Balony. M. Sajnog

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balony - M. Sajnog страница 5

Balony - M. Sajnog

Скачать книгу

Adam od razu zauważył, że coś było z nim nie tak. Miał czarne, agresywne i rozbiegane oczy, czerwone policzki i był cały spocony. Popatrzył na nią gniewnie.

      – Czekałaś? Och, cóż za zaszczyt mnie spotkał! Wczoraj byłaś tak pijana, że nie zauważyłaś, jak wróciłem ani jak wyszedłem. – Roześmiał się zbyt głośno.

      Dziewczyna wstała i podeszła do niego.

      – Wiem, wybacz, byłam znowu z Katie w pubie. Kiedy wróciłam, nie było cię, więc się położyłam. Chcę z tobą porozmawiać. Usiądź, proszę.

      – Wiem, o czym chcesz porozmawiać. – Jego wzrok był straszny, ciemność emanowała z jego twarzy. – Ty kurwo, prędzej cię zabiję, niż odejdziesz ode mnie.

      Powiedział to z takim spokojem i pewnością siebie, że dziewczyna aż otworzyła szerzej oczy. Zamarła na chwilę, po czym otrząsnęła się i powiedziała:

      – Co ty mówisz? Przecież wiesz, że…

      Nie zdążyła dokończyć, bo on podbiegł do niej i ją uderzył. Kiedy upadała, Adam krzyknął i znalazł się z powrotem w swoim ogrodzie. Leżał na trawie i patrzył na krew rozlewającą się po niebie. Potem stracił przytomność.

      ERYK

      W klinice było dziś wyjątkowo nudno, tak jakby zwierzęta nagle przestały chorować. Eryk był głównym weterynarzem, zrobił już wszystko, co tylko mógł, i z nudów nawet zadzwonił do pani Stephens zapytać, jak się miewa jej mops, którego operował przed tygodniem. Okazało się, że pies jest w świetnej formie i dziś nawet zaczął już szaleć, jakby nie było żadnej operacji.

      – Powinna pani uważać, żeby nic sobie nie zrobił. Rana może się jeszcze otworzyć.

      – Tak, wiem, ale jest dziś taki szczęśliwy, jakby nic mu nie dolegało. Pilnuję, żeby nic się nie stało, niech ma coś z życia. – Kobieta zachichotała.

      – Dobrze, jakby coś panią niepokoiło, proszę dzwonić. Zawsze pomogę albo podjadę, jak będzie taka potrzeba.

      – Och, dziękuję, jest pan niezastąpiony, kochaneczku. Buziaczki.

      – Do widzenia, pani Stephens.

      Cóż, wygląda na to, że stary mops Rudolpf przeżywa drugą młodość. Postanowił zadzwonić jeszcze do pani Krod, która miała się dziś pojawić z owczarkiem niemieckim, ale nie przyjechała. Mieszkała w miasteczku obok i zawsze przyjeżdżała tutaj autobusem. Mówiła, że w jej miejscowości nie ma dobrego weterynarza. Dopiero po szóstym sygnale ktoś podniósł słuchawkę, ale się nie odezwał. Eryk słyszał tylko ciężki oddech po drugiej stronie.

      – Halo, pani Krod – cisza – jest tam pani? Halo!

      – Jestem – odpowiedziała w końcu.

      – Mówi doktor Eryk z kliniki Ertoria. Miała pani przyjść dzisiaj z Maksem. Czy nic mu już nie dolega?

      – Doktor Eryk – powtórzyła po nim – Eryk… Tak, kojarzę pana. Nie może pan już mu pomóc, doktorze. – Zamilkła na chwilę, odetchnęła cicho i wyszeptała: – Nic mu już nie pomoże.

      – Czy stało się coś, o czym nie wiem? Przecież mówiła pani, że tylko wymiotował. Czy doszły jakieś inne objawy?

