazdy, a twarzą do kierowcy.

      Tyszkiewicz jeszcze pilniej wyglądał przez przednią szybę.

      – Nie truj dupy. Wiesz dobrze. Robisz wszystko, jak należy.

      – Odważne stwierdzenie. – Jakub przestał udawać, że nie wie, o czym mowa.

      – Nie twoja wina, że podział kompetencji jest, jaki jest. Nie ty wybierałeś szefów. W swojej działce robisz wszystko, jak należy. A nawet lepiej. Maksimum za ten budżet i z tymi ludźmi.

      – Tego nie wiesz, Stasiu. Dopóki się coś nie wydarzy, gadamy o teorii.

      – Są teorie lepsze i gorsze. Twoja jest dobra. Masz ludzi, którzy ci ufają. Część z nich jest naprawdę niezła w tym, co robi.

      – To się dopiero okaże, kiedy coś się spieprzy. Z tego punktu widzenia wolę żyć w nieświadomości.

      Samochód przed nimi wreszcie ruszył i Jakub mógł skręcić na podjazd przy Rakowieckiej. Machnięcie przepustką i ramię szlabanu poszło w górę. Czarna terenówka powoli wtoczyła się na parking. Gmach siedziby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przytłaczał swoim ogromem i sprawiał ponure wrażenie. Tyszkiewicz nie znosił tego budynku.

      Gdyby kwestia sympatii do miejsca pracy była głównym kryterium, nigdy by się nie zgodził na objęcie obecnie zajmowanego stanowiska. Spotkanie, które o tym zadecydowało, odbyło się niemal równo pięć miesięcy temu i należało do, delikatnie rzecz ujmując, oryginalnych. Wezwanie otrzymał z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Premier, niemal stary znajomy, powitał go serdecznie, kolejny raz złożył podziękowania za zlikwidowanie „zimowego spisku”, po czym zaprowadził do sąsiedniego, skąpo umeblowanego pokoju, wskazał leżącą na stole kartonową teczkę i wyszedł. Tyszkiewicz rzucił okiem na okładkę: „Centralne Biuro Śledcze. Biuro Zwalczania Terroryzmu. Proponowana struktura”. Wyjął ze środka plik spiętych spinaczem kartek. Osiemdziesiąt stron przeczytał nie wiadomo kiedy. Porządnie złożył opracowanie, otworzył drzwi i wolnym krokiem wszedł do gabinetu premiera, który siedział przy biurku, zagłębiony w lekturze jednego z niezliczonych zalegających blat dokumentów.

      – Jak mam rozumieć to zaproszenie?

      Premier swoim zwyczajem uśmiechnął się.

      – Struktura Biura została już powołana do życia, natomiast do obsadzenia pozostaje kilka stanowisk kierowniczych… To byłoby pierwsze zadanie szefa Biura… Uważam, że najodpowiedniejszym kandydatem… jest pan. Ma pan w sobie zawziętość konieczną w takiej służbie. Uczciwość. Skuteczność. Stanowisko jest do objęcia od zaraz.

      W pierwszym odruchu Jakub odmówił. Nie planował zmian w życiu służbowym, ponieważ jego uwagę w zupełności pochłaniały prywatne kłopoty. Premier, rzecz jasna, nie zamierzał rezygnować, co Jakub, znając go nieco z poprzednich spotkań, powinien był przewidzieć. Usłyszawszy stanowisko Tyszkiewicza, wezwał czekającego w sąsiednim pokoju ministra spraw wewnętrznych, który wygłosił coś w rodzaju krótkiego exposé w charakterystycznym dla polityków stylu. Euro 2012 jest wielkim wyzwaniem, również, a może przede wszystkim, w zakresie bezpieczeństwa. Mecze piłkarskie rozgrywane w świetle jupiterów i oglądane przez setki milionów widzów są wymarzonym celem potencjalnych terrorystów. Zapadła zatem doniosła decyzja o stworzeniu wyspecjalizowanej struktury, dysponującej najlepszymi ludźmi i sprzętem, a także posiadającej odpowiedni do zadań budżet i ogromne uprawnienia. Tyszkiewicz, o ile zgodzi się zostać szefem Biura, otrzyma awans na stopień podinspektora i bardzo rozległe kompetencje. Zdaniem ministra, deklamującego okrągłe zdania niczym wyuczony na lekcję polskiego wiersz, cechy charakteru i umiejętności oraz wrodzona uczciwość w pełni predestynują podinspektora in spe do objęcia tego odpowiedzialnego stanowiska.

