Faraon wampirów. Bolesław Prus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Faraon wampirów - Bolesław Prus

Скачать книгу

mógłby pracować dla nich w polu. Już wybrano dla nich przestępcę i właśnie prowadzą go do izby przemian – wyjaśnił nadzorca, po czym zwróciwszy się do oczekującej gromadki, rzekł:

      – Bądźcie jeszcze chwilkę cierpliwi, kochani ludzie, zaraz dostaniecie swego nieumarłego. Jego świątobliwość dba o swój wierny lud!

      – Niech będzie błogosławione imię faraona! I twoje, zacny panie – odparł stary człowiek. – Bardzo ci dziękujemy! Wyszliśmy z domu wczoraj wieczór, len został nam w polu, a tu rzeka przybiera…

      – Nie lękajcie się, za chwilę półtrup będzie gotowy.

      Ramzes i nadzorca ruszyli z miejsca, przeszli kilka dziedzińców. W drewnianych klatkach, na gołej ziemi, roili się w ciasnocie przestępcy skazani na więzienie. W jednym budynku rozlegały się straszne krzyki – bito dla wydobycia zeznań.

      – Chcę zobaczyć oskarżonych o napad na mój dom – rzekł głęboko wzruszony następca.

      – Jest ich z górą trzystu – odparł nadzorca.

      – Pokażcie prowodyrów.

      Niebawem zaczęli ukazywać się wyprowadzani pojedynczo oskarżeni. Wszyscy byli chudzi, porosły im długie włosy i brody, a oczy miały wyraz spokojnego obłąkania.

      – Dutmoze – rzekł urzędnik – opowiedz, jak to napadliście na dom najdostojniejszego erpatre.

      – Powiem prawdę, jak na sądzie Ozyrysa. Było to wieczorem tego dnia, kiedy Nil miał zacząć przybór. Więc poszliśmy na górę, skąd łatwiej można zobaczyć sygnał z Memfis. Wtedy do mojej żony zbliżył się jakiś żołnierz i mówi: „Pójdź ze mną w ten ogród, to znajdziemy winogron albo i co jeszcze”.

      Następnie zapytano niejakiego Anupa. Był to chłop niski, na plecach miał jasne blizny od kijów.

      – Powiedz, Anupa – zaczął znowu urzędnik – jak to było z tym napadem na ogród następcy tronu?

      – Oko słońca – odparł chłop – naczynie mądrości, ty wiesz najlepiej, że ja napadu nie robiłem. Tylko przyszedł do mnie sąsiad i mówi: „Anupa, chodź na górę, bo Nil przybiera”. A ja pytam: czy aby przybiera? A on na to: „Gdyby nie było przyboru, ludzie nie mieliby z czego cieszyć się, a tam grają i śpiewają”. Więc poszliśmy, mówię waszej sprawiedliwości, na górę, a tam już muzykantów rozpędzili i ciskają w ogród kamienie…

      – Kto ciskał?

      – Nie mogłem zmiarkować. Ludzie ci nie wyglądali na chłopów: prędzej na nieczystych paraszytów, którzy rozpruwają zmarłych do balsamowania.

      – A kapłana widziałeś?

      – Mówią, że to nie był kapłan, ale chyba jakiś duch, który pilnuje domu księcia.

      – A kamienie rzucałeś, Anupa?

      – Gdzieżbym śmiał rzucać kamienie w ogród następcy tronu? Przecie ja prosty chłop i ręka uschłaby mi po łokieć za takie świętokradztwo.

      Książę kazał przerwać śledztwo. A gdy wyprowadzono oskarżonych, odezwał się do urzędnika.

      – Więc ci ludzie należą do oskarżonych?

      – Rzekłeś, panie – odparł urzędnik.

      – Ależ oni są niewinni! – zawołał książę.

      – Napad był, a więc było przestępstwo.

      – Mądrze mówisz – odparł następca. – Powiedz mi jednak: czy i jego świątobliwość nie miałby prawa uwolnić tych ludzi?

      Urzędnik złożył ręce na krzyż i schylił głowę.

