Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 12

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

– odparł Kordian, zadowolony ze swojej koncepcji. – Trzeba popytać sąsiadów, czy ktoś przez te dziesięć dni widział, jak Langer wchodził lub wychodził. Przecież nie mógł tam wysiedzieć bez zrobienia zakupów, prawda? W końcu to facet, w lodówce miał pewnie tylko parę piw. Ewentualnie jakąś chińską zupkę w szafce. A na dowóz raczej nic nie brał… z oczywistych względów.

      – Ależ ty jesteś przebiegły, Zordon – odparła Chyłka, po czym na powrót zajęła się swoją mięsną ucztą. Łosoś Oryńskiego stygł w najlepsze.

      – Trzeba byłoby też wziąć namiar na firmę zajmującą się wywozem odpadów – dodał. – Może uda się ustalić, czy z tamtego okresu pochodzą jakiekolwiek jego śmieci.

      – Świetny pomysł – skwitowała z pełnymi ustami. – O ile jesteś Syzyfem i lubisz mitologiczne prace.

      – Przynajmniej próbuję coś wymyślić.

      – To wymyśl, jak przebić dowód z DNA, mędrcu. Zapomniałeś o tym, że znaleziono…

      – Dowód srowód – wtrącił. – Profesor Filar mówi, że nawet dowód z DNA nie sprowadza komfortu dla sędziowskiego sumienia. Nie ma nic pewnego w…

      – Oho, tu ci przerwę, mój rodzący się mentorze. Joanna Chyłka została już w tych kwestiach wyedukowana dawno temu, więc możesz sobie oszczędzić mądrości pod tytułem „nie ma na świecie żadnego pewnego dowodu”. Pewnie że nie ma, ale twoje spekulacje przy ekspertyzie genetycznej są tak mocne, jak babie lato na mocnym wietrze.

      – Ale…

      – Swoją drogą, Filar jest mistrzem. Słuchaj go, czytaj i ucz się, a jak kiedyś dostaniemy jakąś sprawę z przestępstw przeciwko wolności seksualnej, to będziesz siedział w jego opracowaniach, dopóki nie padniesz.

      – Ale…

      – Ale wracając do Langera, tak, tak – powiedziała Chyłka i dała znak dłonią, by młody kontynuował, podczas gdy ona zabrała się tym razem za kawałek wołowiny.

      – Ciała znajdowały się w mieszkaniu, gdzie pełno było jego włosów. Nic dziwnego, że trochę znalazło się na ofiarach.

      – No, no – odparła Joanna. – Teraz naprawdę jestem pod wrażeniem. Tak mi dech odebrało, że chyba zrezygnuję z dalszego pochłaniania hardrockowego przysmaku – dodała, wkładając do ust przesadnie duży kawałek mięsa.

      Kordian uśmiechnął się blado. Zmitygował się, że takie spekulacje mógł prowadzić z innymi aplikantami, ale nie z doświadczoną prawniczką, która najpewniej pomyślała o tym wszystkim, kiedy tylko dostała tę sprawę.

      Chyłka przez chwilę jadła w milczeniu, a potem potoczyła wzrokiem po sali, jakby kogoś szukała. Po chwili zamówiła sobie małe piwo. Oryński zrezygnował, uznając, że skoro jest na służbie, wypadałoby pozostać trzeźwym… przynajmniej pierwszego dnia.

      – Ślady biologiczne to poważny problem – odezwała się po chwili. – Ale oprócz tego wszędzie są jego odciski palców.

      – Dziwne byłoby, gdyby ich zabrakło – odparł Oryński, uszczknąwszy trochę grillowanej ryby. – W końcu noży i młotka używał też do innych celów niż mordowanie.

      Chyłka skinęła głową, ale aplikant widział, że patronka odpłynęła gdzieś myślami. Wszystko to stanowiło jedynie czcze rozważania – dla sędziów i ławników wina Langera będzie oczywista.

