Balony. M. Sajnog

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balony - M. Sajnog страница 4

Balony - M. Sajnog

Скачать книгу

podniósł się i rozejrzał dokoła. Ból zniknął i czuł się już dobrze. Odczekał jeszcze chwilę, odpalił samochód i pojechał do pracy. Dzień minął mu szybko, miał mnóstwo dostaw i kiedy wieczorem została mu jedna paczka do dostarczenia, był już tak wykończony, że zastanawiał się, czy nie zostawić jej sobie na jutro. Sprawdził adres i kiedy okazało się, że ma go po drodze, postanowił jednak ją doręczyć. Podjechał pod mały niebieski domek, wyjął pakunek i zadzwonił dzwonkiem przy bramie. Nie usłyszał żadnego dźwięku, więc sprawdził, czy drzwi są otwarte. Klamka ustąpiła od razu, wszedł do ogrodu. Podszedł do drzwi i zapukał. Po kilku chwilach otworzyła mu niewielka, krótkowłosa, siwa staruszka. Miała na sobie pomarańczowy fartuch, z rodzaju tych, które noszą chyba wszystkie starsze panie na świecie, na kieszeni z przodu był napis: „Love cooking”.

      Wyszła przed dom i szybko się rozejrzała, wyglądała na przerażoną.

      – Dzień dobry, jestem kurierem, mam paczkę pod ten adres, czy pani nazywa się Peters? – zapytał Adam.

      Kobieta nie zareagowała. Adam rozejrzał się dookoła, podążył wzrokiem za oczami kobiety, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Przed domkiem kwitły polne kwiaty, stokrotki i fiołki. Po lewej stronie stała płacząca wierzba, jej gałęzie praktycznie dotykały ziemi, wyglądała na przynajmniej tak leciwą jak jej właścicielka… Stary niepomalowany od co najmniej kilkudziesięciu lat płot w niektórych miejscach miał dziury, gdzieniegdzie brakowało kilku desek. Powoli zaczynało się ściemniać. Typowy wieczór na obrzeżach miasteczka, nic strasznego, no może tylko ta nuda…

      – Przepraszam, czy pani nazywa się Peters?

      Kobieta patrzyła na niego wciąż tak samo przerażona. Po chwili zamrugała, potrząsnęła głową, zbliżyła się do niego i powiedziała cicho:

      – Tak, chłopcze, ja jestem pani Peters, a ty jesteś…?

      – Kurierem, proszę pani, mam paczkę dla…

      – Dla mnie, tak, wiem. Ale jak się nazywasz?

      – Jestem Adam – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony. – Czy przyjmie pani paczkę?

      Zaczynał udzielać mu się dziwny nastrój kobiety, powoli narastał w nim strach i chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Żałował, że w ogóle tu przyjechał.

      – Adam… No cóż… Tak, przyjmę paczkę, ale dam ci coś w zamian, coś cennego. – Zaczęła podchodzić do niego coraz bliżej, z dziwnym wyrazem twarzy.

      – Dziękuję, ale nie mogę przyjmować żadnych pieniędzy. Proszę tylko o podpis i już mnie nie ma.

      Spojrzała mu w oczy, wciąż były w nich strach i przerażenie. Zbliżyła się do niego tak, że dotknęła głową jego ramienia i zaczęła coś szeptać. Zamarł i musiał schylić głowę, żeby usłyszeć, co mówi.

      – Nadchodzą, musisz uciekać, Adamie. Musisz ją odnaleźć, musisz jej pomóc. Ja już jestem martwa, tak martwa jak zwierzęta. Widziałam ocean krwi, widziałam zwłoki, widziałam zęby rozszarpujące ciała. Pomóż jej, uratuj ją i odnajdźcie drzewo, ono wam pomoże… Tak, dla mnie jest za późno…

      Poczuł łzy na swojej koszuli i wtedy dopiero odzyskał władzę w nogach. Wcisnął paczkę w ręce kobiety i pobiegł do samochodu. Staruszka zaczęła się śmiać, ale z jej oczu płynęły łzy. Nie otwierała ust, ale on ją słyszał, wiedział, że krzyczy. Wydzierała mu kawałki mózgu swoim głosem, sprawiała nieopisany ból.

      – Uratuj ją, uratuj!

      Wpadł do samochodu i od razu ruszył. W lusterku zobaczył jeszcze, jak staruszka, śmiejąc się, otwiera paczkę, i był pewny, że kapała z niej krew.

      Zatrzymał samochód dopiero pod magazynem. Oparł głowę o kierownicę.

