Siódemka. Ziemowit Szczerek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 2

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Скачать книгу

tytułów nie trzeba jakoś ostro podkręcać. Choć trochę – nigdy nie zawadzi.

      Rosja grozi Polsce: jeśli nie oddacie korytarza, to…

      Groźne rosyjskie rakiety nad polską granicą

      Putin grzmi: Polska niech się uspokoi, bo jeśli nie…

      Zaskakujące manewry Rosjan przy samej polskiej granicy

      Szokujące doniesienia wywiadu nato. Rosja szykuje na Polskę…

      Takie to były, na przykład, tytuły z kilku ostatnich dni.

      *

      No, a wczoraj wieczorem było to Halloween.

      Po mieście snuły się jakieś snuje pomalowane w trupie czachy, poprzebierane za wampiry, za jakieś wiedźmy demoniczne, goci i emociaki w końcu mogli wychynąć z domów w pełnej glorii i nikt na nich nie patrzył jak na wariatów. Wylazło sporo blackmetalowców w evilastych makijażach na twarzach czarno-białych. Wylazło sporo też metalowców zwykłych, pospolitych, ot, grzywa, papa, naszywa. Spotkałeś takich pod knajpą Asmodeusz na Starowiślnej, stali w kółku i machali grzywami jak wiatraki, a na ziemi, pośrodku nich, leżała mała empetrójka z przenośnym głośniczkiem i ryczała jak niedźwiedź.

      – Łor-soł siti et łor – ryczała.

      – Wojses from andergrand – ryczeli metale. – Łispers of fridom!

      – Naj-tin-forti-for…

      – Help dat newer kejm!

      Po czym łączyli się w histerycznym, ocierającym się o falset krzyku:

      – Warszawo, waaaalcz!

      Mieli ciary na rękach. Naszywki Iron Maiden i Sepultury mieszały się z naszywkami żołnierzy wyklętych oraz Polski Walczącej.

      Wlokły się po mieście jakieś warianty rodziny Addamsów, a na rogu Plant i Szewskiej stał wariat z krzyżem i twarzą przypominającą fiata multiplę – tak się czasem widocznie zdarza – do krzyża miał przyczepioną przekreśloną halloweenową dynię i wrzeszczał, żeby nie czcić dyni i amerykańskiej kultury, że w dyni mieszka szatan, że w Harrym Potterze też mieszka szatan, ale w dyni większy, i żeby natychmiast przestać, bo należy kultywować własne tradycje, a nie kopiować cudze. Ulicą Szewską szedł jakiś koleś przebrany za wilkołaka: nosił maskę wilka zakrywającą górną część twarzy, futro, na oko, babci, do tyłka przypiął sobie w charakterze ogona szal z lisa (z lisią głową, łapami i tak dalej). Na stopach nosił kapcie udające psie łapy. Był mocno pijany. Podszedł do wariata z krzyżem, popatrzył mu w twarz i powiedział:

      – Masz mordę jak fiat multipla.

      – A ty chuja jak daewoo tico – odpysknął mu wariat. – Idź se wyglądać jak wilkołak gdzie indziej.

      Wilkołak obraził się, czknął i poszedł dalej.

      *

      Kręciłeś się po mieście z dwoma, jak się rzekło, kolegami z pracy. Jeden, Radosław, przebrał się za zombie marszałka Piłsudskiego, w maciejówce, z długimi doklejanymi wąsami i płatami gnijącego mięsa na twarzy, które można kupić w empiku na dziale „gadżety”, a drugi, mówili na niego Rumburak, przebrał się dziwnie: też dokleił sobie wąsy, ale inne niż Radosław, krótsze, bardziej szczotkowate, do tego założył szary sweter, marynarkę sztruksową i podwinął sobie nogawki.

      – Za kogo się przebrałeś? – pytaliście Rumburaka.

      – No jak to? – odpowiadał i podtykał wam pod nos te podwinięte nogawki. – Nie poznajecie?

      – Nie – mówiliście – wyglądasz jak kierowca autobusu, któremu zalało piwnicę.

