Siódemka. Ziemowit Szczerek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 5

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Скачать книгу

papieroska, tak, palisz w samochodzie, a co, co to za nowa moda niepalenia w samochodzie, od tego są drzewka zapachowe, żeby pachniały bardziej, niż śmierdzą papierosy, a tymczasem realizator Misiek, niczym na skrzydłach niesiony, puszcza kolejną reklamę: „Gdy w jelitach gromadzą się gazy” – śpiewa jakiś baryton – „trudno być donżuanem bez skazy”, a potem kolejną: „To ostatnia ma zgaga” – tym razem na nutę Ostatniej niedzieli – „jutro się rozstaniemy, jutro się rozejdziemy na wieczny czas. Choćbym nawet zeżarł sto kurczaków, zgagi miał nie będę – już to wiem”. Tu następuje dramatyczna przerwa, po czym wokalista podejmuje znów, głosem jeszcze bardziej dramatycznym, wywołującym ciarki na plecach: „Bo ja mam mój Zgagigast, on stworzony jest dla mnie, zgago precz idź ode mnie na wieczny czas”.

      *

      Pić ci się, Paweł, chciało na tym kacu, pić ci się chciało i już sobie wyobrażałeś jak to zaraz zjedziesz na stację benzynową i kupisz sobie ice tea, bo ice tea na kaca to jest cudowna sprawa, jedna z lepszych rzeczy, które Ameryka dała światu, nektar Południa, rednecki, pity na werandach na bujanych fotelach, winchester na kolanach, szklanki z lodowatą ice tea w dłoniach. Albo woda mineralna średnio gazowana, o, woda mineralna średnio gazowana nawet lepsza, ale w tym momencie zauważyłeś plastikową butelkę turlającą się pod siedzeniem pasażera. Plastikowa butelka miała napis Dr Pepper, do tego do połowy pełna. Bądź pusta, wiadomo, ale w sytuacji, w której ją zobaczyłeś, spragniony, sterany życiem – jednak pełna. Bo Dr Pepper to kolejna z cudownych rzeczy dana światu przez Amerykę, o, szczególnie zimny, a jeśli tak wala się na podłodze od kilku dni to pewnie jest zimny, w końcu zima idzie, zimno jest.

      Odkręciłeś butelkę, patrząc uważnie, by w nikogo nie wjechać. Wziąłeś wielkiego łyka. I się zdziwiłeś.

      Chwilę potrwało, zanim do twoich skacowanych synaps dotarło, że oto wlałeś w gardło porządny łyk Doktora Peppera zmieszanego z wódką.

      – O kurwa – jęknąłeś. – O kurwa.

      Ktoś ci tutaj zostawił tego Peppera po jakiejś ostatniej imprezie, którą rozwoziłeś po domach jako akurat niepijący, ktoś zostawił, pijok jakiś przebrzydły na pewno, jakaś bestia alkoholistyczna.

      No i teraz jesteś pijany za kierownicą.

      Super.

      Napiłeś się z tego smutku jeszcze raz. I tak już po robocie, i tak już masz alko we krwi, a jechać musisz, bo jutro rano bardzo ważne spotkanie w Warszawie, Bardzo Ważne Spotkanie w Warszawie, o, tak zdecydowanie lepiej, wielkimi literami, a kac jakoś dzięki temu jednak mijał.

      Położyłeś Doktora Peppera na desce rozdzielczej.

      Przełączyłeś kanał, trafiłeś na Radio Maryja, w którym głos spikera podawał numer konta, powoli, wyraźnie, wielkimi literami: „dwa, cztery, osiem, cztery zera, osiem, osiem, powtarzam…”, znów przełączyłeś, trafiłeś na Program Drugi Polskiego Radia, na rozmowę z ostatnim ludowym skrzypkiem z miejscowości Wołowa na kielecczyźnie. Prowadząca nie miała za bardzo pomysłu, o co pytać, więc zapytała:

      – No i jak się żyje?

      – Ano, jakoś się żyje – odpowiedział skrzypek i zaczął grać. Skrzyp-skrzyp, tralalala, przerwał na chwilę. – Przed wojną było gorzej. – powiedział. – Za Niemca było źle, potem, po wojnie, było dobrze, potem zaś było źle, a teraz to już, kurwa, nie wiem, bo straciłem punkt odniesienia. – I znów zaczął grać. Wywijał, wycinał, ciął od ucha. – Gdym jechał od Jędrzejowa – zaśpiewał – w błocie mi stanęła krowa, ludzkim głosem zaczła gadać, że się będzie świat rozpadać, tylko Polska trwała będzie, rozsławi swe imię wszędzie…

      Skrzyp-skrzyp, tralalala.

