Wisznia ze słowiańskiej głuszy. Aleksandra Katarzyna Maludy

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy страница 9

Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy

Скачать книгу

leciała, ledwie słońca nie przesłaniając. Już pociski do ostrogu dolatywały, już osłaniać się trzeba było przed nimi szczytami, chować za kłodami częstokołu. Oczy przerażone patrzyły na najeźdźców, na ich rozwiane, długie włosy, na potworne mordy rozwarte w krzyku, na spryt, na zręczność.

      Obrońcy nie byli im dłużni. Leciały na napastników strzały nie tak ciężkie i silne jak te huńskie, ale równie groźne, bo maczane w jadzie. Czekały kamienie, a kobiety grzały na ogniskach kotły z wrzątkiem, którym przywitają nieproszonych gości, gdyby chcieli wspinać się na obwarowanie.

      Hunowie najpierw spróbowali podpalić ostrokół. Już między belkami utknęły strzały omotane palącymi się pakułami, ale wiosna była, a nawilgłe drzewo tliło się niemrawo przez chwilę, by szybko zgasnąć. Obrońcy jednak wiedzieli, że to tylko kwestia czasu, że wcześniej czy później podeschnięte od żaru może buchnąć płomieniem, więc szykowali do walki sierpy i topory, włócznie i kiścienie. A im bliżej podsuwali się napastnicy, tym bardziej otucha wdzierała się w serca broniących, bo widać było coraz wyraźniej, jak nędzny to lud, jak wychudły i pewnie słaby. Od razu ręce przestały drżeć, strzały raziły celniej, a kamienie wyrzucane z proc niechybniej trafiały. Skrzydła im rosły! Zwyciężą!

      Wtedy znowu odezwał się róg. Przebił się przez bitewny rwetes. Zmroził serca i obrońcom, i napastnikom. Ucichli. Deszcz pocisków ustał. Hunowie wlepili oczy w strażnicę, gdzie na szczycie stał Niebór i rękoma wskazywał na południe.

      – Obry27! – darł się jak opętany. – Obry!

      – Awar! Awar! – Rozległy się przerażone krzyki wśród Hunów.

      Przylgnęli do wału ostrokołu gotowi bronić się przed niespodziewanym wrogiem. Nikt już do nich nie strzelał. Teraz mieli wspólnego przeciwnika.

      W ostrogu wybuchła panika. Przed takim najazdem nikt się już nie obroni. Za słabi są! Za mało liczni! A wojsko obrzyńskie się zbliżało. Już wszyscy mogli je widzieć, bo wjechało na szczyt sąsiedniego wzgórza. Jeszcze jeden wąwóz, jeszcze jedna dolina, a znajdą się u stóp skarpy i ich warowni. Już Wisznia widziała, jacy są potężni! Olbrzymy, a na plecy każdego spływały dwa węże, wiły się na wietrze, waliły po plecach jeźdźców w rytm końskiego galopu, grozy przyczyniały. Jak błyskawica przebiegła jej przez głowę myśl, która jedna, jedyna mogła ich uratować.

      – Wciągnąć by Hunów… – wyszeptała do Jagi. – Więcej by nas było…

      Mokosz widocznie kierowała jej umysłem. Jaga od razu doceniła ważność tych słów.

      – Tak! Wciągnąć ich! – poparła Wisznię i poleciała do kowala Wilka.

      Jemu przyszło do głowy, że istotnie może to być jedyna szansa dla osady. Przechylił się przez ostrokół.

      – Brońmy się razem! – wrzasnął do Hunów.

      Widocznie został zrozumiany, bo jeden z nich, chyba dowódca, skinął głową na zgodę.

      Poleciały w dół powrozy z grubymi węzłami dla ułatwienia wspinaczki, ale Hunowie, tak zręczni na koniach, okazali się niezgrabni, więc trzeba było ich targać za obwarowanie. Wisznia ciągnęła z innymi, a kiedy nad belkami ukazała się ręka, złapała za nią.

      To znak! Los daje mi znak! – pomyślał Rua, kiedy ujrzał, że tym kimś, kto pomaga mu przedostać się przez wał, jest dziewczyna ważka. Tak, los najwyraźniej dawał mu sygnał, bo wiatr na moment rozgonił chmury, a promienie przedarły się przez nie i rozświetliły świat. Młoda, wiosenna zieloność jaskrawiła się na tle granatowych wód Dniepru. Dolatywał miodny zapach kwitnących ałyczy. Ręka dziewczyny była silna, ale płynęły z niej słodycz i szczęście tak wielkie, że Rua uśmiechnął się, choć nigdy przedtem nie przyszło mu do głowy, że można coś takiego zrobić.