      – Doktorze, dziś Maks nie ma już żadnych objawów, dlatego nikt mu już nie pomoże. Ani nikt nie pomoże mnie. Nie… nic już nam nie pomoże. Drzewo płacze, Eryku. Krwawe łzy spływają po jego liściach, zieleń zamienia się w czerwień. Nie, nie ma już ratunku, już nie. Och, mój biedny Maksiu… – usłyszał, jak staruszka zaczyna głośno płakać – biedny…

      – Pani Krod, nic nie rozumiem. Czy potrzebuje pani pomocy? Czy mam kogoś wezwać?

      Usłyszał, jak staruszka wstaje i przełyka łzy.

      – Dziękuje, doktorze, nie będę już pana potrzebować. Do widzenia – powiedziała, po czym rozłączyła się.

      Eryk stał przez chwilę i patrzył z niedowierzaniem na telefon. Przypomniał sobie panią Krod, która przychodziła do niego mniej więcej regularnie. Była malutką staruszką z wielkim psem. Zawsze uśmiechał się, jak widział ją idącą z Maksem, byli prawie takiego samego rozmiaru. Ona była niezwykle miła i sympatyczna, a pies był ucieleśnieniem łagodności i dobroci. Nigdy nie widział w jego zachowaniu ani kropli agresji. Zawsze był delikatny i grzeczny. Oboje byli cudowni. Dlatego po rozmowie z nią dziwnie się poczuł. Miał wrażenie, że ze staruszką jest coś nie tak. Mówiła zupełnie bez sensu, czyżby traciła zmysły?

      Spróbował jeszcze raz do niej zadzwonić, ale nie podniosła już słuchawki. Zastanawiał się, czy zna kogoś z jej sąsiadów albo rodziny, i uświadomił sobie, że chyba nie ma nikogo takiego. Staruszka zawsze przychodziła sama z psem. Eryk wiedział, że ma męża, ale był on ciężko chory i ze względu na wiek nie wychodził już z domu. Pani Krod powiedziała kiedyś, że sama robi zakupy i zajmuje się domem.

      – Dobra gospodyni daje sobie radę sama – mówiła. – Dopóki będę w stanie chodzić, poradzę sobie.

      Postanowił spróbować zadzwonić do niej następnego dnia i wtedy zdecydować, co robić dalej. Resztę dnia spędził, nie robiąc nic. Siedział przy biurku i czekał z nadzieją, że może ktoś przyjdzie albo zadzwoni. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło i o osiemnastej zamknął gabinet, pomachał na pożegnanie recepcjonistce i pojechał do domu.

      Kiedy zbliżał się do drzwi, usłyszał tupot łap swojego labradora. Barbie podbiegła do drzwi i czekała, aż się otworzą. Gdy przekręcił klucz i wszedł do domu, skoczyła na niego i zaczęła go lizać.

      – Okej, okej, Barb, już jestem. – Pogłaskał ją za uchem, wziął smycz w rękę i wyszli na dwór.

      Poszedł z nią do parku ulicę dalej. W okolicy nie było nikogo, puste ławki i chodniki przypominały o tym, że zbliża się noc. Porzucał suczce patyki przez kilka minut, pobiegał z nią chwilę, po czym wrócili do domu. Zjedli wspólnie kolację, on tosty z serem, a ona puszkę Pedigree. Po jedzeniu Barbie położyła się na kanapie, a on wziął prysznic. Potem poczytał godzinę i poszedł spać. Kiedy kładł się do łóżka, pies już w nim leżał i czekał na niego. Eryk nie miał żadnych snów, a kiedy się obudził, był tak samo zmęczony jak wieczorem. Wstał powoli i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Po drodze skorzystał z toalety i wziął szybki chłodny prysznic. Dopiero kiedy zaczął przygotowywać śniadanie, uświadomił sobie, że od kiedy wstał, nie widział Barbie. Rozejrzał się i zawołał ją. Odpowiedziała mu cisza.

      – Barb, chodź tu, no chodź, Barb.

      Wciąż nic. Odłożył talerz i wszedł do salonu, nigdzie nie było jej widać ani słychać.

      – Barbie, gdzie jesteś? – zawołał jeszcze raz.

      Dotarł z powrotem do sypialni i dopiero tam usłyszał labradorkę. Siedziała przy oknie i drapała w szybę.

      – Hej,

Скачать книгу