Siódemka. Ziemowit Szczerek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 9

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Скачать книгу

a próbowałeś.

      Jedziesz, na przykład, do takich Czech, siadasz sobie w knajpie, przychodzi kelner, prosisz piwo, mówiąc „prosim pivo” i próbując nadać temu „prosim pivo” czeski akcent, a raczej akcent, który wyobrażasz sobie jako czeski, dostajesz to piwo, patrzysz, czy nikt nie widzi, i sprawdzasz, czy pena jest naprawdę na dwa palce, znów patrzysz, czy nikt nie widzi i kładziesz na pianie pięciokoronówkę i obserwujesz, czy ją piana naprawdę utrzymuje, potem upijasz łyk, zapalasz petrę nebo spartę, rozglądasz się po tych hobbicich twarzach wokół ciebie i wyobrażasz sobie, jak też może taki Czech patrzeć na świat. Jak widać świat z tej małej, czeskiej kotlinki. Z jednej strony Niemcy, z których przyszły wszystkie kulturowe wzorce i wszystkie kształty, bo przecież tylko dureń nie widzi, że Czechy wyglądają jak zgrzebniejsze i mniej subtelne Niemcy. Od dołu Austria, która służy Czechom do poprawiania sobie nastroju, bo to też Niemcy, tylko takie bardziej ludzkie i w zasięgu ręki, bo w zasadzie wyglądające tak samo, jak Czechy, albo może i nawet gorzej. Na wschodzie Słowacja, która też służy Czechom do podbijania ego, bo to – w sumie – takie czeskie kresy wschodnie, miejsce – jak to się mawia – orki cywilizacyjnej, i choć Czesi się nad Słowacją pochylają, ręce braterskie wyciągają, to jednak traktują Słowację w podobny sposób, w jaki Polska traktuje Ukrainę, czyli „myśmy was podźwignęli, bracia, z barbarzyństwa, więc chodźcie tu teraz, buzi dajcie, wdzięczność okażcie, pochylcie się no”. A na górze – Polska. Już czysty, prawda, Wschód. Łacińska wersja Rosji, gdzie odległości są ogromne, gdzie pełno zaśnieżonej pustki, gdzie miasta mają finezję i urok rozjeżdżonych garażowisk i gdzie człowiek się psychicznie źle z tego powodu czuje, więc lepiej toto omijać z daleka. Polska, zresztą, dzieli się na dwie części. Jedna to zachodnia, poniemiecka Polska, która

      1) wygląda jak postapokalipsa rodem z Mad Maxa, bo po ruinach dawnej, wysokiej, niemieckiej cywilizacji chlupią Polaki w kufajkach w wiecznym błocie, którego naniosły swoimi wschodnimi buciorami na porządne germańskie bruki,

      2) należy się Czechom, którzy by tego wszystkiego tak nie spierdolili, jak te Polaki, co to przylazły na ten zachód ze wschodu, a tak naprawdę powinny tam zostać, na tym wschodzie, bo do wschodu należą, po wschodniemu myślą i po wschodniemu ogarniają, a poza tym Wrocław, Kłodzko i tak dalej to historyczne ziemie czeskie, więc wiadomo.

      Druga Polska to ta Polska właściwa, wschodnia, katolicka talibania i Tataria, która lepiej, żeby nie była za duża i za silna, bo się będzie za bardzo rzucać i narzucać wszystkim ten swój zasrany sposób widzenia świata – kazać przestrzegać swoich katolickich wartości i zakazywać Teletubisiów.

      Gdybyś był, Paweł, Czechem, tobyś pewnie też tak myślał, nawet gdybyś był antynacjonalistyczny i przeciwny wszelkim narodowym przesądom, też tak podświadomie byś myślał, choćbyś to z siebie wypierał.

      A jeszcze dalej jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca.

