Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach - Alicja Urbanik-Kopeć страница 8
Życie służących było wedle ustawodawstwa bardzo pilnie kontrolowane. Szybkie spojrzenie na „Dziennik Praw” z 1857 roku mówi nam, że „w imieniu Najjaśniejszego Alexandra II, Cara Wszech Rosji, Króla Polskiego etc., etc., etc., Rada Administracyjna Królestwa” postanawia ustanowić Wydział Kontroli Służących, którego celem jest „utrzymanie dokładnego spisu sług płci obojej oraz prowadzenie kontroli zmiany ich służb i sprawowania się”, wydawanie książeczek służbowych (o których za chwilę), kwalifikowanie do nagród zasłużonych służących oraz umieszczanie w przytułkach i salach pracy tych, „którzy dla starości lub niemocy pracy oddawać się nie będą mogli”[36].
Nowa służąca, której udało się szczęśliwie pokonać niebezpieczną drogę ze wsi do miasta, musiała zgłosić się do siedziby Wydziału. Siedziba znajdowała się w Warszawie, w innych miastach tę samą funkcję sprawowały lokalne władze administracyjne. W Warszawie Wydział Kontroli Służących sporządzał dokładną dokumentację. Urzędnicy sprawdzali, czy dziewczyna zapisana jest do księgi ludności, czy posiada książkę służbową, u kogo służy lub ma obiecaną służbę. Zapisywano wiek, stan cywilny, miejsce urodzenia, wygląd, nazwisko, a także nazwisko i miejsce zamieszkania rodziców. Tak wylegitymowana panna zapisywana była do odpowiedniego cyrkułu, a także wydawano jej książeczkę służbową, za którą musiała zapłacić 13,5 kopiejki „za druk i za papier stemplowy”[37].
Po 1857 roku to nie Wydział Kontroli szukał dla dziewczyny służby. Jeśli służąca nie przyjechała do miasta za wcześniej umówioną pracą (czyli, jak ujmował to „Dziennik Praw”, „na drodze wzajemnych prywatnych porozumień”), pracy szukały jej na nowo legalne kantory lub biura stręczeń. Te przybytki, jak wiemy z lamentów „Przyjaciela Sług”, nie zawsze cieszyły się dobrą opinią, jednak przynajmniej w Królestwie Polskim objęte były dość ścisłą kontrolą państwową. Prawo starało się też jak najdokładniej zabezpieczyć nowe służące. Właściciele kantorów musieli przejść kontrolę policyjną, by uzyskać pozwolenie na otwarcie biura pośrednictwa. Musieli udowodnić, że są mieszkańcami danego miasta, i podać dowody „prowadzenia się przykładnego”. Stręczycielom nie wolno było rekomendować do służby dziewcząt, o których wiedzieli, że z jakiegoś powodu się do tego nie nadają. Jeśli pracodawca udowodnił stręczycielowi, że ten specjalnie lub przez nieuwagę rekomendował mu wadliwą służącą, stręczyciel płacił karę 2 rubli srebrnych. Przy recydywie kara wynosiła już 4,5 rubla. Za trzecim razem, jeśli stręczyciel nie dopełnił swojej powinności i nie sprawdził, czy rekomendowana dziewczyna jest „moralnego prowadzenia się oraz czy obowiązkom, jakich podejmuje się, mocą podoła”, Wydział Kontroli Służących odbierał mu na zawsze pozwolenie na prowadzenie działalności. Bardzo surowo zabronione było też manipulowanie przez kantory miejscem zatrudnienia służących, to znaczy rekomendowanie ich do zatrudnienia w jakimś domu, jeśli w danym momencie pracowały gdzie indziej. Służąca musiała najpierw rozwiązać umowę z obecnym pracodawcą, a dopiero potem kantor mógł brać po uwagę jej kolejne zatrudnienie. Sam nie mógł „odmówić”, czyli zwolnić służącej. W przeciwnym wypadku ponosił karę pieniężną w wysokości 4,5 rubla i na zawsze tracił prawo do stręczenia.
„Dziennik Praw” zawierał jeszcze jeden kategoryczny zakaz (choć nie wiadomo, jak powszechnie stosowany). W Królestwie Polskim zakazane było zatrudnianie chrześcijanek w domach żydowskich. Kantory nie mogły rekomendować takich umów. Tak samo było w Krakowie za czasów Wolnego Miasta Krakowa, ale w Galicji, której częścią stał się Kraków po 1846 roku, Tymczasowy regulamin dla sług obowiązujący od 1857 roku już nie zawierał takiego prawa{10}. Być może „Przyjaciel Sług”, wydawany w Krakowie, tak gwałtownie piętnował zatrudnianie chrześcijanek w żydowskich domach, ponieważ wydawcy mieli w pamięci wcześniejsze przepisy.