      Kordian pomyślał, że być może sam powinien pogodzić się z tym, że nie mają żadnego atutu. Sprawa była beznadziejna.

      8

      Na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight tradycyjnie panował rwetes. Prawnicy przemieszczali się z pokoju do pokoju, wykrzykiwali coś przez otwarte drzwi, pędzili po korytarzu, ponaglali kserokopiarki, krzyczeli do asystentek…

      Oryński pomyślał, że spokojniej było w Hard Rock Cafe.

      Szedł obok Chyłki, starając się wyłowić z zamętu jakąś oznakę tego, że ktoś nad tym wszystkim panuje. Daremnie. Kolejni prawnicy wykrzykiwali coś o zbliżających się terminach, dwóch kurierów niemal zderzyło się czołowo na środku korytarza i tylko dobry refleks ustrzegł ich przed zbieraniem całej korespondencji z podłogi.

      Chłopak zaczął przysłuchiwać się nawoływaniom. Zrób to, zrób tamto, termin zawity za dziesięć godzin. Leć na pocztę, leć do biura podawczego. Masz dla mnie ten wyrok Sądu Najwyższego z piątego czerwca osiemdziesiątego trzeciego? Załatw mi numer do tego prokuratora. Daj namiary na tego, tamtego…

      Oryński miał dosyć.

      – Żelazny chce cię widzieć – powiedział ktoś przelotem, gdy niczym burza mijał Chyłkę. Nie zwalniając tempa, prawniczka kroczyła naprzód, przebijając się przez kotłujący się tłum.

      – Hej, Jakobin, masz dla mnie info o sędzim? – zapytała, zaczepiając niskiego grubasa w okularach.

      – Tak, masz na biurku.

      – Chyłka! Dzwoniła ta kobieta od pomówienia, masz wiadomość na poczcie – krzyknęła jakaś dziewczyna, wychylając się z biura, które właśnie mijali.

      – Dzięki – rzuciła Joanna, nie zwalniając kroku.

      Po chwili udało im się przebić przez dziki prawniczy harmider. Znaleźli się prawie na końcu korytarza, tuż obok gabinetu, w którym urzędował inny aplikant zajmujący stanowisko associate. Patrząc na takie plakietki, Oryński miał wrażenie, że los napluł mu prosto w twarz. Ten tutaj miał biuro, dobre stanowisko, estymę i przyzwoitą pensję… a Kordian tkwił w norzeoborze. I nawet zakup niespecjalnie dobrego łososia w knajpie mógł nadwerężyć jego finanse.

      Joanna zapukała do drzwi naprzeciwko – tylko pro forma, bo nie czekając na zaproszenie, wparowała do środka. Tuż za nią wszedł jej zdezorientowany podopieczny. Nie miał nawet czasu spojrzeć, kto urzęduje w tym gabinecie. Z pewnością nie imienny partner – biuro Żelaznego znajdowało się kawałek dalej.

      – Kormak, potrzebuję sąsiadów mojego klienta – odezwała się.

      – Hę? – zapytał chudzielec w małych, okrągłych okularach.

      Kordianowi przywodził na myśl Eltona Johna – młodszego o kilkadziesiąt lat i uboższego o kilkadziesiąt kilogramów. I ta wersja chyba nie była gejem, bo wbijała wygłodniały wzrok w dekolt Joanny.

      – A, prezentacja – zmitygowała się Chyłka. – To jest Kormak, to jest Zordon, poznajcie się, wymieńcie kartami z pokemonów, czy co tam robicie. A teraz do rzeczy: potrzebuję namiaru na sąsiadów mojego klienta. Piotr Langer. Ten młodszy, rzecz jasna.

      – Wiem, o kogo chodzi, Chyłka – odparł chudzielec. – Starzy płacą mi za to, żebym wiedział, co akurat jest na tapecie.

      Mianem Starych w Żelaznym & McVayu określano właścicieli. Obaj zazwyczaj działali na rynkach

Скачать книгу