Wisznia ze słowiańskiej głuszy. Aleksandra Katarzyna Maludy

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy страница 11

Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy

Скачать книгу

Wisznię. Ale we śnie widział, jak podnosi się bunt przeciwko Laghanie, jak dosyć mają już wojowie tej niewoli u skośnookiej i ciemnolicej dziczy, jak idą wszyscy za nim i krzyczą: „Biała siła! Biała siła!”, a on podnosi potężną, nabijaną krzemieniem maczugę, w której zaklęto moc jego rodu. Widział we śnie, jak daje nią sygnał do ataku, wszyscy idą za nim, on kiścień puszcza w ruch i rozwala gadzi pysk, a wrzask za nim potężnieje, huczy: „Biała siła! Biała siła!”. Już wir bitewny go pochłania, już Broch dźga swą włócznią wroga, a wrzask za nim potężnieje, że słów rozpoznać nie można, ale moc jest!

      Aż poczuł ból, jakby go kto smagnął korbaczem! Wrzask nie ustawał, lecz to darli się Awarowie. Już nie dumny okrzyk, ale podobne do szczeknięć i trudne do zrozumienia rozkazy słychać było wszędzie. Wstawać! Chcą, żeby wstawać! Broch podniósł się pospiesznie i schował przed razami za kowalem.

      – Ktoś zabił Laghana – szepnął mu Wilk.

      Broch najpierw zdrętwiał z przerażenia, ale kiedy zobaczył, że wloką na środek majdanu Wisznię, odetchnął z ulgą.

      – Jak dziewka mogłaby zabić woja?! – Usłyszał głos Kowala i odwrócił się do niego ze złością.

      – Cicho, głupi! Jej nie pomożesz, a na nas ściągniesz razy! Zresztą to zdzira wyrypana już na wszystkie strony!

      Cisnęli się wszyscy. Szeligowie, Hunowie i Awarowie. Każdy wyciągał szyję, bo tak jeszcze nie było, by niewolnicy się Obrom zbuntowali. Toż to zuchwalstwo niesłychane! Ciekawość ich pchała, szyje wyciągali, by zobaczyć, co się będzie działo.

      Bicz mlasnął i owinął się wokół Wiszni, a w tej samej chwili Awar, który wymierzył jej raz, sięgnął ręką do szyi i zwalił się na ziemię bez życia.

      – Każdego to spotka, kto podniesie na nią rękę! – Jaga była gotowa osłonić dziewczynę własnym ciałem, stanęła więc obok niej, wyciągnęła dłonie z rozstawionymi w magicznym geście palcami. – To córka Mokoszy!

      Broch spojrzał na nią z wściekłością. Co sobie myślą te baby?! Ściągną na nich jeszcze większe nieszczęście! Tu chytrość jedynie mogłaby pomóc! On sam miał zamiar tak się Obrom przymilić, by to jego postawili na czele ich gromady. Mógłby dalej rządzić swoimi, tyle że za awarskim przyzwoleniem, z ich poręką! A te durne…

      Zaszczekali między sobą Awarowie, któryś zgiął się nad trupem, rękę mu odchylił i wszyscy zobaczyli małą strzałę tkwiącą w gardle. Ukryli się szybko za końmi, rozejrzeli wkoło, ale w gąszcz zewsząd otaczający polanę nikt nie miał ochoty wejść. Cisza zapanowała. Nawet ptaki, zwykle rankami czyniące rwetes, umilkły. Zamarli w nasłuchiwaniu. Naraz w jednym z kątów polany znowu rozległo się awarskie szczekanie, a wszyscy zrozumieli przynajmniej jedno słowo: Rua!

      Więc to nie duchy, nie bogowie! Rua uciekł!

      Dlaczego Hun zabił jednego z Awarów? Tego Broch nie potrafił zrozumieć. Rozumiała za to z nagła uwolniona Wisznia i coś na kształt wdzięczności zaczęło lęgnąć się w jej duszy.

      6

      Puszcza coraz bardziej się przed nimi rozstępowała. Na drodze pojawiał się od czasu do czasu ślad kół, jakaś osada, uprawne pole. Zbliżali się do celu. Po ostatnich wydarzeniach Awarowie stali się ostrożniejsi, częściej grozili, niż bili, kobiet prawie wcale nie napastowali, a w ich rozmowach zaczęło się pojawiać imię wodza, który miał siedzibę niedaleko w jakiejś jaskini. Straszny to musiał być woj, bo wszyscy wymawiali jego imię z podszytą strachem czcią. Nazywali go Ejderha30, co na ludzki język tłumaczyło się Żmij i tak też o nim mówiono. Tam, pod jego groźną opieką, Rua, którego dotąd nie udało się pochwycić, nie mógł być już tak niebezpieczny.