      – Nawet on, równy bogom, musi strzec prawa. Skoro było przestępstwo, muszą też być kary i ukarani. Zresztą wciąż potrzebujemy ludzi, żeby karmić fenickich synów mroku, zgodnie z umową zawartą z nimi przed wiekami.

      Ramzes wrócił z niczym i nie kazał służbie nikogo przyjmować. Samotny chodził po tarasie swojej willi, dumając. Spojrzał w ogród i między drzewami, na szczycie wzgórza, zobaczył dwie olbrzymie sylwetki pylonów, na których płonęły kagańce straży. Przyszło mu na myśl, że ta straż nigdy nie śpi i że pylony nigdy nie jedzą, a jednak trwają. Odwieczne pylony, potężne jak mocarz, który je wznosił, Ramzes Wielki.

      W duszy księcia pierwszy raz w życiu poczęło zarysowywać się jakieś niejasne, ale olbrzymie pojęcie państwa. Oto jest coś wspanialszego od świątyni w Tebach, coś większego od piramidy Cheopsa, coś dawniejszego od Sfinksa, coś trwalszego od granitu. W niezmiernym, choć niewidzialnym gmachu państwa ludzie są jako mrówki w szczelinie skalnej, a faraon jak przechodni architekt, który ledwie zdąży osadzić jeden głaz w ścianie i już odchodzi. A ściany rosną od pokolenia do pokolenia, budowa trwa dalej. I będzie trwała, nawet gdy przeminą ludzie. Egipcjan zastąpią być może inne rasy, tak jak nowe dynastie faraonów zastępują poprzednie, ale gmach państwa będzie rósł. Czyż można się przywiązywać do mrówek?

      Jeszcze nigdy on, zmutowany syn królewski, nie czuł tak swojej małości jak w tej chwili, kiedy jego wzrok wśród nocy błądził ponad Nilem, między pylonami zamku faraona i niewyraźnymi, lecz przepotężnymi sylwetkami memfijskich świątyń. Jaką drogę powinien wybrać? Po której stronie się opowiedzieć?

      Wtem spomiędzy drzew, których konary dotykały tarasu, odezwał się głos:

      – Znam twoją troskę i błogosławię cię. Sąd nie uwolni oskarżonych chłopów, ale nie przejmuj się tym. Ludzie przemijają jak tuman kurzu niesiony wiatrem przez pustynię. Oni nawet nie pojmują do końca, że istnieją. Jakie znaczenie mają ich śmiech i łzy? Ich egzystencja musi upaść, a oni powrócą do mułu i gliny, z których niegdyś powstali. Czas ludzi minął. Nie warto się na nich gniewać, ale nie pozwól ich dłużej głodzić i torturować, bo ich krew straci swą jedyną wartość. Niech twój nadzorca odwoła skargę.

      – Więc to mój dozorca podał skargę? – spytał zdziwiony książę.

      – Prawdę rzekłeś. On podał ją w twoim imieniu. Ale jeżeli nie przyjdzie na sąd, nie będzie pokrzywdzonego, a gdzie nie ma pokrzywdzonego, tam nie ma przestępstwa.

      Krzaki zaszeleściły.

      – Stójże! – zawołał Ramzes. – Kto jesteś?!

      Była to ciężka noc. Książę przewracał się na łożu i czuł, jak do jego umysłu wciskają się obce myśli, słane przez kogoś z mroku. „Państwo i kapłaństwo…” – w półśnie powtarzał oblany zimnym potem. „Państwo i kapłani…”.

      Tylko bogowie wiedzą, co by nastąpiło, gdyby miały czas rozwinąć się i dojrzeć myśli, jakie tej nocy zasiano w duszy księcia. Może jako faraon należałby do najszczęśliwszych i najdłużej panujących władców?

      Dozorca folwarku usunął się z oczu sądowi, wysłany przez następcę do nomesu Takens, a niebawem zniknęła gdzieś cała skrzynia akt sprawy o napad. Oskarżenie upadło, a wszystkich pojmanych wypuszczono. Zadziwiające, że wstawiły

Скачать книгу