Siódemka. Ziemowit Szczerek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 8

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Скачать книгу

wrzeszczeć.

      – Nietoperze! Nietoperze! It’s a bat country! Tyś też… – spojrzał z przerażeniem na twoją twarz – jest bat!

      Wiedźmin Gerard zerwał z siebie pas bezpieczeństwa, wyrwał go z nadludzką, rzekłoby się, siłą, nie naciskając tego czerwonego przycisku z napisem press, ech, wiedźmińskie eliksiry, plus milion do siły, rzucił się nagle na drzwi z obłędem w oczach i otworzył je w czasie jazdy. Zatrzymałeś się z piskiem opon. Wiedźmin wyskoczył z samochodu, a ty za nim. Jadący za tobą samochód wyminął cię karkołomnie z wściekłym wyciem klaksonu.

      Stałeś obok obelisku ustawionego w miejscu, w którym kończył się dawny zabór austriacki i zaczynał rosyjski.

      „W tym miejscu na rozkaz Józefa Piłsudskiego i Kompania Kadrowa Legionów Polskich 6 sierpnia 1914 roku, idąc w bój o honor i wolność Ojczyny, obaliła słupy graniczne byłych państw zaborczych” – głosił obelisk.

      Wiedźmin Gerard dobył miecza i spróbował – z jakiegoś powodu – wskoczyć na maskę twojej vectry. Kto wie, być może po to, by następnie wleźć na dach i z tego dachu wydobyć z siebie jakiś rozdzierający ryk bitewny, ale nie doskoczył, odbił się od błotnika (jęknąłeś, gdy to zobaczyłeś, bo już sobie zacząłeś wyobrażać korowody z klepaniem, lakierowaniem i tak dalej) i poleciał w dół, do rowu, w którym stała sobie zimna, ciemna jesienna woda.

      „A było nie obalać słupów granicznych” – pomyślałeś sobie. „Trzeba było zostać w spokojnej Austrii, w spokojnej Europie Środkowej. Bez jakichś specjalnych aspiracji. Spokojnie”.

      Stałeś, patrzyłeś w zadumie to na obelisk, to na wiedźmina Gerarda gramolącego się z rowu, wrzeszczącego i oganiającego się od niewidzialnych nietoperzy. Zastanawiałeś się, jak to musiało dawniej wyglądać. Ludzie na ciebie trąbili i objeżdżali cię dokoła.

      „Tu się – myślałeś – Austria kończyła, Galicja, a tam, dalej – Rosja zaczynała, to było niewiarygodne, że Rosja sięgała tak daleko w głąb starej dobrej Środkowej Europy, w te pagórki, w tę sielskość porządną. Tu – myślałeś – stali rosyjscy pogranicznicy i za cholerę sobie ich nie mogłeś wyobrazić, choć dobrze wiedziałeś, jak musieli wyglądać: kubanki na głowach włochate, z czarno-czerwonym bączkiem carskim, w czarnych butach po kolana i jasnych, obszytych futerkiem kożuszkach”.

      Pilnowali przestrzeni, która ciągnęła się stąd, spod Krakowa, po Pacyfik, po głęboką Azję, czyli – w środkowoeuropejskiej skali – po koniec wszechświata, bo patrząc z Wiednia, Krakowa, Pragi, Budapesztu, jeśli coś niezmiennie trwa sobie w najlepsze po Pacyfik, to w zasadzie po prostu nie ma końca. Jest nieskończone i niepojęte.

      Gerard wylazł z rowu i patrzył na ciebie wzrokiem pełnym obłędu. Wydawało ci się, nie byłeś pewien, ale wydawało ci się, że oczy zwęziły mu się w kocie szparki. „Weź mu, Paweł, przypierdol” – powiedziałem ci. „Wyjeb mu i go tu zostaw”, powiedziałem ci. Ale nie zdążyłeś. Skoczył w twoim kierunku; chciałeś, Paweł, wykonać unik, ale sam się poślizgnąłeś na mokrej trawie i zniosło cię w bok. Wiedźmin Gerard wyrżnął czołem w błotnik twojego opla vectry i padł w błoto. Takie samo błoto, które z niedowierzaniem kopali butami francuscy gwardziści Napoleona ciągnący tędy na Moskwę, rozglądający się dookoła i niemogący wyjść ze zdziwienia:

      – I to, to ci Polacy nazywają swoją ojczyzną?