      – Co za dzień, kurwa – powiedział sam do siebie.

      Siedział w samochodzie jakieś dziesięć minut, zanim doszedł do siebie. Dla pewności odczekał jeszcze dwie minuty i wyszedł. Oddał listę paczek, rozliczył się i pojechał do domu. Kot Elvis, jego czarno-biały współlokator, namiauczał na niego z pretensją, że tak późno wrócił, ale kiedy dostał jedzenie, położył mu się na kolanach i mruczał uspokajająco. Adam otworzył piwo. Myślał o pani Peters i o tym, co mówiła. Odtwarzał w głowie raz po raz wydarzenia z niebieskiego domu. Czy była szalona? Czy może chora? Czy powinien to komuś zgłosić? Czy ktoś zajmuje się chorymi psychicznie starymi ludźmi? Musiała być wariatką, bo normalne starsze panie nie mówią takich rzeczy, nie zachowują się, jakby uciekły z psychiatryka. Adam nie miał doświadczenia ze starymi ludźmi, jego babcia odeszła kilkanaście lat temu, po tym jak dziadek zmarł na zawał. Babci ze strony ojca, podobnie jak jego samego, nigdy nie poznał. Może żyła gdzieś jeszcze, ale on nie miał o tym pojęcia i w sumie nie był tym zainteresowany. Nie mogąc przestać myśleć o tym, co się stało, uznał, że musi dowiedzieć się, czy z panią Peters jest wszystko w porządku. Postanowił, że pojedzie do niej jutro albo pojutrze i sprawdzi to. W końcu mogła być naprawdę chora.

      Kiedy kończył trzecie piwo, zastanawiał się, kim była ta dziewczyna, którą miał uratować. Zanim zasnął, pomyślał jeszcze, że ma nadzieję, że nie była to kobieta, którą widział rano we krwi. Kiedy obudził się i zobaczył ją na podłodze pod ścianą, nie mógł zrozumieć, na co patrzy. Zachował jednak spokój, zamknął na chwilę swoje szare oczy, policzył do dziesięciu i otworzył je powoli, pewny, że podłoga będzie pusta… Nie była. Dziewczyna dalej tam leżała, miała czerwone włosy, które zmieszały się z krwią tak, że nie wiedział, jakiej są długości. A może włosy nie były czerwone, tylko krew była tak gęsta, że pokryła je całkowicie? Sięgnął po telefon, żeby zadzwonić na policję, kiedy jego uwagę przykuło coś, co dziewczyna trzymała w ręce. Wydawało mu się, że mała gałązka rusza się w jej dłoni. Zbliżył się do niej powoli, ale im bardziej wpatrywał się w jej rękę, tym bardziej był pewny, że ona nie trzyma gałęzi, ale gałąź wyrasta z niej… Przeniósł wzrok na jej brzuch i piersi i zobaczył małe pnącza wystające z całego jej ciała. Zaczął się cofać przerażony. Wtedy poślizgnął się na krwi i odwrócił wzrok. Kiedy spojrzał znowu, podłoga była pusta… Tak, jeśli to była ona, nie miał szans, żeby ją uratować, pochłaniały ją rośliny. Sen wciągnął go w ciemność i wymazał krzyk staruszki oraz dziewczynę we krwi.

      O ósmej obudził go budzik, wstał i, o dziwo, czuł się dużo lepiej. Zapomniał o staruszce i jej szalonych słowach. Zrobił sobie śniadanie, dał kotu jeść i poszedł pod prysznic. Kiedy zbiegał po schodach, przypomniał sobie o wczorajszym wieczorze, w blasku dnia jednak wydarzenia nie wydały mu się już tak niepokojące. Obiecał sobie pojechać w wolnej chwili do pani Peters, czy jak jej tam było, ale cała sprawa straciła na wadze. Stwierdził, że musiał być wczoraj strasznie zmęczony, że tak zareagował. Zabrał kluczyki, telefon i wyszedł na zewnątrz.

      Kiedy dochodził już do auta, poczuł narastające pulsowanie w głowie, zamknął oczy i czekał na uderzenie bólu. Po kilku sekundach otworzył oczy i zamrugał gwałtownie. Przed sobą, zamiast swojego czarnego volkswagena stojącego na chodniku, zobaczył bowiem… kuchnię. Nagle pojawiły się przed nim żółte ściany, piekarnik, stół, a przy nim siedziała dziewczyna. Adam zamknął ponownie oczy. Coś jest ze mną nie tak, kurwa, pomyślał.

Скачать книгу