      A potem jedziesz na Słowację, dziwiąc się, że na czesko-słowackiej granicy w ogóle jest jakakolwiek graniczna infrastruktura, że oni naprawdę potraktowali ten swój podział serio. Jedziesz przez te góry, patrzysz na te wszystkie miasteczka świeżo wymalowane jaskrawymi farbami, na te wszystkie blokowiska sterczące z gór i pagórków, na te ruiny górskich zamków przemieszane z ruinami górskich fabryk, mijasz znaki zakazu wjazdu okrem dopravnej obsluhy i okrem vozidel stavby, a potem siadasz w pieszej zonie jakiegoś miasteczka, na jakimś Namiesti snp czy Hviezdoslavowym Namesti, zamawiasz cesnakovą polewkę, znów siląc się na akcent, który jest bardziej czeski niż słowacki, i wyobrażasz sobie świat ze słowackiej perspektywy. I wygląda to tak: na dole są Madziarzy, którzy zbudowali na Słowacji w zasadzie wszystko, co zostało zbudowane, i którzy, chuje złamane, sprawili, że Słowacja nie ma żadnej własnej historii i dlatego musi sobie rozpaczliwie dokręcać jako własną historię Państwa Wielkomorawskiego. Na zachodzie siedzą Czesi, niby okej, niby spoko, koledzy, ale tak naprawdę aroganckie buce, którym się wydaje, że zeżarli wszystkie rozumy i łaskawie dopuścili biednych słowackich młodszych braciszków do swojej wyrafinowanej kultury, która, zresztą, nie jest niczym innym, jak prowincjonalno-słowiańską kopią Niemiec, więc niech się tak nie rzucają. Na wschodzie są Ukraińcy, czyli świat mafii, kurewstwa i wszystkiego najgorszego, na Ukrainie lepiej się nie pokazywać, bo zarobi się zagubioną kulą lub nadzieje na nóż przypadkowo wystawiony zza rogu. Albo zawali ci się na głowę jakaś radziecka lub poradziecka prowizorka. Polacy z kolei to kombinatorki i cwaniaki żyjące na wielkiej zasyfionej równinie, która zaczyna się mniej więcej na wysokości Krakowa. Okupują rdzennie słowackie ziemie, które leżą poniżej tego, całkiem zresztą ładnego, miasta, bo Polska – to płaskie, a Słowacja – to góry. Proste. Gorzej, że ci Słowacy żyjący w polskich górach, mówiący językiem, którzy Polacy nazywają dialektami polszczyzny, ale który, jak wie każde słowackie dziecko, jest po prostu regionalnym wariantem słowackiego, a do tego ubierający się w identyczne stroje ludowe, w jakie ubierają się Słowacy, mają tak zryte przez polską propagandę berety, że się sami uważają za Polaków, i że to zrycie jest już praktycznie nieodwracalne, więc w zasadzie krzyż im na drogę. Słowem – Polakom udało się zrobić z nimi to, czego nie udało się zrobić Węgrom ze Słowakami z południowej strony gór: narzucić im swoją własną perspektywę. Stracona ziemia, mówi się trudno.

      I znów, gdybyś był Słowakiem, to też byś tak patrzył na świat, choćbyś się w piersi bił i zaklinał, że nie.

      A dalej, znów, jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca.

      Możesz też pojechać do Niemiec, do – dajmy na to – Berlina, gdzie się wozisz U-bahnami i S-bahnami, gdzie łazisz po Kreuzbergach i Friedrichshainach (jeśli jesteś ze znajomymi, to szpanujesz, że znasz nazwy stacji, ulic i lokalizację knajp), po czym pijesz Berliner Kindla, mimo to, że ci nie smakuje i mimo to, że jest w sumie naprawdę kiepskim piwem, ale ma Berlin w nazwie, a ty chcesz choć przez chwilę poczuć się jak berlińczyk, więc pijesz tego Berliner Kindla, choć sami berlińczycy za bardzo tego Berliner Kindla nie piją, a gdy słyszysz, że przy stoliku obok jacyś kolesie mówią po polsku, to milkniesz, ukradkiem chowasz polską książkę i wyciągasz niemiecką, i próbujesz sobie wyobrazić świat z perspektywy Niemiec. I wygląda to w ten sposób, że na zachodzie jest Francja, dawniej załażąca za skórę, a teraz kilka razy pod rząd tak mocno pierdolnięta na kolana, że ani fiknie i udaje najlepszego kumpla, choć w skrytości ducha, wiadomo, gardzi, na południu jest Szwajcaria, Austria i w ogóle, cała ta część niemieckiego świata, która się od Niemiec właściwych odłączyła, albo którą odłączono, w zasadzie to krzyż im na drogę, papistom, bo wszystko to katolickie, jeszcze niech się Bawaria do nich przyłączy, to będzie już komplet, adieu, auf wiedersehen, szwanc wam w arsze, arszlochy fefluchtane, a na wschodzie rozciąga się królestwo barbarzyństwa, które Niemcy wielokrotnie próbowali cywilizować i które – głupie – cywilizować się nie pozwalało, więc jeśli nie chce, to proszę bardzo, niech żyje w tym swoim syfie, błocie i rozpierdolu: generalnie wszyscy wiedzą doskonale, że Niemcy by im tam posprzątały i zbudowały porządną rzeczywistość, wiedzą to zarówno Niemcy, jak i ci zasrani Słowianie, którzy – i tak – wszystko co mają, mają od Niemców, ale nie chcą – to nie. Ich sprawa i niech sobie żyją w tej swojej Zasranii, Zarzyganii, Drewnianii, Burdelii i Zapijaczenii. Tylko niech tu nie przyjeżdżają kraść aut, których sami nie umieją sobie, kurwa, wyprodukować. I niech wiedzą, że niczym się w tych swoich ukradzionych mercedesach, beemkach, auditach, volkswagenach i oplach nie różnią od – dajmy na to – nomadów, którzy z wielbłądów przesiedli się na dżipy i wymachują kałasznikowami. Barbarzyńców używających zabawek stworzonych przez wyższą cywilizację.

      A

Скачать книгу