Wisznia ze słowiańskiej głuszy. Aleksandra Katarzyna Maludy

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy страница 12

Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy

Скачать книгу

ale potem w jej prychanie i pomruki wdarło się przerażenie. Tymczasem w chacie ucichło. Wisznia nadsłuchiwała jeszcze chwilę, lecz potem wróciła do Jagi. Też była zmęczona. Wyciągnęła się przy przygasającym ognisku, zapatrzyła w niebo, ale sen nie chciał przyjść. Myśl goniła myśl. Co już łapała jakiś wątek, jakiś pomysł, by wyswobodzić się z tej matni, to rozlegał się dziki wrzask tam na dole, to gruchot rozbijanych naczyń, to przeciągłe śpiewy na dziwaczną nutę, to krzyk torturowanej kobiety.

      Aż ciemność ustąpiła szarości, a na wschodzie pojawiła się różowa poświata nad czarną linią lasów i Wisznię wreszcie ogarnął sen. Nie zaznała w nim spokoju. Mokosz się burzyła, Perun był gniewny, wszystkich mężczyzn pochłonęła Dola, kobiety stanęły wokół Wiszni i krzyczały „Ty! Ty!”, a ona nie wiedziała, co ma czynić ani czego od niej chcą, i tylko czuła, jak Zmora szczeciniastymi łapami oplątuje się wokół niej i dusi nieznośnym ciężarem.

      Obudziła się, z trudem łapiąc oddech. To Jaga szarpała nią i szeptała zaklęcia odganiające złe.

      – Tu same zaklęcia nie pomogą, tu zrobić by co trzeba… – Wisznia z trudem się budziła. – Tylko nie wiem co.

      – Opowiedz, co wczoraj wyniuchałaś!

      Ledwie dziewczyna skończyła opowiadać, co widziała i słyszała ostatniej nocy, na wzgórze wpadli Awarowie, by dalej krzykiem i biczami poganiać Szeligów i tubylców. Kobiety zgonili na dół pod pieczarę i nakazali uprzątnąć nieco obejście. Wstręt je ogarniał, kiedy chodziły wśród nieludzko śmierdzących pijusów i zbierały resztki potłuczonych naczyń, przesypywały piaskiem i zgarniały rzygowiny, zmiatały skorupy, doprowadzały do porządku rozwalone stoły i ławy. W jednym z kątów pieczary zobaczyły Cieciorę. Strach było ją ruszyć, bo skatowana była okrutnie. Oko jej wypłynęło, a ręce i nogi miała rozrzucone tak, jakby tam nie było jednej całej kosteczki. Jaga zabrała się za ich nastawianie, więc Cieciora ocknęła się pod wpływem bólu.

      – Co one ze mną wyprawiały… – Zdążyła się jeszcze poskarżyć i wyzionęła ducha.

      Stanęły nad nią niezdecydowane, bo jak tu stos zapalić? Jak pogrzebać biedaczkę?

      – Do bagna z tym! – wrzasnął jakiś Awar, który już widocznie zaczął dochodzić do siebie.

      Wrzuciły biedną Cieciorę razem z porozbijanymi naczyniami do bagna, które rozciągało się między Wąwlem a białą skałą od zachodu. Tylko Jaga zamruczała jej modlitwy do Welesa31:

      – Zakryj jej oczy, Welesie, zakryj oczy i przyjm Cieciorę. Niech bydła ci pilnuje, niech bydła ci pilnuje, na świat nie wyłazi wąpierzem32, bo dosyć się już nacierpiała i my od niej cierpieć nie chcemy…

      – Głowę jej uciąć trzeba było i między nogi wsadzić, żeby w wampira się nie zamieniła – poradziła przestraszona Sławka poniewczasie.

      – Jaki z niej byłby wąpierz… Głupia była, ale krzywdy nikomu nie zrobiła – uspokoiła ją Jaga.

      Kiedy tak pogadując, wróciły na wzgórze, okazało się, że ich chłopów rozkuto i wszyscy mieli iść w puszczę, co obrastała bagna od wschodu. Przedostać się tam można było ścieżkami dla bezpieczeństwa wyłożonymi drewnianymi balami, które znało tylko niewielu. Iść przez nie trudno i straszno, bo jeden nieuważny krok, a człowiek zsunąć się mógł w bulgocącą czarną topiel. Tam już czekały na niego różne utopce, brzeginie, wiły, brodanice, dziwożony, bo wiadomo, że w bagnach lęgnie się zło. Jaga wrzuciłaby im jaką ofiarę, ale nie miała nic, co by się nadało, więc tylko mamrotała pod nosem zaklęcia. Widać skuteczne, bo bezpiecznie przeszli. Po drugiej stronie bagna za olsami33 rozpościerał się wysoki grąd34. Dęby tam były wielkie, szumiały graby i lipy. Miejsce żyzne, na uprawę zdatne, tylko wykarczować je trzeba.

