Siódemka. Ziemowit Szczerek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódemka - Ziemowit Szczerek страница 7
– A gdzie w ogóle jedziesz? – przypomniałeś sobie, że nie spytałeś. – Ot tak, Siódemką w górę?
– Nie – pokręcił głową wiedźmin Gerard. – Jestem wysłannikiem.
– O – powiedziałeś. – A kogo?
– Innych wiedźminów. Naszego cechu, wiesz. Kaer Morhen.
– Ale wysłannikiem gdzie? – spytałeś, bo chciałeś nieco rozładować tę dziwną atmosferę. – Do Warszawy? Do ministerstwa? Pod jakie ministerstwo podpadają wiedźmini z Kaer Morhen?
No to żeś rozładował. Wiedźmina momentalnie cholera wzięła.
– A plwać mnie na wasze ministerstwa chędożone! – rozwrzeszczał się nagle. – Tylko podatki by brały, pijawki! A ani grosza ode mnie nie dostaną! Choćby świnie ujadały! A szczać mnie na nich moczem gęstym! Wiesz! Z tym kolaboracyjnym rządem nie chcę mieć nic wspólnego! Nic, tylko by się kłaniali, a to caru północy, a to Wurst Konczycie! Do rzyci on, ot gdzie! Pshaw! Humpf!
– Aha – pokiwałeś głową, zerkając na wiedźmina Gerarda z niepokojem. – No to dokąd waszmość posłujesz?
Wiedźmin wbił w ciebie wzrok, a był to wzrok ewidentnego wariata. Eliksiry, pomyślałeś. Wiedźmin jest po eliksirach. Wiedźmin po eliksirach jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałeś z Sagi.
– Do czarnego księcia Bajaja – powiedział wiedźmin z szacunkiem i namaszczeniem.
– Aha – powtórzyłeś po chwili milczenia. – Do czarnego księcia Bajaja. A daleko książę Bajaj mieszka? – spytałeś, bo nagle zaczęło cię bardzo interesować, jak też długo jeszcze przyjdzie ci pojeba wieźć.
– A gdzieś w okolicy Łysej Góry – odpowiedział wiedźmin beztrosko.
„O Jezu” – pomyślałeś. „Aż w Świętokrzyskim. Kawał drogi. Trzeba się go jakoś pozbyć”.
– A kim jest czarny książę Bajaj? – spytałeś wariata.
– Ooo – rozmarzył się wiedźmin Gerard. – Największym Polakiem w dziejach chyba.
– Po Korwinie – dodałeś delikatnie.
– Przed Korwinem nawet – odpowiedział poważnie.
Jechaliście przez chwilę, nic nie mówiąc. Nie bardzo wiedziałeś, co powiedzieć.
– Książę Bajaj – podjął wiedźmin, a głos miał trochę wibrujący – odrodzi Polskę. Odnowi, wróci onej dawną chwałę.
– A konkretnie?
– A konkretnie to ja się dowiem, jak dojadę. Książę Bajaj to osoba, hm, mistyczna, wiesz. To jest prawdziwy przywódca, on poprowadzi legiony wolnych Lechitów, a ja mu jadę zaofiarować nasze miecze na służbę. Jadę mu dać – aż go dreszcz, widziałeś, przeszedł – armię polskich wiedźminów. Z armią wiedźminów czarny książę Bajaj pokaże, na co Polskę stać. Orężny wstanie hufiec nasz. On jest wcielonym duchem Polski, potomkiem Lecha… Piasta… Jagiellonów…
– Wazów też? – spytałeś. – Sasów?
– A to też się dowiem na miejscu – odparł. – W każdym razie chodzi o sprawy ducha. Rozpadnie się w proch i pył – mówił – wraża zawierucha. Jako za granicą, tak i w Polszcze. Chodzi o rozkruszenie tej twardej i plugawej warstwy na lawie, rozumiesz. Dotarcie do prawdziwego sedna Polaków, Polski, Polskości, o odrzucenie – rozejrzał się z obrzydzeniem dookoła, wskazał ręką na tę szyldozę dookoła, na ten chłam i chaos, błoto rozplugawione po pagórkach – tego gówna. O to, żeby Polska wreszcie rozbłysła, jak za dni dawnej chwały…
– Rzecz w tym – wtrąciłeś – że Polska nigdy nie wyglądała za dobrze.
