Upał. Marcin Ciszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Upał - Marcin Ciszewski страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Upał - Marcin Ciszewski

Скачать книгу

mógłby pozazdrościć niejeden komputer.

      – Facet powinien pisać kryminały – mruknął Krzeptowski.

      – Skąd wiesz, może już pisze. Zebrał materiały i testuje fabułę. – Tyszkiewicz starał się skupić. Chciał w końcu usłyszeć powód, dla którego obaj tu siedzieli.

      – A do tego jeden Pakistańczyk.

      Krzeptowski odstawił kubek. Nieco kawy rozlało się na stół. Podkomisarz Rakoczy oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na Krzeptowskiego niewidzącym wzrokiem.

      – No?

      – Abdullatif al-Zahiri. Lat dwadzieścia cztery. Oficjalnie przyjechał studiować marketing i uczyć się polskiego. Dostał kartę stałego pobytu. Zapłacił czesne za rok z góry. Nawet na jeden dzień nie pojawił się na zajęciach.

      Było niewiele po ósmej rano, a Jakub już poczuł zmęczenie. Wiedział, że czeka go długi dzień. Widok gwałtownie opadających ramion Krzeptowskiego utwierdził go w przekonaniu, że to nie jest fałszywe przeświadczenie, niestety. Smotrycz zdawał się nie zwracać na to uwagi.

      – Kojarzę nazwisko – powiedział Jakub.

      – Brawo. Odrobiłeś lekcje.

      – Bali? Dwa tysiące drugi?

      – Dokładnie. Organizatorami zamachu na Bali byli Pakistańczycy pod wodzą al-Zahiriego.

      – Bez sensu. – Krzeptowski się poruszył. – Zamach na Bali był dziesięć lat temu. Koleś musiałby mieć czternaście lat.

      – O ile podał właściwą datę urodzenia, co nie zdarza się często. Ale tym razem masz rację. Głównym organizatorem zamachu był Muhammad al-Zahiri. Stryj. Stryjcio. Ukochany krewny.

      Milczenie jest czasami najlepszym wyjściem z sytuacji. Pozwala przegrupować się i zewrzeć szyki w nowym ustawieniu. Jakub myślał intensywnie. Spocił się jak mysz, co nie zdarzało mu się często.

      – Mów dalej – mruknął.

      – Mamy Abdullatifa al-Zahiriego, bratanka Muhammada al-Zahiriego, studenta Wyższej Szkoły Komunikacji Społecznej i Marketingu w Koluszkach, w której nasz Latif nie przestudiował ani minuty, choć wykosztował się na czesne.

      – Jezu, już to mówiłeś.

      – Mamy też Fundację Nowych Czasów, bardzo nobliwą fundację pożytku publicznego, działającą na rzecz uchodźców z Czeczenii. Organizacja działa niecałe pół roku, prowadzi bardzo aktywną działalność, zorganizowała wiele akcji charytatywnych, ogólnie nie ma się do czego przyczepić.

      – Pół roku?

      – Kłopoty ze słuchem? Pan student w tym czasie wpłacił na jej konto kilkanaście tysięcy złotych. Wpłaty nigdy nie przekraczały dwóch, trzech tysiów. Nic, na czym mógłby zawiesić oko urząd skarbowy czy nadzór finansowy. Koleś formalnie jest czysty jak łza.

      – Co ma Pakistańczyk do Czeczeńców?

      – No właśnie. Co?

      – To ja się pytam. A ta fundacja?

      – Sama szlachetna działalność – po raz pierwszy odezwała się Barbara (nikt jej inaczej nie nazywał; próby jakiegokolwiek zdrabniania imienia były kwitowane otwartą wrogością). Głos miała cichy, równie delikatny jak jej uroda i sposób bycia. – Ma spory budżet, ponad trzy miliony. Jej pracownicy prowadzą kursy językowe dla uchodźców, pomagają w organizowaniu kart stałego pobytu, jeśli ktoś zdecydował się zostać u nas na stałe, często finansują wynajem mieszkania, szukają pracy, pomagają wyciągać ludzi z Czeczenii w ramach łączenia rodzin. Przeprowadzili wiele zbiórek pieniędzy.

