Siódemka. Ziemowit Szczerek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 10

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Скачать книгу

był Niemcem, tobyś też tak patrzył na świat, choćbyś to z siebie nie wiem jak wypierał.

      No, ale potem wracasz do Polski, wjeżdżasz do tego kraju bez kształtu, zupełnie jakby nie istniało w nim żadne państwo, tylko każdy Polak próbował formować swoją rzeczywistość na własną rękę, tak, jak umie. Jedziesz – co prawda – nową autostradą albo wyremontowaną drogą, ale nie bardzo masz się gdzie przy niej zatrzymać, bo miasteczka już dawno straciły swoją formę, bo nikt jej nie pilnował, i stały się przypadkową zbieraniną zabudowań, wybudowań, dobudówek, przybudówek, nadbudówek, zabudówek, budówek. Knajp po małych miasteczkach albo nie ma, albo są mordownie, albo pizzerie Verona bez klimatu, za to z wielkim zdjęciem krzywej wieży w Pizie na jednej pastelowej ścianie i zdjęciem gondoliera w Wenecji na drugiej, do których nie przychodzi nikt poza młodymi parami na randki i paroma marcinami na krzyż na piwo. W centrach nie bardzo jest po co się zatrzymywać, bo albo się sypią w kurwę, albo ich rewitalizacja przypomina zły sen: drewniane budy okłada się, dajmy na to, podrabianym marmurem, stare kamienice ociepla styropianem, wstawia plomby o finezji plomby w ryj, kładzie polbruk, a za koncepcję urbanistyczną odpowiada syn szwagra burmistrza, który miał piątkę z plastyki. Bo na wsiach nic nie ma, czasem abc Market jakiś, czasem Żabka albo jakiś Żabkoid, nawet biedni, tradycyjni, polscy pijaczkowie nie mają się gdzie podziać, bo stare wiejskie lokale kategorii zet dawno już poupadały, więc siedzą po blaszanych przystankach i siorbią nalewki winogronowe mocne czy piwa ze Świata według Kiepskich za złoty coś tam w promocji. I nie ma przestrzeni wspólnej, nie ma społeczeństwa, nie istnieje, zdechło i umarło, nic nie wytwarzając, żadnego miejsca, gdzie można wyjść na piwo i nie zżuleć, a nie tylko wchodzić dla beki albo czuć się ostatnim zachlanym padalcem. Gdzie można po prostu być sobą, być człowiekiem w miarę zadowolonym z własnej rzeczywistości, a nie nienawidzić jej, gardzić nią albo na odwrót: wychwalać na wyrost, demonstracyjnie się z nią obnosić i krzyczeć: „Co, nie podoba się? Przyfikasz?”.

      No ale jednak wraca się do tej Polski, najczęściej dlatego, że nie ma się innego wyjścia, i ty też wracasz do Polski, okej, ty wracasz do Krakowa, ty do Krakowa przed Polską uciekłeś, no ale wracasz – i przyjmujesz polską perspektywę.

      Zgodnie z nią na zachodzie siedzą Niemcy, którzy są – jak wiadomo – złowrogim, niebezpiecznym walcem, który – jeśli mu się zachce – rozjedzie całą Europę, a tę wschodnią ze szczególną rozkoszą, plując na nią z pogardą, ale na razie na szczęście mu się nie chce, na razie z drapieżnego niemieckiego czarnego orła zrobiła się misiowata kwoka, więc jest póki co okej. Jak każdy Polak będziesz poprawiał sobie humor, twierdząc, że Niemcy są od was głupsi, mniej kreatywni, sztywni i w ogóle są bandą robotów, będziesz wyśmiewał ich obsesyjne ogarnianie publicznej przestrzeni, ale w głębi duszy, czego nigdy nie przyznasz, będziesz im zazdrościł państwa, które zbudowali, i potęgi, którą dzięki niemu osiągnęli, i będziesz wiedział, że Polacy na ich miejscu pogardzaliby wszystkimi tak, jak teraz pogardzają Rosjanami, Białorusinami i Ukraińcami.

      Bo Niemcy to największa trauma Polaków, twoich, Paweł, rodaków, to jest wyrzut sumienia stojący za Odrą, który, owszem, jest zdolny do największych możliwych zbrodni, ale który od twojego państwa dzieli taki cywilizacyjny dystans, jak gdyby nie był od ponad tysiąca lat waszym sąsiadem, tylko znajdował się na obcej planecie. Dlatego gdy tylko wy, Polacy, znajdziecie w Niemczech coś, co nie działa, coś, co jest brudne, coś, co nie jest idealne, jakiekolwiek pęknięcie, to od razu robicie fotki, wrzucacie na Fejsa i cieszycie się jak dzieci – proszę bardzo, im też coś nie wyszło, wcale nie są tacy hop do przodu. Zupełnie jakby każde takie zdjęcie miało być obaleniem mitu o teutońskiej niepokonalności. Małym Grunwaldem.

