Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpieg z Bejrutu - Joakim Zander страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Szpieg z Bejrutu - Joakim Zander

Скачать книгу

dlatego porzucił dawne życie i wyjechał do Uppsali. To dlatego czytał zagraniczne gazety i studiował politologię. Z tych samych powodów musi jeszcze zdać ten pieprzony egzamin ze statystyki i nauczyć się arabskiego.

      Za tym wszystkim tęsknił i do tego dążył, choć sam o tym nie wiedział. Traktuje to jak przygodę. To się dzieje naprawdę. To tu stanie się kimś innym, ważniejszym.

      Po dłuższej chwili dochodzi jednak do wniosku, że takie myślenie jest śmieszne, że musi nalać sobie szklankę wody i wytrzeźwieć. To jego pierwszy wieczór, powinien trzymać fason. Nie dać się zwieść temu, co magiczne i kosmopolityczne, mieć przed oczami cel, skupić się na ambasadzie i robić dobre wrażenie. Przez chwilę czuje się w tym obcym dla siebie, anonimowym otoczeniu bardzo szczęśliwy, a w całej swej niepewności może nawet bezpieczny. Dlatego zamiast wody nalewa sobie zimnego piwa z obłożonej lodem baryłki. Jak na filmie. W końcu się decyduje. Fuck it. Dzisiaj będzie inaczej. To tylko jeden wieczór. Potem skupi się na tym, co ważne.

      Podchodzi na skraj tarasu i patrzy na miasto. Widzi ruiny, zniszczone domy pozbawione ścian, dziury po kulach, chaos i zamieszanie. Gdzieś dalej, w ciemnościach, jest Morze Śródziemne. Czuje, że tam jest, chociaż go nie widzi.

      Wydaje mu się, że mógłby odstawić szklankę z piwem, wspiąć się po betonowej poręczy, wziąć na cel jeden z dziesiątków dźwigów na ziemi, a potem rozłożyć ramiona jak skrzydła i pofrunąć.

      W tym samym momencie słyszy obok siebie czyjś głos. Wzdryga się ze zdziwienia, bo był tak zamyślony, że nie słyszał odgłosów imprezy ani dźwięków Redemption Song, którą ktoś śpiewa na tarasie przy akompaniamencie gitary. Prawie zapomniał, że impreza wciąż trwa i że są na niej jacyś ludzie.

      – Wyglądasz jak ktoś, kto się zastanawia, czy nie pofrunąć.

      Jacob odwraca się i od razu wie, jeszcze zanim ujrzy twarz należącą do głosu, że od tej pory wszystko się zmieni, że nie będzie odwrotu, że od tego momentu przeszłość przestanie istnieć, zostanie tylko przyszłość. I nic nie będzie już takie jak przedtem.

      Widzi roześmiane oczy, ale nie tylko to. Wydaje mu się, że kiedyś je już widział. Dlatego pyta:

      – Czy my się gdzieś nie spotkaliśmy?

      Jego angielski jest nierówny, słychać w nim szwedzkie naleciałości, chociaż stara się mówić z brytyjskim akcentem. Ale oczy tylko się do niego uśmiechają. Jacob wie, że nigdy wcześniej się nie spotkali, że tylko marzył o takim spotkaniu i snuł fantazje, jak to będzie, gdy zajrzy w takie oczy. Cofa się, ale robi to niezdarnie, jak kiepsko wyszkolony klown i prawie upada na plecy. Gdyby jego rozmówca nie chwycił go mocno za lewe ramię, pewnie przeleciałby przez skraj tarasu i spadł na ulicę.

      – Ostrożnie – słyszy. – Nie zniknij. Przecież jeszcze się nie poznaliśmy.

      21 listopada – Sankt Anna

      Klara płacze tak, jakby nigdy nie zamierzała przestać. Siedzi w kościelnej ławie, łka jak dziecko, drży i szlocha. Płacze z powodu dziadka, babci i wszystkiego, co ma dla niej znaczenie. Wciąż do niej nie dociera, że już nigdy nie wypłynie z dziadkiem łodzią. Trudno jej sobie wyobrazić, że nie usłyszy, jak dziadek wzdycha, karci ją albo zrezygnowany kręci głową, bo nie potrafiła rozpoznać odległego śpiewu ptaka. Płacze, bo przez zasłonę z łez widzi zaciętą twarz babci. Płacze, bo nie potrafi sobie wyobrazić, jak jej życie będzie teraz wyglądać. Głównie jednak użala się nad sobą.

