Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpieg z Bejrutu - Joakim Zander страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Szpieg z Bejrutu - Joakim Zander

Скачать книгу

życie. Ona też tam dorastała. Babcia skończyła siedemdziesiąt lat i przez kilka następnych jakoś sobie poradzi z trudnościami związanymi z życiem na jednym ze szkierów sztokholmskiego archipelagu. Co potem? Woli o tym nie myśleć. Nie dzisiaj i nie teraz.

      Myślała, że na parkingu będą stały tylko ich samochody, to znaczy babci i Gabrielli, ewentualnie pastora i kościelnego. Kiedy jednak rozgląda się za babcią, jej uwagę zwraca jakiś ruch. Jest już ciemno, więc nie widzi zbyt dokładnie, ale wydaje jej się, że ktoś wsiadł szybko do jednego z samochodów. Słyszy odgłos zamykanych drzwi i warkot uruchamianego silnika. Oba dźwięki tłumi śnieg i wiatr. Latarnie są zgaszone, ale mogłaby przysiąc, że przed chwilą wyjechał z parkingu jakiś samochód, który od razu zniknął na drodze. Przyspiesza i dogania babcię.

      – Kto to był? – pyta, wskazując na parking, z którego odjechał samochód. – Myślałam, że wszyscy są już w biurze parafii.

      Babcia odwraca się i podąża za jej wzrokiem. Niestety, jest już tak ciemno, że nic nie widać. Kobieta wzrusza ramionami.

      – Może ktoś nie mógł znaleźć kluczyków?

      Patrzy na Klarę.

      – Wiesz, że nie jesteśmy już młode.

      Klara odwraca się za siebie i patrzy na Gabriellę, która idzie skulona w stronę parkingu. Trzyma się dwa metry za nimi, wzrok ma zatroskany. Daje im znak, że pojedzie za nimi swoim samochodem.

      Klara zastanawia się, czy nie zachowuje się tak z powodu przeżyć ich obu w ciągu ostatnich lat, ze względu na zbytnią podejrzliwość i strach. Kiedy jednak wjeżdżają na drogę numer dwieście dziesięć, żeby pojechać do biura parafii, zerka w kierunku stałego lądu. Wydaje jej się, że w połowie drogi prowadzącej na kościelne wzgórze widzi słaby blask czerwonych tylnych świateł. Pewnie jakiś samochód stoi na skraju drogi. Nie odwraca wzroku, tylko zadaje sobie pytanie, czy nie jest tak, że ktoś po prostu zabłądził w śnieżnej zadymce. Nie można tego wykluczyć, chociaż o tej porze roku rzadko jeżdżą tędy obce samochody.

      Przeszedł ją dreszcz. Coś się tu nie zgadza.

      5 sierpnia – Bejrut

      Idzie to całkiem szybko, być może ze względu na alkohol, zmęczenie podróżą albo atmosferę panującą na imprezie. Ale jest jeszcze coś. To jego spojrzenie, te oczy… Czai się w nich zapowiedź przygody.

      – Poczekam przy schodach – mówi wprost do jego ucha nieznajomy. – Lepiej, żeby nikt nie widział, że wychodzimy razem.

      Jacob kiwa głową, chociaż nie wie, o które schody chodzi. W ich budynku? Jakieś inne? Niestety, nieznajomy odwrócił się od niego i idzie już do drzwi.

      – Chwileczkę! – woła Jacob, chwytając go za ramię. – Przy jakich schodach?

      Mężczyzna odwraca się i patrzy na niego. Jego oczy nadal emanują ciepłem, ale już się nie uśmiecha. Kiedy spogląda na Jacoba, w jego spojrzeniu czai się jakiś blask. Jacob nadal trzyma go za ramię. Czuje się tak, jakby doznał nagłej niedyspozycji albo popełnił niewybaczalny błąd. A może tak właśnie jest? Niedawno czytał, że to, co zamierza zrobić, jest niezgodne z tutejszym prawem. Wprawdzie policja patrzy na to często przez palce, ale jeśli ktoś ma pecha albo jeśli policja chce kogoś skrzywdzić, za sam fakt bycia homoseksualistą można trafić do więzienia. Władze mogą też taką osobę wydalić z kraju albo poddać eksperymentom medycznym. Jacob opuszcza rękę.

      – Przepraszam – mruczy.

      Mężczyzna znowu się uśmiecha.