      – Jaki kierowca autobusu! – obraził się Rumburak. – Jestem przebrany za Václava Havla, za Waszka Hawla, z którym raz wypaliłem papierosa na Hradczanach, bo to był normalny człowiek i czasem w Hradczanach wychodził, normalnie, wypalić papierosa na podwórko, a ja tam akurat byłem i żeśmy sobie razem wypalili, ja jestem czechofilem, wiecie, że jestem czechofilem, to mogliście się domyślić.

      – Ale czemu – nie rozumiałeś – akurat za Václava Havla, co jest w tym halloweenowego?

      – No – odpowiedział Rumburak – Waszek Havel nie żyje, to jest mój dla niego prywatny trybut, rozumiecie. A co, przebieranie się za zmarłych nie jest halloweenowe? Ty – wycelował w ciebie palec oskarżycielsko – masz święty spokój, konformistycznie za nikogo się nie przebrałeś i wydaje ci się, że masz prawo dopierdalać się do ludzi, którzy dokonali wyboru, rozumiesz, dokonali wyboru.

      – Właśnie – poparł go Radosław-zombie-Piłsudski, choć sam się też dopierdalał do Waszka Havla. – Pieprzony nieprzebrany konformisto.

      Poszliście najpierw do Psa, co było złym pomysłem. Do Psa jest sens chodzić wyłącznie na dużej bani, a nie na trzeźwo, bo na trzeźwo to miejsce jest nie do zniesienia – jakiś urżnięty koleś przebrany za Jana Szelę domagał się okowity, a kto inny, przebrany za prezydenta Majchrowskiego, leżał urżnięty na barze i domagał się, żeby go pochowano w „płezydenckiej Kłypcie Słebłnych Dzwonów”. Ktoś jeszcze inny rozmawiał przez telefon i mówił, że jest na magicznym Kazimierzu i że jest magicznie i niesamowicie, że pierdolnie jeszcze ze dwie, trzy banie jeszcze i pójdzie szukać cieni i niewyraźnych ech dawnych mieszkańców dzielnicy. Trzeba było się więc szybko zrobić, no to trzaskaliście przy barze szoty, raz, dwa, trzy, cztery – barman był już pijany i polecał nową wersję wściekłego psa, którą, jak twierdził, właśnie wynalazł, dla hadkorowców – mówił. Niby wszystko normalnie, klasyka, na dole syrop malinowy, czyli czerwone, na górze – białe, ale nie wódka, a czysty spirytus, do tego jeszcze kropla tabasco do smaku. Można, mówił, podpalać takie banie jak w Popiele i diamencie, bo spirytus się pali, a wódka nie. Postawił szoty rzędem na stole, wyjął zapalniczkę i zaczął podpalać.

      – Za pamięć – spojrzał na Radosława – o, Józefa Piłsudskiego. – I zapalił. – Za – rozejrzał się, zobaczył Rumburaka – o, za Václava Havla. – I podpalił.

      – Widzicie, on od razu rozpoznał, że jestem Waszek Havel, z którym raz wypaliłem papierosa na Hradczanach – powiedział do was Rumburak.

      – Rozpoznałem – powiedział pijany barman – bo jestem czechofilem, mam w domu wszystkie filmy Zelenki i dramaty zebrane Waszka Havla, a jako dzwonek w telefonie mam ustawioną piosenkę z Lemoniadowego Joe. Soł far tu ju aj mej. Dlatego zresztą pracuję w knajpie, bo knajpa to jest świątynia prawdziwego czechofila, zdrowie! – Podniósł podpalonego szota, próbując wypić bez gaszenia, przez co podpalił sobie brodę i podkoszulkę, zaczął wrzeszczeć, pół baru rzuciło się go gasić, wylewając na kontuar pozostałe płonące szoty.

      Gdy chwilę później, poparzeni, staliście przed Psem i dla uspokojenia paliliście papierosy, czechofil Rumburak spotkał więcej swoich przyjaciół-czechofilów i zaczęło się czechofilskie witanie się, „ahoj”, „jak se mate”, „moc dobrze”, „diki”, i obowiązkowe narzekanie na to, że nie mają gdzie pójść na piwo, bo w całym mieście nie uświadczysz słusznej hospody, porządnej, egalitarnej, czeskiej, w której i profesor, i stróż siedzą przy

Скачать книгу