      Ruszyły więc baby las wycinać. Najpierw z sierpami i gołymi łapami rzuciły się na kolczaste zarośla tarnin, ostrężyn i malin, potem z nożami i lżejszymi toporkami na leszczynę, bzy, wilcze łyko, trzmielinę, aż urosły między drzewami wielkie stosy schnącego badziewia, by można je było podpalić. Chłopów tymczasem zagnano w innej części lasów do wycinki drzew i budowy ziemianek. Kopali niegłębokie jamy, a z pni nad dołami układali ściany. Dla siebie je szykowali, więc robota wrzała, ino huk szedł po lesie.

      Dzieciarnia łowiła ryby w koszule. Na bagniskach kopała mięsiste korzenie pałki, łopianu i pasternaku. Jaga i co słabsze kobiety też rozglądały się za jedzeniem. Okolica wydawała się obfita. A to któraś przyniosła zająca, co zaplątawszy się w gałęzie ostrężyny, nie zdołał uciec, a to znalazły gniazda i wybrały młode, nielotne jeszcze głuszce czy cietrzewie. Warzyły potem długo w wydrążonym i opalonym od wewnątrz pniu polewkę, raz po raz wrzucając rozpalone w ognisku kamienie. Zapach szedł od tego taki, że ściągnął pilnujące je Obry. Oni pierwsi się do żarcia dorwali, więc potem mało kto najadł się do syta. Mimo to nie było takiego głodu jak podczas wędrówki.

      Tak minęło parę dni. Ściany domostw były niemal gotowe, a kobiety zagnano w szuwary, by ścięły trzcinę na dachy. Ściemniło się już prawie zupełnie, a one jeszcze zgarniały ostatnie pęczki, kiedy zauważyły, że coś sunie ku nim między tatarakiem.

      – Która choćby piśnie, w pysk dam i w bagno wrzucę! – zagroziła Wisznia. – Obrów ściągniecie, a to najgorsze, co może nas spotkać.

      Sama nie wiedziała, skąd jej się ta śmiałość brała, by tak wszystkim rozkazywać i zarządzać, ale miała rację, bo z zarośli wyłoniła się zwykła dłubanka, a w niej siedziało dwóch mężczyzn. W starcu Wisznia rozpoznała Kraka. Tego drugiego, znacznie młodszego, też widziała wśród chat na wzgórzu, ale pojęcia nie miała kto to.

      – Do starszego nas prowadź! – rozkazał Krak.

      Nim Wisznia zdążyła się zastanowić, czy powieść przybysza do kowala czy do Brocha, Jaga się odezwała:

      – Pójdźcie za mną. – Poprowadziła ich prosto do kowala.

      – Szedłbym i ja do was, tylko pilnują za bardzo – przywitał Wilk gości, kiedy tylko zbliżyli się do niego. – Zmówić się trzeba. – Siedział sam pod drzewem. Reszta już legła u ognia.

      – Ten tu, Skub na niego wołają, mówi, by wytruć Obrów – zagaił Krak, wskazując na towarzysza – a przede wszystkim Żmija, tylko jad jakiś silny trza by nagotować.

      – Jak tak, to Jaga potrzebna do rady.

      Z postronnych tylko Broch wiedział, na czym stanęło, bo kiedy zauważył obcych w obozowisku, podpełzł cicho do miejsca, w którym radzili, i podsłuchiwał. Nie wiedział, po co to robi, ale wszystko, co dotyczyło kowala, coraz bardziej go jątrzyło. To stary Wilk miał więcej posłuchu u ludzi, to z jego radami bardziej się liczyli, a przecież przywództwo po ojcu Brochowi się należało! Jednak teraz przeszkadzać nie miał zamiaru. Niech ubiją Żmija!

      7

      Między

Скачать книгу


<p>31</p>

jeden z ważniejszych bogów słowiańskiego panteonu opiekujący się podziemiami

<p>32</p>

Wąpierz to wampir. Dosyć często podaje się, że wampiry wywodzą się z mitologii słowiańskiej, ale wiele badań świadczy o tym, że istota wampiryzmu znana była już w paleolicie.

<p>33</p>

trudno dostępny las olchowy rosnący na podmokłym, bagiennym gruncie

<p>34</p>

las liściasty zróżnicowany gatunkowo z przewagą grabów i dębów