TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR страница 14
– Anna was zamelduje, a ja zaniosę wasze bagaże do pokoi – dodaje David.
Odwraca się do stojącego najbliżej mężczyzny – wysokiego, średniej budowy bruneta w jasnoniebieskim polarze, ciemnych spodniach i butach trekkingowych – i sięga po pasek jego plecaka. Mężczyzna cofa się gwałtownie i wpada na stojącą za nim kobietę w czerwieni.
– Przepraszam, przepraszam. – Rozgląda się nerwowo zza okularów bez oprawek, szukając miejsca, w którym mógłby stanąć, nie dotykając nikogo. – Ale ja… ja… mam tam pewne ważne rzeczy i… i…
– W porządku. – David przepraszająco podnosi rękę i rozciąga usta ni to w półuśmiechu, ni w grymasie. – Jeśli nie chcecie, żebym zaniósł wasze bagaże, nie ma problemu.
– Mój może pan wziąć. – Kobieta w czerwieni przeciska się między pozostałymi i odwraca tyłem do Davida, niemal podstawiając mu plecak pod nos. – Nie czuję ramion.
Łysiejący starszy mężczyzna, który stał obok niej, podnosi lewą rękę na znak protestu. Na palcu serdecznym błyska złota obrączka.
– Mówiłem, że będę go niósł, Mel, ale się uparłaś…
Kobieta ignoruje go i ruchem głowy ponagla Davida, żeby pomógł jej zdjąć plecak. David zerka na jej męża i prawie niezauważalnie kiwa głową.
– Właściwie, panie i panowie, muszę wrócić na przystań po resztę gości. Jeśli chcecie, żebym zaniósł wasze bagaże, zostawcie je tutaj, a zajmę się nimi, kiedy wrócę. Anna zaprowadzi was do pokoi. Kiedy już się rozgościcie, zejdźcie do salonu na kropelkę whisky, a jak już będziemy w komplecie, przedstawię wam plan na najbliższy tydzień.
Podnosi ręce i niczym krab bokiem przeciska się w stronę wyjścia. Gdy dociera do drzwi, dostrzegam ulgę malującą się na jego twarzy.
Po wyjściu Davida twarze wszystkich zwracają się w moją stronę. Jako pierwsza do biurka podchodzi para. Kobieta przejmuje dowodzenie, wpycha się przed swojego towarzysza i opiera ręce o blat.
– Melanie i Malcolm Wardowie. I… Katie. – Zdejmuje czapkę z pomponem i zerka na drobną nastolatkę o ziemistej cerze, która wygląda, jakby chciała być gdziekolwiek, byle nie tu. – Również Ward – dodaje kobieta.
W przeciwieństwie do dziewczyny w przydużej kurtce i różowych conversach, Melanie i Malcolm ze swoimi markowymi kurtkami przeciwdeszczowymi, kijkami, znoszonymi butami trekkingowymi i pękatymi plecakami wyglądają na wytrawnych turystów. Malcolm trzyma mapę w plastikowej koszulce. Melanie ma mysie włosy zebrane w koński ogon, grzywkę, która kończy się tuż nad niewiarygodnie szerokimi brwiami, i okulary w czerwonych oprawkach. Sprawia wrażenie gibkiej i silnej, jakby potrafiła na jednym oddechu zdobyć Rum Cuillin2. Jej mąż jest starszy; wygląda na pięćdziesiąt pięć, może nawet sześćdziesiąt lat. Ma przerzedzone siwe włosy i wysokie czoło upstrzone plamami wątrobowymi. Łuki jego brwi są tak krótkie, że kończą się gdzieś w połowie oka, co nadaje mu wygląd wiecznie skwaszonego.
Wprowadzam ich dane do laptopa, sięgam za siebie i podaję Melanie pęk kluczy.
– Proszę bardzo. Pokoje siedem i osiem. Od frontu. Proszę wejść schodami na pierwsze piętro. Pokoje są zaraz naprzeciwko…
– Od frontu? – Melanie zerka na Malcolma, a ten wzdycha ciężko.
– Tak – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem, który nijak nie łagodzi zbolałej miny pani Ward.
– Bez widoku na morze?
– Niestety, bez. Przydzielamy pokoje według listy, którą otrzymujemy od organizatora wycieczek, i obawiam się… – Wzruszam ramionami. – Litera „w” jest na końcu…
– Poważnie? – rzuca Malcolm Ward. – W ten sposób przydzielacie pokoje? W dzisiejszych czasach? Całe dzieciństwo byłem ostatni tylko dlatego, że moje nazwisko zaczyna się na jedną z ostatnich liter alfabetu.
Zerkam na Katie, która wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
– Podróż tutaj zajęła nam prawie dwa dni – tłumaczy Melanie. – Przyjechaliśmy aż z Londynu. Mój mąż tak się cieszył, że będzie miał pokój z widokiem na morze. Prawda, Malcolm?
Mężczyzna potakuje.
– Gloria w Hikers’ Friend powiedziała, że mamy to jak w banku.
– Ale mają państwo wspaniały widok na góry. – Zerkam w stronę drzwi, marząc, żeby wrócił David. Kiedy tu przyjechałam, powiedział mi jasno i wyraźnie, że to on jest właścicielem hotelu i do niego pierwszego mają zwracać się goście. „Zaspokajam wszystkie ich potrzeby – wyjaśnił, po czym dodał pospiesznie: – No, prawie wszystkie”.
Melanie pochyla się nad biurkiem, źrenice ma małe i czarne za szkłami okularów.
– Może to pani zmienić?
– Nie mogę, naprawdę. Wszystkie pokoje zostały już przydzielone. Jesteśmy małym hotelem i możemy pomieścić tylko osiem…
– Ja się zamienię. – Obok Melanie staje kobieta dobiegająca sześćdziesiątki. Jej siwe włosy, obcięte krótko po bokach, na czubku głowy kręcą się jak owcze runo. – Jeśli mam pokój z widokiem na morze.
Kiedy spoglądam na nią, uśmiecha się do mnie ciepło.
– To bardzo miło z pani strony. – Odwzajemniam uśmiech. – Pani godność?
– Christine Cuttle.
– Jak mątwa3? – pyta Malcolm.
– Tak. – Christine uśmiecha się cierpko. Pewnie słyszała to tysiące razy.
– Dziękuję, pani Cuttle – mówię. – Sprawdzę tylko…
– Proszę zwracać się do mnie po imieniu.
– Dobrze. – Zerkam na ekran. – Mają państwo szczęście. – Patrzę na Melanie. Christine przydzielono pokój numer jeden z widokiem na morze.
Melanie piszczy z radości i spogląda na męża, a zaraz potem na Katie. Jej uśmiech gaśnie.
– Nie będziemy obok siebie.
Dziewczyna wzrusza ramionami, a jedyne, co można wyczytać z jej twarzy, to ulga.
– Będzie po drugiej stronie korytarza – uspokajam Melanie. – To mały hotel. Wszystkie pokoje są blisko siebie.
Napięcie znika z twarzy Melanie.
– Nie będziesz miała nic przeciwko, Katie? Jesteś na wakacjach tak samo jak my.
Nastolatka kolejny raz wzrusza ramionami.
– Mam
2
Pasmo górskie na szkockiej wyspie Skye.
3