Faraon wampirów. Bolesław Prus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Faraon wampirów - Bolesław Prus

Скачать книгу

dobrze, że wampiry potrafią podsuwać myśli, chroniły przed tym specjalne amulety, ale ów kapłan na pewno nie mógł być fenickim wampirem – ich nigdy nie wyświęcano. Musiał to być rodowity Egipcjanin, który dzielił się z nim wizją zapierającą dech w piersiach.

      – Nieoceniony człowiek! – wspomniał książę tajemniczego kapłana-doradcę. – Muszę go mieć! A może to naprawdę jaki duch? – pomyślał.

      W Egipcie zawsze łatwiej o złe czy dobre duchy aniżeli o deszcz.

      Woda Nilu z czerwonej zrobiła się brunatną, a w sierpniu, w miesiącu Hator, osiągnęła połowę spodziewanej wysokości.

      Poszukiwania tajemniczego kapłana dały nieoczekiwany wynik. Książę odkrył, że poborcy bankiera Dagona z folwarków oddanych mu w dzierżawę ściągają dwakroć większe podatki niż było umówione, a na dodatek nocami bez umiaru wysysają z chłopów krew, tak że ci ledwie mieli siłę pracować. Gdyby tak miało być dalej, po okresie umowy folwarki następcy tronu popadłyby w ruinę i wyludniły się całkowicie. Ramzes rozkazał więc jednego z wampirów wydobyć z jego dziennej kryjówki i wystawić na słońce, aż ten rozsypał się w proch, ku wielkiej uciesze wieśniaków. Potem wysłał gniewny list do Dagona, w którym żądał ścisłego przestrzegania warunków umowy.

      W parę dni później po zmroku bankier popłynął do folwarku Sary. Ubrał się w szaty przetykane złotem, w gęstej brodzie miał szklaną kulkę, z której ciekły wonności, a do głowy przypiął dwa pióra. W prezencie wiózł kosztowny kielich.

      – Piękna Saro – zaczął – oby Jehowa zlał na twoją rodzinę tyle błogosławieństw, ile dziś płynie wody w Nilu. My, Fenicjanie, i wy, Żydzi, jesteśmy przecież sąsiadami. Ja zaś takim żarem miłosnym płonę do ciebie, że gdybyś nie należała do najdostojniejszego pana naszego, dałbym za ciebie Gedeonowi, który oby zdrów był, dziesięć talentów i pojąłbym cię za prawą małżonkę. Taki jestem namiętny!

      – Precz, wampirze! – krzyknęła Sara, nie ukrywając wstrętu. – Nie mogę przyjąć twojego daru! Czy widzisz, Dagonie, te purpurowe blaski wewnątrz tego kielicha…?

      – Zaprawdę – odparł bankier, hamując się z trudem – jakżebym nie miał widzieć tej purpury, która dowodzi, że kielich jest z najczystszego złota.

      – A ja ci mówię, że to jest krew dzieci odbieranych rodzicom, którą wypijacie! – odpowiedziała gniewnie metresa następcy tronu. – Jeżeli natychmiast stąd nie odejdziesz, każę cię wychłostać srebrnym łańcuchem!

      Nigdy jeszcze żadnego wysoko postawionego wampira nie potraktowano w taki sposób. A przecież przybył bez złych zamiarów, z propozycją obopólnie korzystnego przymierza. Osoby o ich pozycji winny się wszak porozumiewać, nie zważając na dzielące ich religijne przesądy. Tymczasem ta zaślepiona Żydówka nie poprzestała na zwykłej odmowie, ale jeszcze dodała do niej najcięższe możliwe zniewagi.