      Dotarli do wapiennego wzgórza sterczącego białymi skałkami wśród bagien i do zakoli rzeki, której szarawe jak w Dnieprze wody toczyły się niemrawo niezbyt rozległym korytem. Kiedyś musiało to być bezpieczne miejsce do osiedlenia się i pewnie dlatego trawiaste łąki pośród białych skał upstrzone były tu i ówdzie domostwami. Znać po nich dawniejszy dostatek, bo z pni zostały zbudowane, ale teraz już gdzieniegdzie zbutwiała i dawno niewymieniana strzecha zapadała się, a ludzie chodzili, kryjąc się przed jakimś zagrożeniem za węgłami chat i płotami.

      Zapadał zmierzch, kiedy Szeligowie wspięli się na wzgórze i tu eskorta usadziła ich wokół ognia. Jaga była śmiertelnie zmęczona. Strach o Wisznię zabijał ją. Ani sobie zdawała sprawę, że tak kocha siostrzenicę, że ona światem jest jej całym, i choć stara głośno zawsze mówiła, że to Mokosz jest rodzicielką tej dziewczyny, to ona się jej matką czuła. Serce topniało z radości, kiedy widziała, jak Wisznia się o nią troszczy, gdy czuła silne ramię podpierające ją w wędrówce. I teraz też patrzyła, jak uwija się gdzieś wśród ludzi, jak zagaduje obcych, jak odbiera od nich jakieś garnczki i biegnie do niej uradowana.

      – Kazali im nas nakarmić. Polewkę tu mam! – Uśmiechała się.

      Ech, ta młodość, cieszyć się potrafi nawet wtedy, kiedy nie ma z czego – pomyślała Jaga. Ale Wisznia miała swoje powody do radości. Ludzie, których zastali na wzgórzu, gadali ludzką mową i nienawidzili Obrów nie mniej niż oni. Już zdążyła się dowiedzieć, że miejsce nazywa się Wąwel, a kiedyś żyło się tutaj dostatnio i bezpiecznie, bo rządził sprawiedliwy Krak. Najechali ich jednak Awarowie, a najgorszy z nich był wódz Ejderha. Jaga słuchała paplaniny Wiszni i smakowała kiepsko okraszonej polewki. Czuć było w niej gorzki posmak żołędziowej mąki, ale napełniała żołądek rozkoszną sytością.

      – Pośpijcie, matko, odpocznijcie…

      Łzy rozczulenia zakręciły się w oczach Jagi. Tak była zmęczona, że głowa sama opadła jej na piersi. Dotknęła tylko żelazną nawęzę, która dała jej siłę znieść tę długą drogę, i zasnęła, choć z dołu, z jaskini, której wejście znajdowało się u stóp wzgórza, coraz głośniej dobiegał gwar dzikiej pijatyki. To Ejderha ze swojakami rozpoczynał cowieczorne ochlejstwo.

      Jaga spała, więc Wisznia postanowiła rozejrzeć się trochę. Szeligowie siedzieli wokół ognia. Mężczyźni ciągle przykuci byli do ciężkich kloców, a mimo to swobodniejsze kobiety szukały u nich ochrony i pocieszenia. Różnie z tym bywało. Ten i ów przygarnął swoją żonę, bo razem czuli się raźniej, ale wielu boczyło się na nie, pamiętając noce pełne hańby.

      – Poszła, ścierwo! – Wisznia nagle usłyszała głos Brocha, a zaraz potem łkanie Sławki, jego żony.

      – Chodź, Jaga śpi, ale jakby się obudziła, to może podasz jej pić. Słaba jest.

      – A ty? – Sławka nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Tak przywykła, że każda chwila jej życia służyła wypełnianiu czyjegoś rozkazu, że teraz, kiedy Broch odgonił ją od siebie, stała bezradna.

      – Przypilnujesz jej, a ja się trochę rozejrzę – nalegała dalej Wisznia.

      Ciekawość ją gnała, a i świadomość, że teraz, kiedy Jaga jest tak śmiertelnie zmęczona, nie mogła liczyć na opiekę cioty. Musiała polegać tylko na sobie i ani

Скачать книгу


<p>30</p>

(turec.) smok