      – Jesteś tu nowy – stwierdza. – Rozumiem. Skręć w lewo w Armenia Street, pięćdziesiąt metrów po lewej stronie. Miałem na myśli kolorowe schody prowadzące do Al-Aszrafijji. Pospiesz się.

      Po tych słowach mężczyzna odwraca się i odchodzi.

      Po kilku minutach Jacob odnajduje Alexę, żeby podziękować jej za wino i zaproszenie na imprezę. Kobieta uśmiecha się do niego i całuje go w oba policzki.

      – Obiecaj mi, że nie staniesz się prawdziwym dyplomatą.

      Słysząc określenie „prawdziwym”, Jacob czuje lekkie kłucie. Przez chwilę nie reaguje na jej słowa. Woli, żeby postrzegano go jako kogoś, kto bierze swoje obowiązki na poważnie. Zresztą co taka Alexa może wiedzieć? Może to jakaś hipiska? Mimo to obiecuje, że się postara, i uśmiecha się do niej grzecznie. Czuje, że taki naturalny uśmiech stanowi najlepszy dowód jego wrodzonego talentu dyplomatycznego. Jest pewien, że dzięki niemu daleko zajdzie.

      – Proszę – mówi Alexa, wciskając mu wizytówkę. – To na wypadek, gdybym jutro rano nie zdążyła się pożegnać. W razie czego możesz mnie odwiedzić. Tylko najpierw zadzwoń, baby, bo Szatila to prawdziwy konglomerat. Łatwo się tam zgubić, jeśli nie wiesz, jak sobie radzić w takich miejscach.

      Alexa znowu całuje go w policzek. Jej oddech pachnie winem i czosnkiem, ale napawa go poczuciem bezpieczeństwa. Alexa odsuwa się od niego i zagląda mu głęboko w oczy.

      – Bejrut to nie Szwecja, habibi. Bądź ostrożny. We wszystkim.

      Dwie minuty później Jacob idzie Armenia Street wąskim spękanym betonowym chodnikiem. Mija kolejne bary, z których gwar wylewa się wprost na zatłoczoną ulicę. Wszędzie słychać trąbienie samochodów i motocykli. Dominuje Calvin Harris i arabski pop, którego nigdy wcześniej nie słyszał. Czuje się zagubiony i zmęczony. Ma wrażenie, że nigdy więcej nie zaśnie.

      Mężczyzna, którego poznał na tarasie, mówił prawdę. Schody znajdują się zaledwie pięćdziesiąt metrów od budynku. Stopnie pomalowane są na czerwono, zielono, niebiesko, czarno i żółto, tworząc jakiś abstrakcyjny wzór. Prowadzą do położonej wyżej dzielnicy. Nazywa się Al-Aszrafijja i mieszkają w niej bogate, chrześcijańskie elity. Jego dom stoi w dzielnicy robotniczej, Mar Mikhael.

      Nieznajomy czeka na niego mniej więcej w połowie schodów. Jacob unosi dłoń i energicznie go pozdrawia, w dziecinny sposób. Mężczyzna uśmiecha się i daje mu znak, żeby Jacob poszedł za nim na górę. Ten waha się przez chwilę. Wie, że nie powinien tego robić, przynajmniej nie w pierwszy dzień swojego pobytu w Bejrucie. Może lepiej zaproponować, że zdzwonią się któregoś dnia? Teraz powinien już iść spać, zastanowić się nad swoją karierą i nowym życiem, bo od kiedy zaczął marzyć, marzy tylko o tym. Rano zadzwoni do Agnety i spyta ją, czy może przyjechać do ambasady. Pokaże im, że jest zaradny, obowiązkowy i pracowity. Właśnie tak powinien się zachować.

      Ale wie, że tego nie zrobi, a kiedy staje na pierwszym stopniu, z trudem się powstrzymuje, żeby nie ruszyć na górę biegiem.

      Idą schodami, Jacob jest już zdyszany od tego wchodzenia na górę. Stopni jest więcej, niż się spodziewał. Na górze panuje niezwykła cisza. Jest środek nocy, a uliczny hałas z Armenia Street dociera najwyżej do połowy schodów. Obaj idą środkiem ulicy, bo o tej porze ruch pośród zniszczonych domów w stylu art déco całkowicie zamarł. To zupełnie inny Bejrut od tego, który obserwował w ciągu dnia. Można odnieść wrażenie, że to zupełnie inne miasto. Wszędzie widać chaos, a tu panują cisza i spokój.

Скачать книгу