Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 6

Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

odbiorcza była jednak pusta. Stało się jasne, że nie zamierza mi odpisywać. Milczał też w konwersacji z Blitzem. Poszedłem po kolejne piwo, wiedząc już, że dzisiaj podejmę kilka złych decyzji, po których jutro rano obudzę się z mocnym bólem głowy.

      – W ogóle nie zainteresował się sprawą? – odezwał się w końcu Blitzer.

      – Nie tylko nie zainteresował, ale próbował ją zbyć.

      – Dziwne.

      – Na początku też tak pomyślałem.

      – A później zmieniłeś zdanie?

      – Mhm – potwierdziłem. – Każdego dnia w Polsce ginie bez śladu jakieś pięćdziesiąt osób. Prokocki pewnie codziennie dostaje donosy o cudownym pojawieniu się którejś z nich.

      – Ale widział zdjęcie. Musiał ją poznać, przecież szukał jej przez długie miesiące.

      – Może rozpoznał – przyznałem. – I po prostu nie chciał robić mi nadziei.

      Było to najwygodniejsze tłumaczenie, które usprawiedliwiało bagatelizowanie nowego dowodu. Inne wersje, które rozważałem, sprowadzały się do wyjątkowo chmurnych scenariuszy.

      Wszystko to nie miało już jednak znaczenia. Teraz, kiedy w internecie pojawiło się to samo zdjęcie, które miałem w pamięci telefonu, mogłem posłużyć się niezaprzeczalnym dowodem.

      Prokocki skorzysta z okazji, póki pora. Póki nie doszło jeszcze do przedawnienia. Będzie chciał zamknąć sprawę, która z pewnością figuruje w jego aktach jako niedokończone dochodzenie.

      I może nie tylko w aktach. Może mimo tego, że sprawiał wrażenie, jakby bagatelizował doniesienie, w rzeczywistości od razu rzucił się w wir pracy. Mogłem to sobie wyobrazić, choć wymagało to otwarcia jeszcze dwóch zielonych puszek z płynną postacią optymizmu.

      Zgodnie z moimi przypuszczeniami obudziłem się skacowany. Zasnąłem na kanapie, laptop stał otwarty na stoliku obok. Odpowiedzi od Braddy’ego nadal nie było. Ignorował też Blitzera.

      Wziąłem szybki prysznic, właściwie tylko po to, by na komendzie nie sprawiać wrażenia, jakbym pomylił ją z izbą wytrzeźwień.

      Na spotkanie z Prokockim musiałem trochę poczekać, ale nie spodziewałem się, że przyjmie mnie od razu. Zapewne przypuszczał, że przyszedłem go bezpodstawnie nękać.

      Kiedy w końcu zaprosił mnie do gabinetu, pokazałem mu kolejne zdjęcie, a potem post na Facebooku. Użytkownicy powoli zaczynali okazywać solidarność z Brytyjczykiem poszukującym Polki – zidentyfikowali miejsce w Opolu, poinformowali go, że to niedaleko Wrocławia i że najprawdopodobniej właśnie tam powinien jej szukać. Nikt jednak Ewy nie rozpoznał.

      Prokocki również nie.

      – To ona? – spytał z rezerwą.

      Potrzebowałem kilku chwil, żeby przejść do porządku nad tym, że naprawdę zadał mi to pytanie. Potrząsnąłem głową, a potem zacząłem mu znów tłumaczyć, że sam zrobiłem tę fotografię. W końcu pokazałem mu ją w telefonie.

      Długo się jej przypatrywał, a potem spojrzał na mnie, jakbym był kryminalistą, a nie osobą szukającą zaginionej narzeczonej.

      – Pił pan coś rano?

      Pytanie było retoryczne. Miałem przyspieszony oddech, gabinet podkomisarza z pewnością wypełnił się gorzelniczym zapachem już moment po tym, jak zająłem miejsce przy biurku.

      – A jakie to ma znaczenie? – rzuciłem.

      – Żadne. To pańskie życie.

      – Raczej jego namiastka – odparłem pod nosem, a potem wskazałem na wyświetlacz telefonu. – Bo tylko tyle z niego zostało po jej zniknięciu. Rozumie pan?

      – Oczywiście, że…

      – I widzi pan chyba, że to identyczna fotografia?

      – To nie ulega wątpliwości.

      – Więc skąd ta rezerwa?

      Westchnął głęboko.

      – To tylko zawodowa powściągliwość. Proszę zrozumieć, że trochę podobnych spraw już rozpracowywałem.

      Milczałem, obawiając się, że w przeciwnym wypadku powiem coś, czego będę później żałować.

      – Może pan polegać na moim doświadczeniu.

      – Polegam – zadeklarowałem, chociaż na tym etapie nie miałem do niego już żadnego zaufania.

      – W takim razie proszę zostawić to nam. Obiecuję panu, że zrobimy, co w naszej mocy, żeby wyjaśnić wszystkie okoliczności.

      – Nie wątpię w to.

      Czekałem na coś więcej. Deklarację, że zaraz skontaktują się z Brytyjczykami, postarają się o namierzenie Phila Braddy’ego, cokolwiek. Tymczasem Prokocki podniósł się zza biurka i wyciągnął do mnie rękę.

      Pomyślałem, że w ten sposób chce mnie pożegnać, ale było tak tylko połowicznie.

      – Obawiam się, że będzie musiał pan zostawić u nas telefon.

      – Słucham?

      – Może się okazać ważnym materiałem dowodowym.

      – Ale…

      – Panie Werner, proszę mi zaufać, naprawdę. Zrobimy wszystko, żeby odnaleźć pana narzeczoną.

      Spojrzałem na komórkę i odniosłem wrażenie, jakbym miał pożegnać się z czymś znacznie mi bliższym niż tylko telefon. Wprawdzie nie korzystałem z niego zbyt często, nie miałem ku temu powodu, ale było na nim jej zdjęcie. Moja jedyna kopia.

      – Wolałbym…

      – Chce pan ją odnaleźć? – przerwał mi podkomisarz.

      Skinąłem głową.

      – W takim razie proszę się zdać na nas. Wiemy, co robimy.

      Trwał z wyciągniętą ręką, dopóki nie oddałem mu komórki. Być może zastanowiłbym się dwa razy, gdybym nie był tak mocno skacowany. I gdyby wszystko, co się działo, nie wpędzało mnie w poczucie kompletnej dezorientacji.

      – Więc wznowicie postępowanie? – zapytałem, kiedy poprowadził mnie w kierunku drzwi.

      – Jeśli tylko nowy materiał na to pozwoli, oczywiście.

      – Jeśli?

      – Będziemy w kontakcie – zapewnił mnie Prokocki.

      Nie pomyślałem o tym, że będzie to dość trudne, jako że właśnie

Скачать книгу