Mimo tak przemyślnych zasad w opinii publicznej kantory stręczenia służących cieszyły się nadzwyczaj niską opinią. Przepisy często nie były stosowane, a ich egzekwowanie mogło być nadzwyczaj trudne. Pisma dla służących przestrzegały przed korzystaniem z żydowskich biur, a abolicjoniści w rodzaju Augustyna Wróblewskiego pisali wprost, że biura pośrednictwa pracy są zakładane przez handlarzy żywym towarem, którzy pod płaszczykiem legalnego zatrudnienia z dokumentami wysyłają dziewczyny do pracy w wodewilach i teatrach, skąd już prosta droga do domu publicznego. Postulowali zwiększenie kontroli nad prywatnymi biurami pośrednictwa pracy, szczególnie tymi rekrutującymi do „tingl-tanglów, teatrzyków, cyrków itp.”[38], i szczególną opiekę nad nieletnimi klientkami.
Oprócz tych lęków narzekano po prostu na jakość usług świadczonych w kantorach. Henryk Sienkiewicz pisał w „Tygodniku Ilustrowanym” w 1906 roku, że „w ogóle nasze panie udają się do kantoru tylko w ostatecznym wypadku, twierdząc nie bez słuszności, że zaręczeniom kantorów, których interesem jest pobierać zapłatę od jak największej liczby osób poszukujących zajęcia, nie można wierzyć ani na jotę”[39]. Obie nowelizacje ustaw (w Królestwie Polskim w 1857 roku i w Galicji w 1872) wspominały, że reformy odbywają się, bo dotychczasowa organizacja „wymaga ulepszeń”[40] i nowe prawo wydaje się „celem zapobieżenia licznym nadużyciom”[41]. A jednak brak biura pośrednictwa bywał jeszcze gorszy. Czytelnicy z mniejszych ośrodków donosili, że w ich miastach czeka się z utęsknieniem na powstanie kantoru stręczeń, bo inaczej skazani są na usługi pokątnych rajfurek i faktorów, jak nazywano nieoficjalnych pośredników pracy. Dziewczyna, która trafiła na taką niekoncesjonowaną (a więc nieuiszczającą do kasy miasta opłaty licencyjnej) rajfurkę, była zdana właściwie na jej kaprys. „Ziemianin” pisał w 1879 roku list do „Gazety Warszawskiej”, by poskarżyć się, że „brakuje nam także kantorów do stręczenia sług w miastach powiatowych. Zastępują je starozakonni faktorowie zajęci wiecznie zarówno odmawianiem sług, jak i stręczeniem, bo tylko częste zmiany powiększają ich zarobek stręczycielski”[42]. Według prasy nielegalni faktorzy nie byli dobrze zorientowani w miejscowym rynku pracy. Wysyłali bez potrzeby służących i wyrobników na posady w miejsca odległe o wiele kilometrów, byle tylko zarobić.
Problem tkwił częściowo w niechęci pracowników do biur stręczeń (podsycanej wśród służących publikacjami w rodzaju tych w „Przyjacielu Sług”) i niechęci potencjalnych pracodawców do wydawania pieniędzy. Oficjalne kantory były koncesjonowane, musiały płacić za licencję, więc pobierały też opłaty od obu stron umowy o pracę. Indywidualne rajfurki czy faktorki mogły znacząco obniżać ceny. Jak działało to w praktyce, można prześledzić na przykładzie Piotrkowa.
Czytelnik o pseudonimie „Wieśniak” donosił „Tygodnikowi Ilustrowanemu” w 1890 roku, że „w Piotrkowie niejaki pan Swidwiński założył kantor stręczenia służby, ale, jak miejscowy organ donosi, wszyscy po staremu wolą udawać się do rajfurek”[43]. Otwarcie legalnego biura generowało duże koszty, a nieuczciwa konkurencja nie dawała szans na zarobek. Dlatego też piotrkowska
35
36
„Dziennik Praw Królestwa Polskiego”, t. 50, Warszawa 1857, s. 301.
37
Tamże, s. 307.
10
Jak to bywa z tymczasowymi rozwiązaniami, regulamin obowiązywał w Galicji aż do początku XX wieku.
38
R. Antonow,
39
H. Sienkiewicz,
40
„Dziennik Praw Królestwa Polskiego”…, dz. cyt., s. 301.
41
„Dziennik Ustaw i Rozporządzeń Krajowych dla Królestwa Galicji i Lodomerii wraz z Wielkim Księstwem Krakowskim” 1872, nr 48, s. 22.
42
Ziemianin,
43
Wieśniak,