      Geralt wstał ciężko, nadal bredząc coś o nietoperzach, odwrócił się i pobiegł z krzykiem w Rzeczpospolitą, w pole grząskie, przed siebie, pobiegł pomiędzy amatorski reklamowy billboard z tajemniczym napisem ustawianie zbieżności a jakiś dziwny budynek mieszkalny, kształtem przypominający coś pomiędzy szlacheckim dworkiem a wieżą kontroli lotów i rwał przed siebie, przez pole, przeskakując skiby i wrzeszcząc wniebogłosy.

      Po jakimś czasie stał się niewielką kropką.

      *

      Stałeś przy granicznym obelisku, niczego już od niczego nieodgradzającym, przynajmniej teoretycznie, stojącym sobie pośrodku ziemi, tej ziemi, i próbowałeś sobie mimo wszystko wyobrazić, jak to musiało wyglądać, kiedy jednak odgradzało. Gdy, na przykład, od strony guberni kieleckiej przyjechał tutaj sam car Mikołaj, gdy Siódemką ciągnął od Warszawy jego orszak, a gubernialni chłopi, których potomkowie pobudowali sobie teraz po obu stronach szosy całkiem zgrabne, choć niespecjalnie do czegokolwiek pasujące siedziby, stali przy suchej w czasie suszy szosie z czapkami w dłoniach i z japami otwartymi po kolana, bo pierwszy raz widzieli na oczy kogoś, kto był wyłącznie mitem i legendą, twarzą bitą na monetach.

      Wyobrażałeś sobie jak carscy urzędnicy graniczni, wiedząc, że car-batiuszka nadjeżdża, w panice malują komorę celną i wymiatają kurze, klnąc na czym świat stoi, bo im z Krakowa Austriacy zwożą meble, żeby imperatora ugościć. A gdy car w końcu przyjechał i poszedł spać, łazili dookoła na paluszkach z tym dziecinnym przejęciem niewolników, i szeptali „pa tisze, pa tisze, hosudar atdychajet, imperator atdychajet”.

      Wsiadłeś w końcu do samochodu, zamknąłeś drzwi i włączyłeś się do ruchu. Pojechałeś w dawną Rosję.

      Na siedzeniu obok leżała skrzyneczka z eliksirami. Otworzyłeś ją.

      Na dnie leżał zgięty we czworo kawałek papieru. Podniosłeś go.

      Była to mapa. Opisana jako droga do czarnego księcia Bajaja.

      *

      „No okej – myślisz sobie – Geralt Geraltem, eliksiry eliksirami, napiłem się jeszcze Doktora Peppera z wódką, (niedługo trzeba będzie dokupić, bo się kończy), ale to, że Geralt po eliksirach widział nietoperze, nie znaczy, że ja też będę. Kuce-metalowce wszędzie widzą takie rzeczy, smoki, diabły, wąpierze, nietoperze…”

      Ale ty nie jesteś kucem, okej, kiedyś, w podstawówce, byłeś może kucem i słuchałeś Iron Maiden, ale to było sto lat temu, nie będzie żadnych nietoperzy. Tak sobie mówiłeś, ale trochę też się zaczynałeś, prawda, bać.

      *

      Jedziesz sobie więc nieco wystraszony przez Michałowice, pierwszą wiochę po dawnej rosyjskiej stronie, oglądasz reklamy Zajazdu Kosynier, myślisz sobie – niedaleko Racławice, ho, ho, miejsce pamięci, może warto zajechać, zobaczyć, nigdy, myślisz, nie byłeś w Racławicach, a to przecież niedaleko Siódemki, a Siódemkę masz zjeżdżoną w tę i we w tę, razy miliony, w zasadzie, jak tak się zastanowić, to właśnie Siódemka, nic innego, to twoja ojczyzna. Ani Warszawa, w której jakiś czas mieszkałeś, ani Kraków, do którego uciekłeś ukryć się przed Polską, i w którym teraz mieszkasz, ani Radom, w którym się urodziłeś – żadne z tych miejsc nie jest twoją prawdziwą ojczyzną, twoją ojczyzną jest przestrzeń między tymi miejscami. Siódemka.

      Siódemka to twoja ojczyzna.

      Niech inni sy jadą dzie mogą, dzie chcą, do Widnia, Paryża, Londynu, a ty jesteś z Siódemki i nic na to nie poradzisz. Mój Boże, to z perspektywy tej pierdolonej drogi patrzysz na świat. Z perspektywy tego pierdolonego ciągu asfaltu. A i tak dobrze, że asfaltu, bo przecież mogło być gorzej. Przecież mogło nie być nawet asfaltu. Przecież asfalt jest na tej tu i tak od niedawna. Dopiero komuniści wyasfaltowali ci ojczyznę.

      Owszem, trochę jeździłeś po tym świecie, trochę liznąłeś, jesteś redaktorem w końcu

Скачать книгу