      A na południu znajdują się dwa dziwne i zabawne w sumie kraje, wiadomo, śmieszne, mało poważne, jakby mocniej toto pierdolnąć, toby się przewróciło i posypało, sprawa na dwa strzały, ale dziwnie kojące są. Dziwnie miło się w nich, Polacy, czujecie. Pewnie dlatego, z czego nie zdajecie sobie do końca sprawy, że stanowią one wasze wyobrażenie o was samych. Bo wam się wydaje, że wy jesteście z Czechami i Słowacją do serii, że wasza przestrzeń jest do czeskiej i słowackiej bardzo podobna, co jest nieprawdą, bo jeśli wasza przestrzeń jest do czegokolwiek podobna, to raczej do Rosji czy Ukrainy, ale wy myślicie, że do Czech i Słowacji, w czym utwierdzają was różne wspólne grupy do których należycie: od Grupy Wyszehradzkiej, która i tak nie działa, do językowej grupy zachodniosłowiańskiej, stworzonej dla potrzeb akademickich badaczy, ale poprawiającej humor. Wydaje wam się, że w Polsce jest podobnie jak w prawdziwej Europie Środkowej, że miasta są miastami, a nie wstałymi z grobu gnijącymi trupami miast, że wieś jest sielską wsią, a nie wylęgarnią patologii, w której wszystko, na czym można było zawiesić oko, już dawno zarosło czymś, co powinno się nazwać polską cywilizacją, ale się nie nazywa, bo jednak trochę siara, i uważa się to wszystko za stan przejściowy, a nie za cywilizację. Wydaje wam się, że w Polsce jest jak tam, że w sumie może jest „u nas”, w Europie Środkowej, trochę biedniej i surowiej, niż w Europie Zachodniej, ale nie aż tak znowu bardzo, że Polska wstaje z kolan i polska przestrzeń publiczna jest być może trochę odrapana, ale generalnie do przyjęcia. Nie zdajecie sobie sprawy, że tak nie jest, że żyjecie w postapokalipsie, w chaosie, w którym państwo zajmuje się wycinkami rzeczywistości, ale całą rzeczywistością zająć się nie jest w stanie. Bo je to przerasta. I fakt ten manifestuje się w waszej przestrzeni publicznej, tyle że to wypieracie.

      A na wschodzie, na wschodzie znajduje się przestrzeń, do której nadal mentalnie przynależycie, ale z której od zawsze próbujecie się wyrwać, co jest – w sumie – i słuszne i ambitne. Ale wyrwano was stamtąd, wraz z granicami, dopiero nieco ponad pół wieku temu i nadal macie w sobie mnóstwo wschodu, którym sami przecież gardzicie i którego sami nienawidzicie; ale wasz niby-zachodni kościół jest wschodni, bo więcej w nim bizantyńskiego przepychu niż zachodniej wstrzemięźliwej klasy, więcej w nim wrzeszczących przesądów i zabobonów, batiuszkowania tępego, stygmatyzowania wrzaskliwego niż rzetelnego dialogu i szacunku dla bliźniego. Wasze niby-zachodnie urzędy, w których obowiązują zachodnie, niby, zasady, są tak naprawdę wschodnie, bo tylko małpują zachodnie rozwiązania, nie czując ich sensu, nie używając prawa w taki sposób, do jakiego zostało stworzone, olewając jego ducha, a manipulując literą. Wasze niby-zachodnie wartości: prawa człowieka czy akceptacja inności mają znaczenie tylko wtedy, gdy dotyczą was samych, i tak wam trzeba je tłumaczyć, bo inaczej ich nie pojmiecie.

      I tak to u was jest. Słyszysz mnie, Paweł?

      Słyszysz, słyszysz.

      No ale dobra, to już jasne, to już wyjaśnione, teraz trzeba jakoś z tym żyć i coś z tym zrobić.

      Słyszysz, bo sam sobie to wszystko myślisz, patrząc na centrum Michałowic, którym przejeżdżasz, i wiesz też, że inaczej nie mogło być, że i tak jest nieźle, jak na kraj, po którym kilka razy przejechała się cała historia, i który wydobywał się z takiego gnoju, z jakiego się wydobywał. Jeśli coś się wydarzyło tak, jak się wydarzyło, nie mogło wydarzyć się inaczej. I tyle.

      Więc jedziesz przez centrum Michałowic, przez miejsce, które już dawno przerosło swoją wiejskość, ale nigdy nie dochrapie się miejskości, bo nowych miast już się nie tworzy. I nie znajdzie nowego, odpowiadającego swoim ambicjom kształtu, bo nowych kształtów już się nie nadaje. Więc Michałowice zostaną z tym swoim wrzaskiem szyldów w centrum, nadal pozostaną wsią-ulicówką z budowanymi przy siódemce niby-biurowcami, trochę oszklonymi, trochę spanelowaciałymi, budowanymi bez konsultacji z żadnym urbanistą, zresztą – gdzie urbanista na wsi, panie kochany, w związku z czym Michałowice najbardziej ze wszystkiego, co w życiu widziałeś, przypominały ci Kosowo, gdzie na serbskiej tkance Albańczycy wybudowali na dziko całkiem nowy kraj, zakrywając zupełnie to, co znajdowało

Скачать книгу