      – Pospiesz się! – Wisznia ponagliła guzdrającego się Huna. Omiotła spojrzeniem jego twarz i czym prędzej odwróciła się, by nie spostrzegł jej przerażenia i odrazy.

      Płaska i okrągła gęba poznaczona była licznymi bliznami. Małe skośne oczy i wąskie usta nadawały mu wygląd gada. Wstrętny był!

      Jaga siedziała pośrodku majdanu i dyrygowała kobiecym ruchem. Ta miała drew podłożyć pod ogień, na którym gotował się war, inna donieść strzał na pomost biegnący wokół częstokołu, jeszcze inna rozgnieść zioła, które przyłożyć będzie można na rany. Ale wśród tego rozgardiaszu i ona dostrzegła nagłą plamę słońca, która na moment oświetliła Wisznię i młodego Huna.

      – Oj, Dolo, Dodolo! – westchnęła zrezygnowana, bo wcale nie podobał jej się ten znak. Nie miała jednak czasu myśleć nad tym dłużej, bo walka rozgorzała na nowo.

      Wróg zbliżył się już na odległość strzału. Widać było wyraźnie, że konni pędzą przed sobą jakichś nieszczęśników. Widocznie już wiele zdążyli podbić osad, a ludzi wziąć w niewolę, bo teraz atakowali zasłonięci ciałami swoich jeńców. Czyżby się spodziewali, że komuś ręka zadrży? Że obrońcy strzelać nie będą do gromady bezbronnych ludzi?

      – Nie wahać się! Strzał na pospólstwo nie marnować! – Dowództwo samo wlazło w ręce kowala.

      Strzelali. Wyszowi ręka zadrżała, kiedy usłyszał, że przygonieni przez Obrów ludzie krzyczą zrozumiałym słowem, błagając o łaskę. Na litość nie było miejsca. Za nim stała Dzienia, moczyła groty w jadzie i podawała mu strzały. W jej obronie Wysz zrobiłby wszystko.

      Wróg się cofnął. Awarowie odeszli na taką odległość, że choćby nie wiem jak napinał łuk, to nie dało rady ich dosięgnąć. Wisznia już chciała wychylić się poza obwarowanie, by lepiej zobaczyć, co się dzieje, ale Rua ściągnął ją na podest. Na potwornej mordzie widać było skupienie i strach. Tuż nad głową dziewczyny przeleciała strzała. Łuki awarskie nosiły widać dużo dalej niż ich. Dlaczego się wycofali?

      – Tajne przejście? – zapytał Rua.

      Tak, było takie w warowni, lecz nikt go nie używał od lat. Kowal Wilk nie od razu zrozumiał, na czym polega zagrożenie, kiedy Hun gwałtownie zaczął się domagać, by kobiety i dzieci wyprawić z ostrogu tunelem, ale gdy poganiani przez Awarów niewolnicy, nie bacząc na obrońców, a raczej bardziej bojąc się swoich oprawców niż ich, zaczęli znosić pod ostrokół chrust, sprawa się wyjaśniła.

      – Chcą nas spalić! – Wieść poszła po całym majdanie, a kobiety, z płaczem tuląc dzieci, wchodziły w jamę przy wschodniej stronie ogrodzenia, bo tam zaczynał się tunel prowadzący wprost nad brzeg Dniepru. Rzeką, wziąwszy przedtem do ust pusty w środku pęd trzciny, by było czym oddychać, ukryci pod wodą, mogli przedostać się aż do puszczy. Stwory tam żyjące wydawały się mniej groźne od Obrów.

      – Idź! – Rua gestem wskazał Wiszni jamę.

      Ona jednak nie zamierzała uciekać. Stała z naciągniętym łukiem w ręku i czekała, aż któryś z niewolników pojawi się w zasięgu jej strzału z kolejną wiązką chrustu.

      – Idź!

Скачать книгу


<p>27</p>

Obrzyni (Obry) – bardziej znani pod nazwą Awarów – koczowniczy lud, który w połowie VI wieku wyłonił się z Azji i pojawił w Europie.