W kręgach władzy. Władza absolutna. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz страница 12

W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz W kręgach władzy

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Z pewnością.

      Hauer mówił z dziwnym, wręcz nienaturalnym spokojem. Sprawiał wrażenie alkoholika, który po długim wyczekiwaniu w końcu wziął łyk upragnionego trunku i wprawił się w błogostan.

      – Słyszałaś kiedyś o teorii Ramseya?

      – Nie – mruknęła Kitlińska, niespecjalnie zainteresowana tym, czego ta dotyczyła.

      – To twierdzenie, które tłumaczy uporczywe doszukiwanie się przez nas teorii spiskowych – wyjaśnił Patryk, kładąc dłonie na kółkach wózka.

      – Jest bardziej wiarygodne od twojej koncepcji z koniem Wernyhory?

      – Tak. Zresztą teoria dotyczy także tego, że odnajdujemy kształty w chmurach, figury geometryczne na rozgwieżdżonym niebie i tak dalej.

      – I do czego się sprowadza? – spytała niechętnie.

      – Do tego, że w Warszawie jest przynajmniej dwójka ludzi, którzy mają identyczną liczbę włosów na głowie.

      – Co proszę?

      – A mówiąc ogólniej, do tego, że w każdym zbiorze znajdzie się wystarczająco dużo elementów, by utworzyć z nich jakiś wzorzec.

      Anita przestała słuchać. Niektórzy wyłączali się, gdy rozmowy zmierzały w kierunku polityki, kwestii takich jak aborcja, dyskryminacja mniejszości narodowych czy moda, dla niej takim tematem była matematyka.

      Hauer jeszcze przez chwilę rozwodził się nad tym, że człowiek jest skonstruowany tak, by szukać porządku w chaosie, a ona zaczęła odnosić wrażenie, że nie mówi o teoriach matematycznych, ale o aktualnej sytuacji w kraju.

      Ignorując kolejne uwagi Patryka, włączyła LTE w telefonie i sprawdziła portale informacyjne. Nie było na nich nic nowego, wszędzie powtarzały się te same zdjęcia spod sejmu.

      Anita przypuszczała, że niebawem pojawią się także amatorskie filmiki. Mgliście pamiętała, że kilka osób, zamiast udzielać pomocy rannym, wyjęło komórki i zaczęło kręcić.

      Przeglądając witrynę NSI, natrafiła jednak na nagłówek, który nagle pojawił się na głównej stronie i zajął większą część najważniejszej kolumny. Początkowo nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

      Hauer dopiero po chwili uświadomił sobie, że rozmówczyni kompletnie przestała go słuchać.

      – Co się stało? – spytał.

      Kitlińska zacisnęła usta i podała mu komórkę.

      – Sam zobacz – odparła. – To tyle, jeśli chodzi o twoją teorię Ramseya.

      Patryk wbił wzrok w wyświetlacz, a ona obserwowała jego reakcję. Cokolwiek wcześniej zapewniało mu spokój ducha, najwyraźniej przestało działać. Oczy mu się rozszerzyły, oddech przyspieszył, a wargi się rozchyliły.

      Kitlińska przypuszczała, że artykuł dopiero co się pojawił. Tekst sprawiał wrażenie pisanego na gorąco i ewidentnie nie przeszedł jeszcze podstawowej korekty. Wielkie litery nagłówka oznajmiały: „DZIENNIKARZ NSI POTRĄCONY NA ROWERZE”.

      – To nie przypadek – odezwała się niemal automatycznie.

      Hauer milczał, wpatrując się w ekran, jakby dzięki temu mogły pojawić się nad nim nowe informacje. Te były jednak nad wyraz skąpe, najwyraźniej do redakcji dotarła jedynie ogólna wieść. W całym zamieszaniu związanym z zamachem i tak należało uznać za cud, że nie zagubiła się gdzieś w medialnym szumie.

      – Hauer?

      – Piszą, że jakiś samochód potrącił go na ulicy.

      – Tak, czytałam.

      – I że stało się to na Batorego, nieopodal skrzyżowania z Waryńskiego.

      Tego nie wiedziała, ale najwyraźniej strona odświeżała się sama.

      – To pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych – dodał Patryk.

      W końcu przestał wlepiać wzrok w komórkę i przeniósł go na nią.

      – Sugerujesz…

      – Jest tam ścieżka rowerowa. Bianczi z pewnością z niej korzystał.

      Jej wzmianka, że to nie wygląda na przypadkowe zdarzenie, była zupełnie niepotrzebna. Ale czy sama była pewna, że ktoś go zaatakował? Nie, tak naprawdę nie było powodu sądzić, że to celowe działanie ludzi, których Bianczi rzekomo chciał zdemaskować.

      Dopiero teraz Kitlińska zdała sobie sprawę, że przez eksplozję pod parlamentem wszyscy zrobili się nieco paranoiczni. Ona także.

      – Dowiedzieli się, co z nim? – zapytała.

      – Jeśli tak, to zachowali to dla siebie. Jest tylko informacja, że trafił do szpitala.

      – Którego?

      – Nie napisali, ale jeśli jego stan był taki, jak wynika z tonu tego artykułu, to do najbliższego – odparł Hauer nieobecnym tonem. – Może do Świętej Rodziny, może do Czerniakowskiego, nie wiem.

      Potarł nerwowo kark, a potem oddał Kitlińskiej telefon.

      – Tak czy inaczej, zajmę się tym.

      – Ty?

      Patryk ewidentnie nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje. Musiał uznać, że skoro Bianczi nie dotarł na spotkanie, znikł powód, by współdziałać z Kitlińską.

      – Jestem mu to winny – powiedział.

      – Może, ale…

      – Nie ma sensu, żebyś się do tego mieszała. Wracaj do domu, odpocznij, przygotuj się na to, co cię czeka.

      – A co mnie czeka?

      – Naprawdę musisz pytać?

      Rzeczywiście nie musiała tego robić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie tylko w mediach stanie się kozłem ofiarnym. Pod pręgierzem znajdzie się cała formacja, ale przede wszystkim ci funkcjonariusze, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo prezydent.

      Rykoszetem oberwą zaś wszyscy z otoczenia Seydy. Bogu ducha winni urzędnicy, którzy układali plan dnia. Sekretarka, która łączyła jej telefony. Asystenci, którzy przytrzymali ją zbyt długo lub wypuścili z kancelarii zbyt szybko.

      Hauer nie miał racji, kiedy mówił o szukaniu porządku. W takim chaosie nie szuka się ani jego, ani teorii spiskowych, ale winnych.

      – Nie mam zamiaru odpuszczać – oświadczyła Anita. – To do mnie Bianczi zadzwonił w pierwszej kolejności. Musiał mieć jakiś powód.

      – Może taki, że akurat do ciebie udało mu się

Скачать книгу