      – Przepraszam – szepcze, zerkając na babcię. – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie umiem nad sobą zapanować.

      Babcia głaska ją po policzku. W jej oczach kryje się ciepło i prawie ulga.

      – To, że płaczesz, stanowi dla mnie największe pocieszenie – szepcze. – Zbyt wiele rzeczy w sobie dusiłaś, zbyt długo to trwało, moja droga przyjaciółko.

      Klara wie, że to prawda. Przez ostanie lata uginała się pod ciężarem czegoś, z czym nie umiała sobie poradzić. Trwa to od dwóch lat, a konkretnie od dnia, w którym jej ukochany Mahmoud zmarł na brudnej podłodze sklepu spożywczego w Paryżu, a mężczyzna, który – jak się później okazało – był jej ojcem, zginął w zadymce śnieżnej na jednej z okolicznych wysp. Wcześniej go nie znała, nigdy go nie spotkała. Wtedy nie płakała, nie rozczulała się nad sobą… W każdym razie nie tak bardzo. Nie czuła, że na to zasłużyła, tak jak nie czuła, że ma prawo do ulgi i pogodzenia się ze swoim losem, co przecież wiąże się z żałobą i smutkiem. Nie chciała dać za wygraną, nie miała odwagi tego zrobić, chociaż nie miała też odwagi iść dalej. Zmusiła się do pracy i piła coraz więcej wina. Zarywała noce, wchodziła w krótkotrwałe związki. Próbowała wyprzeć z pamięci tamte wydarzenia, zacisnąć zęby i oswoić się z myślą, że takie jest życie i tak trzeba do niego podchodzić. Należy się wziąć w garść, zacisnąć zęby i robić co trzeba.

      Ale teraz, w tym kościele, przy dźwięku organów i suchego, monotonnego głosu pastora, w otoczeniu rytualnych świec, mając u boku Gabriellę, babcię i dalszą rodzinę, uświadamia sobie, że to wcale tak nie funkcjonuje, że człowiek nie jest w stanie wszystkiego znieść, że kiedyś trzeba zwolnić tempo, odpuścić. Pojednać się z samym sobą.

***

      Po ceremonii Klara stoi w ciemnościach w tumanach śniegu na kościelnym wzgórzu. Przyjmuje kondolencje i wyrazy współczucia. Żałobników kieruje na poczęstunek do biura parafialnego przy nowym, większym kościele. Goście dostaną tam kawę i ciasto. Wiatr się wzmaga i przesypuje śnieg ze wsi na pola, roznosi go między brzozami i świerkami. W pewnej chwili Gabriella bierze Klarę pod łokieć.

      – Jak się czujesz? Trzymasz się?

      Klara patrzy na nią i słabo się uśmiecha. Łzy przestały jej w końcu płynąć, ale nadal szlocha jak dziecko, które przed chwilą przestało płakać. Kręci głową.

      – Nie – odpowiada.

      Gabriella uśmiecha się do niej.

      – To dobrze – mówi i dodaje żartobliwie: – Chyba wszyscy się spodziewali, że tak będzie.

      Zostały tylko one dwie i babcia, która przed chwilą wyszła z kościoła, a teraz mruży oczy, chroniąc je przed wiatrem i śniegiem. Naciąga czapkę głęboko na czoło i oczy.

      – Do końca musiało być tak, jak lubił – mówi. – A najbardziej lubił porządną burzę, prawda, Klaruniu?

      Klara uśmiecha się ostrożnie w odpowiedzi.

      – Jestem przekonana, że taka pogoda na pewno by mu się spodobała – odpowiada.

      – Chodźcie już – mówi babcia i rusza energicznym krokiem w kierunku parkingu. – Na stypie nie może zabraknąć głównych bohaterek.

      Gabriella pochyla się, żeby szepnąć coś Klarze do ucha. Klara czuje na skórze jej oddech.

      – Babcia sobie z tym poradzi – mówi cicho Gabriella. – Dobrze o tym wiesz, prawda?

      Klara widzi

Скачать книгу