      Skoro wybrała wojnę, to będzie ją miała! Kiedy dom Sary ukrył się za drzewami, Dagon, podniósłszy ręce, począł szeptać:

      – O Baal, Sydon, o Astoreth…! Pomścijcie moją zniewagę! Przeklnijcie tę córkę Judy! Niech przepadnie jej pomyślność jak kropla deszczu w pustyni. Niech jej pan wygna ją z domu jak parszywą świnię… Niechaj szaleństwo opęta jej duszę… A jak dzisiaj ona odtrąciła mój kielich, tak niech przyjdzie czas, ażeby ludzie odtrącali ją, gdy będzie żebrać, wiecznie spragniona…

      Potem pluł i mruczał niezrozumiałe a straszne wyrazy, aż na chwilę czarny obłok zakrył księżyc, a woda w pobliżu jego łodzi poczęła mącić się i wydymać w duże fale. Gdy skończył, pełnia znów zajaśniała, ale rzeka długo jeszcze niepokoiła się, jakby poruszył ją nowy przybór.

      Wioślarze Dagona zlękli się i przestali śpiewać, lecz oddzieleni od swego pana ścianą namiotu, nie spostrzegli jego praktyk.

      Od tej pory wampir nie pokazywał się następcy tronu niewezwany. Lecz gdy pewnego dnia książę przyszedł do swojej willi, zastał w pokoju sypialnym piękną szesnastoletnią tancerkę fenicką, która za cały strój miała złotą obręcz na głowie i delikatny jak pajęczyna szal na ramionach.

      – Któż ty jesteś? – zapytał książę.

      – Jestem kapłanką i twoją służebnicą, a przysłał mnie pan Dagon, ażebym wypłoszyła twój gniew na niego.

      – Jakże potrafisz to zrobić?

      – O tak… Siądź tutaj – mówiła, sadowiąc go na fotelu – ja stanę na palcach, ażeby zrobić się wyższą aniżeli twój gniew, i tym szalem, który jest poświęcony, będę odpędzać od ciebie złe duchy… A kysz…! a kysz! – szeptała, tańcząc wkoło Ramzesa. – Niech moje ręce zdejmą ponurość z włosów twoich… niech moje pocałunki przywrócą jasne spojrzenie oczom twym… niech bicie mego serca napełni muzyką uszy twoje, panie Egiptu… A kysz…! a kysz! On nie wasz, ale mój… Miłość potrzebuje takiej ciszy, że wobec niej nawet gniew musi umilknąć.

      Tańcząc, bawiła się włosami Ramzesa, obejmowała go za szyję, całowała w oczy. Wreszcie zmęczona siadła u nóg księcia i oparłszy głowę na jego kolanach, bystro przypatrywała mu się, dysząc rozchylonymi ustami.

      – Już nie gniewasz się na twego sługę Dagona…? – szeptała, głaszcząc twarz księcia.

      Ramzes chciał ją pocałować w usta, lecz zerwała się z jego kolan i uciekła, wołając:

      – O nie, nie można!

      – Dlaczego?

      – Jestem dziewicą i kapłanką wielkiej bogini Astoreth. Musiałbyś bardzo kochać i czcić moją opiekunkę, zanim byłoby ci wolno pocałować mnie.

      – A tobie wolno całować?

      – Mnie wszystko wolno, bo ja jestem kapłanką i przysięgłam zachować czystość.

      – Więc po cóżeś tu przyszła?

      – Rozpędzić gniew twój. Zrobiłam to i odchodzę. Bądź zdrów i zawsze dobry! – dodała z przejmującym wejrzeniem.

      – Gdzie mieszkasz? Jak się nazywasz?! – pytał podniecony książę.

      – Nazywam się Pieszczota. A mieszkam… Ech, po co mam mówić. Jeszcze nieprędko przyjdziesz do mnie.

      Skinęła ręką i zniknęła, a książę jak odurzony nie ruszył się z fotela. Gdy zaś po chwili wyjrzał oknem, zobaczył bogatą lektykę, którą czterej Nubijczycy szybko nieśli w stronę Nilu.

      Ramzes nie żałował odchodzącej, zdziwiła go, ale nie porwała.

      Sara jest spokojniejsza od niej, myślał. I ładniejsza. Zresztą, zdaje mi się, że ta Fenicjanka musi być zimna, a jej pieszczoty wyuczone.

      Od tej jednak chwili książę przestał gniewać się na Dagona.

      ROZDZIAŁ VII

      W miesiącu Choiak, od połowy września do połowy października, wody Nilu stanęły najwyżej

Скачать книгу