Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 4

Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

razy zdarzało się, że ktoś chciał wywołać sensację. Raz przeczytałem nawet nagłówek: „NOWE FAKTY W SPRAWIE. DAMIAN WERNER PRZESŁUCHANY”.

      Rzeczywiście, mniej więcej w połowie biegu przedawnienia zostałem przesłuchany, ale jako świadek. Jeden z dochodzeniowców chciał się upewnić, czy sprawę słusznie umorzono ze względu na brak dowodów.

      Tym był ten „nowy fakt” z nagłówka. Zwykłą kaczką dziennikarską – w przeciwieństwie do tego, co miałem przed sobą teraz.

      – Ktoś jej szuka? – zapytałem.

      – Facet, który wrzucił zdjęcie. Phil Braddy.

      Spojrzałem na miniaturkę zdjęcia i treść posta.

      – Amerykanin?

      – Brytyjczyk – odparł Blitzer. – Najwyraźniej pofatygował się na koncert z Londynu. I spodobała mu się przypadkowo spotkana dziewczyna. Pisze, że zamienili kilka zdań, pośmiali się, a on potem odszedł na moment do znajomych. Kiedy wrócił, już jej nie było. Teraz stara się ją znaleźć.

      Od razu pomyślałem, że muszę do niego napisać. Dowiedzieć się, co powiedziała Ewa, zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.

      – Wysłałem mu wiadomość przed wyjściem z domu – dodał Blitz.

      Skinąłem głową z wdzięcznością. Klient siedzący kawałek dalej chrząknął znacząco, ale go zignorowałem.

      – Ktoś odpisał? – spytałem.

      – Kilkanaście osób. Co jak co, ale to zdjęcie się wyróżnia.

      Blitzkrieg miał rację. Lekko rozmyte stroboskopy w tle, duża impreza i ostrość ustawiona na roześmianą, ładną dziewczynę. Fotografia musiała przyciągać wzrok wszystkich przeglądających profil.

      – Ktoś napisał coś konkretnego? – odezwałem się niepewnie.

      – Nie. Same bzdurne komentarze, których nie chcesz czytać.

      Nie chciałem, ale z pewnością przeczytam, kiedy tylko wrócę do domu. Wcześniej jednak musiałem odwiedzić inne miejsce. Naoglądałem się zbyt wielu filmów i seriali, by nie wiedzieć, że podstawowym błędem w takiej sytuacji jest zwlekanie z poinformowaniem organów ścigania.

      Podziękowałem Blitzowi, a potem poszedłem na zaplecze, zadzwoniłem do szefa i oznajmiłem, że coś mnie bierze. Praca w gastronomii miała tę niewątpliwą zaletę, że właściciele knajp traktowali takie doniesienia poważnie. Szczególnie ci, którym zależało, by klienci jeszcze kiedyś do nich wrócili.

      Zmienniczka pojawiła się dość szybko, ale zdążyłem jeszcze podać mężczyźnie w lokalu papadam, cienki placek z mąki z ciecierzycy, i przyjrzeć się zdjęciu Ewy na tyle dokładnie, by poznać każdy szczegół.

      Kiedy zjawiłem się w komendzie miejskiej przy Powolnego, na dobrą sprawę mogłem już opisać przyjmującemu mnie funkcjonariuszowi całą fotografię z pamięci. Ale nie musiałem. Weszliśmy na odpowiedni profil, a potem pokazałem mu zdjęcie. Przyglądał mu się długo, marszcząc czoło.

      Podkomisarz Prokocki prowadził tę sprawę dziesięć lat temu. Spodziewałem się, że zobaczę w jego oczach błysk, który sprawi, że w końcu sam uwierzę w to, co widzę.

      Policjant jednak sprawiał wrażenie, jakbym pokazał mu wizerunek anonimowej osoby.

      – To normalne – odezwał się w końcu.

      – Co?

      – Że szuka pan w innych kobietach zaginionej narzeczonej.

      Otworzyłem usta, ale nie zdołałem niczego z siebie wydusić. Kategoryczność w jego głosie zupełnie zbiła mnie z tropu. Prokocki oderwał wzrok od monitora, nabrał głęboko tchu i popatrzył na mnie ze współczuciem.

      – Od tamtej pory nie związał się z pan z nikim, prawda? – zapytał.

      – Nie, nie związałem. Ale co to ma do rzeczy?

      – Wciąż jej panu brakuje, więc to naturalne, że…

      – Chyba pan żartuje.

      – Takie rzeczy się zdarzają.

      Wymierzyłem palcem w monitor, jakbym miał kogoś oskarżać.

      – Widzi pan to samo co ja?

      – Widzę dziewczynę podobną do Ewy, panie Werner. To wszystko.

      Przestąpiłem z nogi na nogę i rozejrzałem się bezradnie, jakby nagle mógł zjawić się tutaj ktoś, kto mi pomoże.

      – Przecież to ona, do cholery – rzuciłem. – Nie widzi pan?

      Znów zrobił wdech.

      – Niestety nie mogę się z panem zgodzić – powiedział urzędowym tonem. – Owszem, jest pewne podobieństwo, ale…

      – Wiem, jak wygląda moja narzeczona.

      Podniósł się powoli, jakby bał się, że inaczej mnie urazi. Położył mi rękę na ramieniu, a potem zaczął powoli tłumaczyć, że wiedziałem, jak wyglądała dziesięć lat temu, i umysł płata mi teraz figle. Ciągnął przez kilka minut, a ja z każdym kolejnym zdaniem słuchałem go z coraz mniejszą uwagą.

      Jego daleko idąca pewność, zdecydowanie w głosie i brak jakiejkolwiek gotowości do przyznania, że to choćby może być ona, podziałały na mnie niepokojąco.

      – Oczywiście to sprawdzimy – zapewnił, prowadząc mnie do wyjścia. – Proszę nie mieć co do tego żadnych wątpliwości.

      Owszem, wątpliwości nie miałem. Ale co do tego, że coś jest tutaj bardzo nie w porządku.

      3

      Byłem pewien, że powrót do domu przyniesie mi chociaż częściowe ukojenie. Działo się tak codziennie, kiedy zamykałem za sobą drzwi, a potem przekręcałem trzy porządne zamki.

      Jeśli nie musiałem już nigdzie wychodzić, towarzyszyło mi wtedy niemalże poczucie upojenia. Jeśli jednak z jakiegoś powodu czekało mnie później wyjście, czułem niepokój i podenerwowanie.

      Tego dnia moje cztery kąty miały podziałać na mnie uspokajająco. Stało się jednak inaczej – poczułem się jak obcy we własnym mieszkaniu. Wypełniłem je dźwiękami Rainbow, bo w przeciwieństwie do Blitza lubiłem raczej te kapele, których już od dawna nie było słychać.

      Ręce mi się trzęsły, czułem się, jakbym miał gorączkę. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem spocony. Chłodny T-shirt przylgnął mi do pleców, a po gorącej fali oblewającej ciało nie było śladu. Stając przed lustrem, niemal nie rozpoznałem swojego odbicia. Byłem trupio blady, a cienie pod oczami stały się jeszcze bardziej wydatne. Fryzura, którą i tak zazwyczaj miałem w nieładzie, przywodziła na myśl plątaninę

Скачать книгу