Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel. Magdalena Tulli
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Słowa i światy. Rozmowy Janiny Koźbiel - Magdalena Tulli страница 6
Bo każde życie zasługuje na uwagę i zrozumienie. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy napisałbym książkę o zbrodniarzu. Odpowiedziałem, że tak, tylko pod jednym warunkiem, że starałbym się go zrozumieć, starałbym się odtworzyć jego własną opowieść, zbudować świat z jego słów i zdań, zrekonstruować jego los, spróbować dotrzeć w tym jego losie do śladów człowieczeństwa. Na ile zło było jego wyborem, na ile piętnem przeznaczenia. Zło – w moim przekonaniu – należy do natury świata, wszyscy jesteśmy po trochu nim „obdarzeni”. Może jedynie nierówno się rozkłada? Ale dlaczego? To pytanie właśnie dla literatury. Choć i ona nie jest w stanie na nie odpowiedzieć. Musi jednak pytać, choćby obronnie, bo to jej rola, w moim przekonaniu.
Analizując sposoby opowiadania, łatwo dostrzec, że zaczynał pan od pewnego typu narratora wszechwiedzącego (w „Nagim sadzie”), a doszedł do minimalizmu, do ascezy, w której już chyba dalej nie można się posunąć Skąd ta ewolucja?
Nie wiem, co pani rozumie przez narratora wszechwiedzącego, bo według teoretyków literatury jest to narrator w tzw. trzeciej osobie, a narrator w „Nagim sadzie”, jak we wszystkich zresztą moich książkach, opowiada w pierwszej osobie. Sądzę, że ma pani na myśli, że on wie i opowiada także o rzeczach, których nie był świadkiem, których nie mógł znać z autopsji czy których nie był nawet w stanie przeniknąć, że zna myśli i uczucia innych ludzi. To prawda. Tylko że wszystko to jest jedynie jego projekcją, produktem jego wyobraźni, często wręcz mistyfikacją. Można by powiedzieć, że układa baśń o sobie, wyreżyserowaną w taki sposób, aby nadawała sens jego szaremu, nieatrakcyjnemu życiu. Baśń o wielkiej rodzicielskiej miłości. Tworzy ją niekiedy z mało znaczących drobiazgów, z domysłów swoich, ze swoich pragnień. Tak człowiek właśnie nadaje swojemu życiu sens. Ale skoro pani widzi ewolucję w moim pisarstwie zmierzającą ku ascezie, to może bierze się to z mojej narastającej w miarę upływu lat pokory wobec możliwości poznania człowieka, świata. Z przekonania, że to, co mamy, to tylko słowa. Ale to i tak wielki dar.
Pierwodruk: „Więź” 11/2008
Z Tadeuszem Nowakiem rozmowa pierwsza
Porządkowanie świata
W pańskim dorobku są utwory harmoniczne i nieharmoniczne. „A jak królem, a jak katem będziesz”, „Psalmy”, „Diabły”, „Półbaśnie” zaliczyłabym do pierwszej grupy. Ale na przykład „Proroka” do drugiej…
„Prorok” też jest harmoniczny.
Dla mnie – nie.
Napisałem tę książkę w ciągu sześciu miesięcy. Może zbyt szybko. Dałem się chyba wciągnąć w polemikę. W tym czasie część krytyków zdradzała zakusy likwidatorskie wobec tego wszystkiego, co wyrastało z kultury ludowej. I mnie być może udzieliła się panująca w środowisku nerwowość.
Odbieram tę książkę jako zgrzyt. Roch Sulima wprawdzie ostatnio w monografii dokładnie wszystko wytłumaczył, ale ja ciągle swoich odczuć nie rozumiem…
Posłużyłem się groteską, może ten rodzaj literatury do pani nie trafia?
Może pan ma rację: kiedy poddaję się sztuce, by uciszyć własne emocje, wolę groteskę mniej drapieżną. To tak, jak z muzyką. A pan jakiej muzyki słucha? Strawińskiego? Janáčka?
Którego Strawińskiego?
Operującego już dysonansem. Powiedzmy: „Pietruszki”, „Święta wiosny”.
