Balony. M. Sajnog

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balony - M. Sajnog страница 9

Balony - M. Sajnog

Скачать книгу

usypiały je już na stałe. Ogólnie nie miał pojęcia, co to za wirus ani jak z nim walczyć. Był totalnie w czarnej dupie.

      Nagle w drugim pokoju zapadła cisza. Oznaczało to, że Barbie zasnęła. Powoli uchylił drzwi, gotowy w każdej chwili zatrzasnąć je z powrotem, ale pies nie ruszał się. Wszedł do pokoju i ukląkł obok labradorki. Zdawał sobie sprawę, że powinien podać jej jeszcze jedną dawkę, tym razem śmiertelną, ale nie potrafił się na to zdobyć. Miał ją od ponad pięciu lat i nie umiał tak po prostu jej zabić. W drodze do domu wymyślił, że będzie przez parę dni podawał jej usypiacze, utrzymując ją w półśnie, a w tym czasie być może ktoś znajdzie lekarstwo albo choroba sama przejdzie… Podniósł Barbie i ostrożnie zaniósł ją do piwnicy, tam przywiązał zwierzę do grubego pala i podał mu kroplówkę żywieniową. Później siedział razem z psem na podłodze i głaskał go po głowie. Kiedy poczuł, że zaczyna odzyskiwać przytomność, założył suczce kaganiec i czekał, aż otworzy oczy. Chwilę później znowu podał jej leki.

      Wrócił na górę, nalał sobie wina i wykręcił numer Belli. Odebrała po drugim sygnale.

      – Eryku…

      – Podałem jej środki i zaniosłem ją do piwnicy. Może jest jakaś szansa, że to przejdzie.

      – Eryku, spokojnie. Poczekajmy parę dni, może uda się znaleźć lekarstwo. Może ktoś zrozumie, co się dzieje.

      – Kurwa, to jest jakieś porąbane, jak coś może zabijać tak szybko, bez objawów, bez ostrzeżenia? I dlaczego tylko zwierzęta, dlaczego nas nie tyka?

      – Nie wiem, pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Nie wiadomo, czy to wirus, czy bakteria. Może jutro na coś wpadniemy. Dziś był ciężki dzień, musimy się wyspać i odpocząć.

      – Tak, masz rację, Bells. – Zamilkł na chwilę. – Szkoda, że cię tu nie ma… – dodał.

      Usłyszał jej westchnienie po drugiej stronie.

      – Wiesz, że bardzo bym chciała, ale dziś wraca Robert. Muszę na niego czekać, wiesz, że nie mogę…

      – Wiem, po prostu chciałbym, żebyś tu była, ale rozumiem, że to twój mąż. Może kiedyś… Na razie, Bells, muszę się położyć.

      – Eryku, poczekaj.

      Rozłączył się i odłożył telefon. Wiedział, że nie powinien być zły, w końcu od zawsze był na drugim miejscu. Sypiali ze sobą od dwóch lat i nigdy nie było z tego nic więcej. Kochali się w pracy i czasem w hotelach lub u niego. Ale Bella zawsze mówiła, że nie zostawi Roberta, bała się, co by zrobił. I chyba bała się tego, co ona sama zrobiłaby bez niego. Na początku Eryk zakochał się w niej i błagał ją, żeby wybrała jego, żeby byli razem, ale kiedy zrozumiał, że nigdy do tego nie dojdzie, postanowił traktować ten romans z dystansem. I czasem nawet mu się udawało. Dopóki nie nadchodziły właśnie takie dni. Dni, kiedy potrzebował kogoś bliskiego, kogoś, kto by był tu dla niego. Chciało mu się krzyczeć z bezsilności i bólu. Od zawsze był sam, czasem miał tylko taką głupią nadzieję, że może kiedyś ktoś go obudzi i ocali.

      Samotność to głupia kurwa, pomyślał. Stoi sama w ciemności i czeka w ciszy, aż do niej wejdziesz. A kiedy to zrobisz, nie chce cię już wypuścić, łapie cię nogami, przygniata do ziemi i krzyczy twoje imię, wdziera się w twoje serce i maluje na nim tatuaże. Kiedy uświadamiasz sobie, co się dzieje, jest już za późno. Zapadasz się w jej ciemność, tatuaże wskazują drogę, ale nie wyjmiesz sobie serca. Musi zostać w środku, razem z nią, na zawsze.

