Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 20

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

– przerwał jej. – Jestem prawnikiem broniącym Piotra Langera. Chciałem zamienić z panią kilka słów, jeśli ma pani chwilę.

      – Skąd ma pan mój numer?

      – Trafiłem na niego przypadkowo, a…

      – Z pewnością. Tak samo przypadkowo Obama szpieguje obywateli przez ten cały PRISM.

      Przez moment Kordian zastanawiał się, czy aby na pewno rozmawia z osobą, którą wczoraj widział na zdjęciach. Tamta dziewczyna przywodziła na myśl raczej słodką idiotkę, a nie osobę orientującą się w amerykańskim systemie inwigilacji obywateli. Albo mogła po prostu polubić odpowiednią stronę na Facebooku.

      – I mówi pan, że jest prawnikiem? Z jakiej kancelarii?

      – Żelazny & McVay – odparł Oryński.

      Trudno było ukryć dumę w głosie. Tym bardziej że nie musiał przyznawać się, iż jest tylko aplikantem.

      – I czego pan ode mnie oczekuje? Rozmawiałam już z policją.

      – Chciałem tylko dopytać w kilku kwestiach.

      – Jakich?

      – Interesuje mnie, czy nie zauważyła pani czegoś podejrzanego, niecodziennego, odstającego od normy…

      – Już to wszystko przerabiałam – ucięła. – Nic nie widziałam, nic nie słyszałam.

      – Nie widziała pani, żeby mój klient przez tych dziesięć dni opuszczał mieszkanie? – zapytał Oryński, przechodząc do sedna.

      – Nie.

      – A zazwyczaj widywała go pani? Jak wychodził po gazety, na zakupy albo…

      – Piter nie czytał gazet, zwariował pan? Nie po to chodził wszędzie z tabletem, żeby kupować gazety.

      Kordian z ożywieniem spojrzał na siedzącego obok Kormaka. Żałował, że nie włączył głośnomówiącego. Sposób, w jaki dziewczyna wyrażała się o kliencie i jej znajomość nawyków „Pitera” nie stanowiły niewyraźnego światełka w tunelu, a wręcz snop światła z latarni morskiej. Obrali dobry kurs, odnajdując Powirską.

      – Ale zakupy robił? – zapytał.

      – Tak, często spotykałam go w osiedlowym. Nie lubił szwendać się po dużych centrach handlowych, bo uważał, że kotłuje się tam najgorszy element. Plebs, wie pan? Mówił, że przynajmniej połowa tych ludzi śmierdzi. To znaczy, nie wprost. Piter rzadko kiedy bywał bezpośredni. Zawsze jakoś tak kluczył, no wie pan…

      – Wiem doskonale.

      – Za to w naszym sklepie osiedlowym są w stanie zamówić wszystko – kontynuowała Agnieszka. – Wystarczy tylko wcześniej dać znać.

      – Często go tam pani widywała?

      – Dosyć, bo nikt nie zaopatruje się tam na dłużej niż jeden dzień. Po co, skoro wystarczy zejść na dół? Potrzebuje pan piwa, to nie kupuje pan skrzynki i nie taszczy jej na górę, tylko schodzi do sklepu i kupuje butelkę. Albo pięć.

      – Langer dużo pił? – drążył Oryński.

      – Co to znaczy „dużo”? Normalnie pił, jak każdy człowiek.

      – Jadał na mieście?

      – Co za pytanie… – burknęła pod nosem Agnieszka. – Aż tak dobrze go nie znałam, nie wiem, gdzie jadał. Kilka razy w tygodniu pojawiał się u nas na dole, w pizzerii. Nic więcej nie wiem. Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Czy mogę wracać do pracy?

      Ton sugerował, że na to pytanie istniała tylko jedna możliwa odpowiedź. Nie szkodzi, uznał, i tak poświęciła mu więcej czasu, niż się spodziewał.

      – Oczywiście, proszę wracać do pracy. I dziękuję za informacje.

      – Nie ma problemu – odpowiedziała i na moment zrobiła pauzę. – Powiem panu jeszcze, że Piter zawsze robił wrażenie porządnego człowieka. Trochę krytycznego wobec świata, ale porządnego.

      Oryński podziękował, po czym pożegnał się i rozłączył. Wszystkie informacje na temat Langera były na wagę złota, choć z drugiej strony, kimkolwiek był w poprzednim życiu ów Piter, teraz okoliczności zmusiły go do gruntownego przemodelowania swojego charakteru.

      – I? – zapytał Kormak.

      – Nałogowo robił zakupy w osiedlowym – odparł z uśmiechem Kordian. – Zbieraj się, przebijmy się do tej enklawy nowobogackości.

      – Mówisz, jakbyś sam pochodził z innego środowiska.

      – Moja rodzina jest starobogacka. Jeśli w ogóle o jakiejkolwiek bogackości może być mowa.

      – Pierwszy prawnik w rodzinie?

      – To zależy, co masz na myśli.

      Kormak uniósł brwi.

      – Formalnie w mojej rodzinie są sami prawnicy – dopowiedział Oryński. – Ale większość z nich znacznie lepiej zna drogę do sejmu i biur poselskich najważniejszych polityków niż do Sądu Najwyższego.

      Kormak zbył tę uwagę milczeniem, po czym żwawo ruszyli w kierunku ogrodzonego osiedla. Już na pierwszy rzut oka było widać, że przypadkowy człowiek się tam nie przypałęta. Monitoring, ochrona i wysoki płot miały o to zadbać.

      14

      Oryńskiemu trudno było wykoncypować, jak przekonają ochroniarza przy bramie wjazdowej, by wpuścił ich do środka. Wprawdzie drogie garnitury robiły swoje, ale same w sobie nie mogły zdziałać cudów.

      Na zwyczajnym osiedlu wystarczyłoby wziąć do ręki pudełko z pizzą w środku i powiedzieć, że pod dziewiątką ktoś czeka na podwójne salami. Ewentualnie można byłoby narzucić na siebie czerwony polar i twierdzić, że wiezie się przesyłkę dla kogoś spod dwunastki. Najprościej zaś byłoby wziąć parę ulotek i poskomleć chwilę przed ochroniarzem.

      Tutaj jednak strażnik zaraz zadzwoniłby na domofon odpowiedniego mieszkania i zweryfikował historyjkę, a domokrążców pogonił. Pozostawało więc powiedzieć prawdę i liczyć na to, że jej ciężar zrobi swoje.

      Przedstawili się ochroniarzowi, a potem Kordian założył ręce za plecami.

      – Proszę zadzwonić do aresztu śledczego i sprawdzić – powiedział.

      – Policja zamknęła to mieszkanie i nie ma możliwości, żeby panowie…

      – To już sprawa policji – przerwał mu aplikant. – Ja reprezentuję mojego klienta, który w świetle prawa jest właścicielem tej posesji. Jeśli chce, żeby przynieść mu zegarek czy zdjęcie, to ma do tego pełne prawo. Organy ścigania zebrały już wszystkie

Скачать книгу