      – Bo ta Polska była wielka, miała w świecie władzę wszelką i kiedyś też będzie miała, i będzie jej wieczna chwała.

      Skrzyp-skrzyp, tralalala.

      *

      No i tak to, widzisz, jest.

      *

      Wyjeżdżałeś już z miasta, cała Siódemka stała przed tobą otworem, ach, droga na Warszawę, przez zgrabne Słomniki, niezapomniany Miechów, Jędrzejów, co to zobaczyć i umrzeć, Kielce – metropolię środkowopolską, prężną Skarżysko-Kamienną, rozmaszysty Radom, dumne Whitebanks, godny Grójec.

      I zobaczyłeś pierwszy z siedmiu cudów Siódemki. Pierwszy Cud Siódemki. Przejeżdżałeś właśnie pod mostem kolejowym, na którym grafficiarze wymalowali wiktorię wiedeńską i króla Jana. Bardzo ci się to podobało: bitwa pod Wiedniem na betonowym obrzydliwym wiadukcisku obwieszonym reklamami jakiegoś hocki-klocki hamulcowe spółka z o.o., jakiejś agencji ochrony temudżyn, jakichś parkietów dębowych bartek the oak (reklamowanych, nie bardzo wiadomo czemu, przez babę z wielkimi cycami, a każdy z tych cyców zasłonięty był wpejstowanym w fotoszopie zdjęciem dębu Bartek), reklamowych płacht z dramatycznymi wezwaniami gruz przyjmę i zespawam wszystko.

      Król Jan wyrastał wprost z niestrzyżonego trawska, zarastały mu twarz krzory rosnące na nasypie kolejowym, a tych krzorów nikt nie przycinał i o nie nie dbał, bo jesteśmy w Polsce, a nie w jakichś Niemczech, bo Polacy mają, kurwa, ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty, niż przycinać krzaki, co to za debilna robota przycinanie krzaków, co za dureń by krzoki przycinał, jak tu się tematy świata roztrząsa, jak tu się przy wódce co sobota świat ratuje, jak tu się spawa wszechświat i przyjmuje gruz, więc te krzaki właziły królowi Janowi na twarz, a oprócz króla Jana z krzorów wyrastały billboardy wyborcze jakiegoś kandydata o nazwisku Smutek i twarzy adekwatnej. Po lewej stronie tego wszystkiego ciągnęło się klepisko z dziko poparkowanymi samochodami – jeden tu, drugi tam, jakby się konie mongolskie rozbiegły po stepie szerokim, którego okiem. Wzdłuż klepiska ciągnął się polbruk, zaprawdę, powiadam wam, jeśli kiedykolwiek w Polsce wybuchnie rewolucja, jej symbolem będzie właśnie kostka polbrukowa.

      Mamy butelki z benzyną i kostki polbrukowe wymierzone w ciebie, wymierzone w ciebie.

      I między tym wszystkim, między tymi billboardami, tymi cycami, tym klepiskiem, tym polbrukiem, tym krzaczorstwem rozrośniętym, tymi sklepami z ogumieniem samochodowym equus polonus mechanicus szarżowała na Turka polska husaria, ratowała Wiedeń, król Jan podgolony berło dzierżył, wąsa sumił, brew marszczył, a wszystko namalowane sprejami graficiarskimi, krzywawe tu i ówdzie, jak i cały ten kraj, jak i cała Polska, bo tu, na tym skrawku krakowskiej ziemi, objawiła się Polska jako całość.

      2. Mamon

      I w tym całym burdelu stał, wyobraźcie sobie, wiedźmin Geralt i łapał stopa.

      Oczy ci się zrobiły jak mandarynki, patrzysz – i nie wierzysz: Geralt. Długie, białe włosy, skórzany wiedźmiński strój i nawet klinga miecza za ramieniem, tylko klaczy Płotki nigdzie nie było widać, no ale pewnie właśnie dlatego Geralt stopem podróżował, że Płotki nie było. Tylko jakiś taki grubawy był, trochę za gruby na Geralta i trochę za niski, właściwie to bardziej przypominał krasnoluda niż porządnego wiedźmina. Patrzył na drogę krajową numer siedem równie smutnymi, skacowanymi oczami jak twoje i wyciągał w górę kciuk bez specjalnej nadziei.

      Dałeś po hamulcach.

      Otworzyłeś okno.

      – Geralt!

Скачать книгу