Słucham, bardzo lubię. Zwłaszcza że znam źródła pomysłu i założenia Strawińskiego. Dzięki dysonansom zresztą można dziś więcej powiedzieć o świecie niż dzięki konsonansom. Dysonans jest bliższy współczesności.
Tyle że w ten sposób my, odbiorcy sztuki, na powrót wchłaniamy w siebie niepokoje świata. A jeśli komuś zależy na obronie spokoju wewnętrznego, wewnętrznej spójności?
Jestem nieodrodnym synem literatury ludowej, a groteska zawsze była w tej literaturze jednym z podstawowych środków wyrazu. Nie tylko chwytem formalnym. Czymś więcej – sposobem oswajania nieprzyjaznej rzeczywistości. Mało z tego przeniknęło do literatury oficjalnej, bodaj czy nie jedynym śladem u nas jest komedia „Z chłopa król”. Poddaliśmy się innym konwencjom, literaturze opowiadanej bardziej linearnie, widzącej świat jednoaspektowo.
Wszystkiemu winien Boileau?
Przejmując się zanadto koncepcją literatury – i w ogóle kultury, bardzo literackiej – straciliśmy bezpowrotnie to, co jeszcze w średniowiecznym teatrze było wieloaspektowym oglądem świata, reagowaniem na niego nie tylko umysłem, ale też wszystkimi zmysłami, co potrafili doskonale spożytkować starożytni, z Eurypidesem i Arystofanesem. Zresztą pierwociny naszego teatru – jak antycznego – są z ducha obrzędu. Później nastąpiło wykoślawienie. Jak i w całej Europie. Jeśli się śledzi historię literatury późniejszej, widzi się już tylko pojedyncze enklawy. Trafia się jakiś Rabelais ze swoim karnawałem w „Gargantui i Pantagruelu”; ich wielkości do końca nie potrafimy chyba ocenić. U nas może jedynie Pasek próbował pójść tym tropem; szkoda, że tak nieśmiało.
Ale arcydziełami częściej bywają eposy?
Bo ludzie chyba wolą rozlewny styl opowiadania. Poza tym groteska jest rzeczywiście trudna. Rzadko się udaje.
Dlaczego wybiera pan trudniejsze zadanie?
Bo ten styl jest bliższy poetyce życia.
I wiedział pan o tym od początku, od pierwszego tomu miał pan taką świadomość?
A czy jakikolwiek pisarz ma? No, może z wyjątkiem Tomasza Manna. Porządek formalny, rzeczowość, jasność, porządek moralny i filozoficzny – miał to przemyślane. Ale ludzie wolą przecież ekshibicjonistów, rozwijających się wraz z własnymi książkami i wpisujących w te książki niepokoje, wątpliwości i autopoprawki. Takich jak Dostojewski.
Ale wtedy utwory trzeba czytać wraz z życiorysem autora, by je do końca rozumieć.
Może dlatego Dostojewskim świat od dziesięcioleci jest zafascynowany – ze względu na tajemnicę, którą zabrał do grobu. A czyż biografizm jest tak wielkim złem? Tylko u nas do dobrego tonu należy mówić o nim z lekceważeniem.
Sięgnijmy zatem do początków Tadeusza Nowaka, do pierwszych wierszy.
Zaczynałem od niekontrolowanego śpiewania, dość niewydarzonych wierszyków. Pod Asnyka pisanych, Tetmajera, Kasprowicza. Napisałem poemat o Dunajcu, w którym pojawił się stary wątek państwa Wiślan. Jakiej takiej świadomości, jak się powinno pisać – lub raczej jak nie powinno – dochrapałem się w Tarnowie dzięki bibliotece księży Bochenków, dzięki organizacji wiciowej. Zrozumiałem wartość własnego związku z wsią i to, że muszę tego związku strzec jak źrenicy oka. Jedną z zasad wiciowych było zalecenie moralne: Jeśli będziesz już na uniwersytecie, a przyjedzie do ciebie matka ze wsi w rozdeptanych butach, to masz ją wziąć pod rękę i przejść przez miasto najruchliwszymi ulicami.
Ale