      Jakub zaczął się wahać. Nie pod wpływem argumentacji, rzecz jasna, ta bowiem nie wychodziła poza znane z telewizji schematy. Pomyślał, że być może po prostu jest to szansa wypłynięcia na szersze wody. Nie brał pod uwagę zaszczytów i pędu ku władzy; te atrybuty dorosłości, odkąd pamiętał, miał gdzieś. Myślał raczej o możliwości działania, konkretnego działania według, przynajmniej w pewnym zakresie, własnych zasad. Przeciwdziałanie współczesnej pladze egipskiej, jaką stanowił terroryzm, zdawało się idealną okazją. Po dłuższym namyśle wyraził zgodę, kompletnie nie zdając sobie sprawy, w co się pakuje.

      Już następnego ranka wpadł w wir, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Niezwykle intensywne i wyczerpujące, acz na swój sposób fascynujące szkolenia – nie wyłączając trzytygodniowego stażu w USA – były przeplatane nużącymi, ciągnącymi się w nieskończoność spotkaniami organizacyjnymi. Struktura dopiero się tworzyła, przybywali nowi ludzie, przychodził partiami sprzęt i oprogramowanie. Czternastogodzinny dzień pracy często okazywał się niewystarczający, soboty i niedziele najczęściej także nie służyły odpoczynkowi na łonie rodziny.

      Mimo wszystko mniej więcej dwa miesiące przed rozpoczęciem mistrzostw sprawy zaczęły się układać. Wakaty zostały obsadzone przez odpowiednich ludzi (na czele z awansowanym na stopień nadkomisarza Stanisławem Krzeptowskim, którego Tyszkiewicz uczynił jednym ze swoich zastępców), zadania wyznaczone, sprzęt pomimo początkowych problemów zaczął służyć celom, dla których został wyprodukowany.

      Rozpoczęła się rutyna dnia codziennego, odmierzana nerwowym wyrywaniem kolejnych kartek z kalendarza. Data rozpoczęcia mistrzostw jawiła się niemal jak biblijna apokalipsa.

      Jednak poza nadejściem fali afrykańskiego powietrza przez pierwszy tydzień nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

      Kiedy Tyszkiewicz z Krzeptowskim weszli na drugie piętro i pokonali zabezpieczenia drzwi strzegących dostępu do włości Biura (karta magnetyczna, kod PIN, skanowanie odcisku palca), zza rogu wyskoczył Seliwanow. Miał czerwoną, nalaną twarz człowieka skłonnego do nadużywania alkoholu, niechlujną plerezę siwoszarych włosów, rozbiegany wzrok i zawsze lekko spocone dłonie. Zaczął od razu szarpać Tyszkiewicza za rękaw. Krzeptowski od dwóch miesięcy zakładał się z zaufanymi członkami zespołu, w którym momencie Jakub da Seliwanowowi w zęby.

      – Teraz. Teraz. Musi pan przyjść teraz, panie podinspektorze. System przeszedł wszystkie testy. Pomyślnie przeszedł.

      Jakub zmobilizował zgromadzone gdzieś głęboko resztki empatii i dobrej woli. Spróbował oderwać dłoń Seliwanowa od swojego rękawa. Przybrał możliwie neutralny wyraz twarzy, ale nim zdążył wypowiedzieć choć słowo, natręt kontynuował natarcie.

      – W końcu, panie podinspektorze. Pełne obciążenie i wszystko poszło zgodnie z instrukcją…

      – Brawo – warknął Krzeptowski. Uznał, że w odróżnieniu od szefa nie obowiązują go zasady służbowego savoir-vivre’u. – Osiem dni po rozpoczęciu imprezy działa system. Duży sukces, naprawdę.

      Seliwanow oderwał wzrok od twarzy Tyszkiewicza, na której doszukiwał się wyrazów podziwu i uznania i spojrzał z odrazą na Krzeptowskiego.

Скачать книгу