      – Sporo jak na pół roku – mruknął Krzeptowski.

      – Pytasz mnie, co myślę? To jedna wielka pralnia pieniędzy i wszystkie ich akcje są picem na wodę, zasłoną dymną robioną wyłącznie na pokaz. – Smotrycz nie dał się zrzucić z piedestału prelegenta numer jeden. – Ale jedną transakcję przeprowadzili naprawdę.

      – Tak?

      – Trzy miesiące temu. Kupili półtorej tony środków rolniczych, ochrony roślin, nawozów i takich tam. W sumie, jak się ktoś dobrze postarał, może mieć całkiem sporo na przykład pentrytu albo jakiegoś innego świństwa. Olbrycht może ci zrobić cały wykład na ten temat. Można śmiało wysadzać hotel Marriott. Albo Urząd Rady Ministrów. Jak zapytasz Olbrychta, pewnie ci potwierdzi.

      – Po co? – zapytał Jakub.

      – Co po co? Marriotta wysadzić? Może im się ta, no, architektura nie podoba. Mnie, szczerze mówiąc, też nie za bardzo…

      – Bardzo śmieszne. Po co fundacja zajmująca się uchodźcami z Czeczenii kupiła środki ochrony roślin i nawozy? Oficjalnie znaczy. Jak to uzasadniają?

      – Oficjalnie po to, aby zorganizować szkółkę rolniczą gdzieś na Pomorzu. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza, to są rzeczywiście środki rolnicze. Prawie takie same, jakie kupił ten cały Breivik.

      Jakub spojrzał na Krzeptowskiego. Sękaty góral siedział przygarbiony, podbródek opierając na zaciśniętych pięściach. Czoło przedzielała mu pionowa bruzda.

      – Co myślisz? – zapytał Tyszkiewicz.

      Krzeptowski wyprostował się. Mars na czole stał się głębszy.

      – Do tej pory nam się udawało. I właśnie przestało.

      Syntetyczna konkluzja.

      Osiem pierwszych dni turnieju przebiegło spokojnie. Ot, kilka bójek po pijaku, jakieś śpiewy do późnej nocy, parę stłuczek samochodowych spowodowanych przez nienawykłych do warszawskiego sposobu jazdy Czechów czy Rosjan. Spływające do służb zabezpieczających imprezę informacje były raczej uspokajające: żadna rozpoznana organizacja terrorystyczna nie przejawiała aktywności, nie było słychać o jakichkolwiek przygotowaniach, środowiska zidentyfikowane jako potencjalnie niebezpieczne zachowywały się ostentacyjnie poprawnie.

      Jakub od początku miał przeczucie, że to cisza przed burzą; impreza stanowi zbyt dogodny cel, zbyt atrakcyjne medialnie wielkie zbiorowisko ludzkie, by ciemne siły miały ją przegapić. I nawet nie chodziło o uderzenie w państwo polskie; mistrzostwa Europy w piłce nożnej są imprezą międzynarodową, niezwykle mocno obecną w mediach. A o co jak nie o zwrócenie na siebie uwagi świata chodzi wszelkiej maści ekstremistom?

      Toteż Tyszkiewicz uspokajającymi meldunkami wcale nie był uspokojony. Intuicyjnie czekał, aż coś się w końcu wydarzy, bo wedle wszelkiej logiki wydarzyć się powinno. Działalność Abdullatifa al-Zahiriego – jakkolwiek nie stało się jeszcze nic poważnego, fakty przedstawione przez Smotrycza mogły okazać się całkiem niewinne – dobrze z tym podejrzeniem korespondowała.

      Jakub nie zastanawiał się długo. Przygotowywał się do takiej sytuacji od kilku miesięcy.

      – Są wszyscy? – zapytał.

Скачать книгу