      Postanowił się upić. Zabrał z kuchni dwie butelki wina, włączył telewizor i położył się na kanapie. Nastawił wiadomości i zaczął pić. Kiedy spiker skończył mówić, Eryk dopijał drugą butelkę. Nie wiedział, kiedy zaczął płakać. Przed oczami miał obrazy martwych zwierząt, zwłoki leżące na ulicach, ptaki uderzające w ściany budynków, rozszarpane ciała ludzi i słowa wyświetlające się na ekranie: Nieznana choroba dziesiątkuje całe populacje zwierząt, naukowcy nie znają jej źródła. Władze proszą o ostrożność i niewpadanie w panikę.

      Zasnął pijany na kanapie.

      GDZIEŚ

      Ola biegła najszybciej, jak pozwalały na to jej małe nogi. Co jakiś czas przewracała się, ale za każdym razem wstawała i ruszała dalej. Wiedziała, że jeśli ją dopadną, nie ma szans na przeżycie. Gdzieś za sobą usłyszała przeraźliwe wycie. Krzyknęła. Psy były coraz bliżej.

      Zaczęły biec za nią, kiedy była już tak daleko od domu, że nie mogła zawrócić. Wiedziała, że popełniła błąd, w ogóle z niego wychodząc, ale była już tak głodna, że postanowiła zaryzykować. Kiedy wczoraj wróciła ze szkoły, okazało się, że ktoś zabił jej ojca, matki nie było, a całe jedzenie zniknęło. Siedziała cały dzień i całą noc, zastanawiając się, co ma zrobić.

      Przeniosła ojca do jego pokoju i nakryła zieloną narzutą. Była to ulubiona narzuta jej matki. Dziewczynka pomyślała, że mama nie miałaby nic przeciwko. Potem przeszukała dom, ale nie znalazła nawet paczki ciastek, ktoś zabrał wszystko. Zamknęła się w swoim pokoju i płakała tak długo, aż zabrakło jej łez. Wtedy zasnęła, ale nawet przez sen słyszała okropne odgłosy, odległe jęki i krzyki. Obudziła się bardziej zmęczona niż wieczorem. Do miasta było daleko, a w pobliżu nie było żadnych domów. Rano powinien przyjechać autobus zawożący dzieci do szkoły.

      Postanowiła zaczekać na niego i wyjść, jak tylko usłyszy odgłos silnika. Okazało się jednak, że autobus się nie pojawił. Spakowała więc do małego plecaka kurtkę i butelkę wody z kranu i ruszyła w drogę. Teraz, kiedy biegła, walcząc o życie, wiedziała, że nie ma szans, jeśli zaraz nie znajdzie jakiegoś schronienia. Zatrzymała się na chwilę i rozejrzała, ale wokół rozciągał się las i nie widać było żadnego światła, żadnej chatki, niczego. Po chwili zauważyła wysokie drzewo, na które mogłaby się bez problemu wspiąć. Tylko co potem? Głośne szczeknięcie prawie przy jej uchu sprawiło, że przestała się zastanawiać i zaczęła wchodzić na drzewo. Po chwili pojawiły się psy. Ola spojrzała na dół i zobaczyła, jak skaczą na korę drzewa, jak próbują się wspinać. Na szczęście nie dały rady wejść za nią. Była bezpieczna, na razie.

      Wspięła się jeszcze trochę wyżej i usiadła na gałęzi. Wyjęła wodę i napiła się. Żałowała, że nie wzięła większej butelki, ta była już prawie pusta. Oparła się i zamknęła oczy. Psy powinny zaraz sobie pójść, nie będą przecież tu siedzieć, zapomną o niej. Nie miała zegarka, ale wydawało jej się, że musi już być późno, nadchodziła noc. Rozłożyła się wygodnie i zapadła w niespokojny sen. Kiedy otworzyła oczy, na niebie było jasno, świeciło słońce, a psy wciąż były na dole. Nie szczekały już, siedziały i patrzyły na nią tymi czarnymi, pustymi oczami. Kiedy zobaczyła je poprzedniego dnia, wystarczyło jej jedno spojrzenie w tę pustkę i od razu wiedziała, że coś złego się im przytrafiło. Wiedziała, że ją to również spotka, jeśli nie uda jej się uciec. Zaczynała wątpić, czy zwierzęta w ogóle sobie pójdą, nie wyglądały, jakby miały się ruszyć. Nie wiedziała, co ma zrobić, bała się zejść, bała się również zostać.

      Nagle pojawiły się ptaki i zaatakowały ją bez ostrzeżenia. Zaczęły dziobać jej ręce, nogi i twarz. Dziewczynka

Скачать книгу