Oczy mu zagorzały.
– Tyś jest jak wszyscy! – wrzasnął. – Rab! Tobie wmówiono, a ty wierzysz, jak kto głupi jaki! Czytasz, baranie, co ci podsuną! Słuchasz, co syczą! Oni chcą, żebyś ty tak myślał, lawo z wierzchu plugawa ty…
– Eee – powiedziałeś powoli, zerkając na wiedźmina, czy aby miecza wiedźmińskiego nie wyjmuje zza ramienia. – Gerard! Spokojnie.
– Co spokojnie! – wrzeszczał. – Co spokojnie! Nie widzisz, co się w Polsce dzieje?! Jaka bieda! Jak ludzie umierają z głodu i zniszczenia! Jaka korupcja, jaki Komorowski ho-ho-ho! Jaki Tusek, co do Brukseli uciekł, jak nami Ruskie-Niemcy wiesz co! I co, mamy się godzić na los takiego gówna psiego? My, potomkowie skrzydlatych! Czekejże, coś ci puszczę!
I wyjął, nie wiadomo skąd, płytę cd. Co on, pomyślałeś, zawsze ma tak przygotowaną, żeby komuś w samochodzie puścić znienacka? Błysnął, w każdym razie, tą płytą, prawdziwie jak wiedźmin mieczem i chciał ją wsunąć jednym płynnym gestem do odtwarzacza samochodowego, ale okazało się, że w środku jest już inna i trzeba było nacisnąć eject, poczekać aż się płyta wysunie z cichym bzyczkiem i dopiero potem wsadzić swoją, co zakłóciło w sposób istotny płynność tego zajebistego gestu. Ustawił jeszcze numer piosenki na wyświetlaczu.
– Baptajzd in faja, forty tu łan – ryknęło z głośników.
– O – powiedziałeś. – Słyszałem to ostatnio.
– No więc słuchaj mnie, rabie! – mówił wiedźmin Gerard z wzrokiem błędnym od eliksirów. – Aby stać się Polakiem, takim dużą literą, musisz sobie uświadomić nie to, że nie jesteś gorszy od innych narodów, ale że jesteś lepszy. Przez długo, bardzo długo, wmawiano nam, że jesteśmy chujowi, a to dlatego, że byliśmy najlepsi. Że inaczej się z nami nie dało. Trzeba nam było wmówić, że jesteśmy do dupy, żebyśmy nie mogli uwierzyć we własne siły. Widziałeś, jak gra polska reprezentacja piłkarska? Chujowo. A wiesz dlaczego? Bo jest chujowa? Ależ skąd, w innych klubach ci sami piłkarze strzelają bramki aż miło. Nie, bo jest polska, bo nie wierzy, rozumiesz, w siebie. Musiano nam wmówić, że jesteśmy chujowi, bo inaczej to nie Polska by leżała w przejebanym miejscu między Rosją a Niemcami, tylko Rosja by miała przejebane, bo byłaby między Polską a Japonią. Albo Chinami. A Niemcy w jeszcze gorszym – między Polską a Francją. Więc zawiązano spisek i odebrano nam wiarę w siebie! – ostatnie słowa wywrzeszczał. – Zaraz, czy to nietoperz? – spytał nagle.
– Gdzie? – rozejrzałeś się.
– Noł armi ken enter dat lend dat is protektyd baj Połlisz hend – śpiewał sobie głośnik.
– A my jesteśmy najdoskonalsi – kontynuował jak gdyby nigdy nic. – Wyrysuj na Europie pentagram albo krzyż, wszystko jedno. My będziemy w samym środku. Bo jesteśmy najdoskonalsi w Europie, jesteśmy jej złotym środkiem, mamy najbardziej idealne proporcje…
– W czym?! – nie wytrzymałeś.
– We