Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 16

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

może być jeszcze gorzej.

      Piotr nadal wbijał wzrok w twarz rozmówcy.

      – Kim jesteś? – zapytał.

      – Człowiekiem, który wie, że jesteś na tyle rozgarnięty, by nie zadawać pytań, na które nie uzyskasz odpowiedzi.

      – Nie przysłał cię mój ojciec – odparł Piotr. – Znam wszystkie jego ogary.

      Łysy milczał.

      – Świetnie. W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.

      – Wstań więc i wyjdź – odparł mężczyzna, wskazując mu drzwi.

      – Czego chcesz?

      – Nie ma znaczenia, czego ja chcę.

      Langer uniósł brwi.

      – Mój mocodawca chce widzieć wolę współpracy z twojej strony.

      – Przecież tu jestem, prawda? To dobitnie świadczy o mojej woli.

      – Jesteś tu, bo nie masz innego wyjścia. Milczysz, ale dobrze wiesz, że nie tego oczekujemy.

      – Robię…

      – Robisz to, co uważasz za słuszne – dopowiedział łysol w garniturze. – Ale nie tak ma to wyglądać. Musisz zdać się na nas. Całkowicie.

      Łysy liczył na jakąkolwiek reakcję. Żadnej się nie doczekał.

      – Zdajesz sobie sprawę, że jedno moje słowo wystarczy, by wszyscy twoi kumple w celi mieli dzisiaj bardzo wesołą i upojną noc?

      – Próbuj.

      Łysol zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.

      – Myślisz, że jeśli trafiłeś tutaj za morderstwo, nikt cię nie ruszy? Nie bądź naiwny, Langer. Wiesz, do czego jesteśmy zdolni i jakie mamy możliwości.

      Piotr milczał, choć teraz przeniósł wzrok na podłogę. Łysy uznał to za zwiastun swojego zwycięstwa.

      – I tak ma być – powiedział. – A teraz słuchaj, bo mam dla ciebie kilka poleceń, które wypełnisz co do joty.

      11

      Drugi dzień w robocie był nieporównywalnie gorszy od pierwszego.

      Wczoraj Oryński opuścił kancelarię dopiero o dziesiątej, a w domu był o jedenastej. Przed północą otworzył pierwsze piwo, przez co zasnął koło drugiej. By zameldować się w Skylight na ósmą, musiał wstać o szóstej.

      Jeśli tak miało wyglądać całe jego życie, był gotów podziękować.

      Parafrazując w myśli Roberta Frosta, Kordian doszedł do wniosku, że jeśli będzie przykładnie pracował w kancelarii dziesięć godzin dziennie, może kiedyś uda mu się zostać prezesem i pracować czternaście.

      Stanąwszy przed wejściem do biurowca, chłopak odpalił davidoffa.

      – Tu się nie smrodzi – rozległ się kobiecy głos, lecz tym razem nie było w nim cienia uszczypliwości.

      Kordian miał déjà vu. Odwrócił się i powitał Chyłkę szczerym uśmiechem.

      – Powiedz mi, ile godzin śpi senior associate? – zapytał.

      – Tyle, ile jej się podoba – odparła mimochodem Joanna. – Chodź, nie pal jak żul pod Złotymi Tarasami. Masz od tego biuro.

      – Nie mam biura – zaoponował Oryński. – Umieściłaś mnie w norzeoborze.

      – Nie szkodzi, jest palarnia.

      Kordian przeciągnął papierosa, a potem zdusił go pod butem i ruszył za Chyłką.

      Gdy znaleźli się w windzie, znów zapanowało niezręczne milczenie. Oryński kilka razy ukradkowo łypnął na prawniczkę. Kiedy to zauważyła, zgromiła go wzrokiem.

      – Nie wyspałeś się, Zordon?

      Odpowiedział jej przeciągłym, nieudawanym ziewnięciem. Świetny timing.

      – Po nocach szukałeś odpowiedzi na swoje zadanie?

      – Co? A… tak. Nic nie znalazłem.

      – Znowu zapomniałeś, co ci poleciłam, prawda?

      – Nie.

      – Nie mam zamiaru ci o tym przypominać. Masz problem.

      Milczał przez chwilę, sięgając w najgłębsze odmęty pamięci. Po chwili jakiś neuron w mózgu zaskoczył.

      – Miałem zmienić dzwonek – odparł i poczuł się jak uczniak, który wyrwał się z dumą do odpowiedzi. – Ale jeszcze nie udało mi się tego dokonać.

      – Nie, nie, to tylko sprawa techniczna – wyjaśniła, kiedy winda dotarła na miejsce. – Twoje zadanie było znacznie ważniejsze. Jeśli o nim nie pamiętasz, to jakim cudem mam wierzyć, że kojarzysz jakikolwiek przepis z karnego albo z kapeku?

      Normy Kodeksu karnego oraz Kodeksu postępowania karnego były ostatnimi rzeczami, którymi Kordian zaprzątał sobie teraz głowę. Cały wczorajszy dzień uzmysłowił mu, że nowa robota niewiele ma wspólnego z tym, co legislatorzy zapisali na kartach ustaw. Najpierw spotkanie z psychopatą, potem wizyta u najwyższej instancji w kancelarii Żelazny & McVay, a na deser prawie dziesięć godzin spędzonych w biurze Kormaka. I to właśnie ten ostatni akcent okazał się najbardziej męczący.

      Obaj niezłomnie zaglądali do wszelkich internetowych zakamarków społecznościowych, ale szło im jak po grudzie. Kormak wykazywał się przy tym podzielnością uwagi, rozprawiając na temat dzieł McCarthy’ego oraz niezbyt udanego polskiego tłumaczenia jednej z jego książek. Początkowo Kordian od czasu do czasu potakiwał. Potem udawał, że rozmówca nie istnieje.

      Szybko okazało się, że nowobogaccy zasiedlający apartamentowiec Langera wyjątkowo cenili sobie prywatność. W social media nie było niczego, co mogłoby się przydać w sprawie.

      Tym bardziej Oryński zdziwił się, kiedy teraz wyszedł z windy na korytarz. Stanął twarzą w twarz z chudzielcem w okularach Eltona Johna, który uśmiechał się promiennie.

      – Kordian, mam coś – zagaił konspiracyjnie.

      O tej porze dnia można było go jeszcze usłyszeć, ale za godzinę jego głos nie będzie nawet szumem w tle. Prawnicy spojrzeli na niego pytająco.

      – Ta blondyna – oznajmił. – Z tego samego piętra.

      – Nie kojarzę – jęknął Oryński zmęczonym głosem.

      – Ta, co miała zdjęcie przed pomnikiem Chrystusa w Świebodzinie.

      – Była

Скачать книгу