TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR страница 16
– Taaa. – Steve nie odrywa wzroku od jego twarzy i małych, brązowych oczek, które wyglądają jak szklane kulki za szkłami okularów. Nie chce wracać wspomnieniami do więzienia i tego, jak dostawał zdjęcia i listy od sześcioletniego Freddy’ego, który pytał go, kiedy wróci do domu. Niczego nie żałował bardziej niż tego, że nie było go przy synu, kiedy ten był dzieciakiem.
– Dobra. – Jim wściekle drapie się kciukiem po boku nosa. – Miło cię widzieć, Steve, ale to nie może się więcej powtórzyć. Mam na myśli wspólny wypad na piwo. – Przenosi wzrok na barmana czyszczącego dozowniki.
Na zewnątrz spokojny, ale w środku aż gotuje się ze zdenerwowania, myśli Steve, pociągając łyk piwa. Nie ja jeden nie chcę wracać do pierdla.
Odstawia kufel i pochyla się w stronę byłego kumpla z celi.
– Minęło trochę czasu, odkąd rozmawialiśmy, i chciałem sprawdzić, czy wszystko jest jak należy – mówi. – I czy będzie tak, jak ustaliliśmy.
Nie może znieść tej ciszy. Proces odbył się niespełna sześć tygodni temu i po początkowym zainteresowaniu mediów, telefonach i wizytach przyjaciół i krewnych teraz jest tak, jakby tamto w ogóle się nie wydarzyło. Jak gdyby Freddy nie zginął. Życie toczy się dalej, a ludzie zachowują się, jakby wszystko było w porządku. Ale Steve wie, że coś jest bardzo nie w porządku, lecz chyba tylko on jeden to zauważył.
– Tak jak mówiłem – odzywa się Jim, zniżając głos. – Mam kogoś na północy.
– I… – Steve ma wrażenie, że żołądek zaciska mu się w supeł. Chce już mieć to za sobą, szybko, tak by sprawiedliwości stało się zadość i żeby mógł powiedzieć synowi, że go pomścił. Wtedy w końcu będzie mógł zasnąć.
– Czeka na właściwy moment, zdobywa jej zaufanie. Nie ma sensu działać w pośpiechu i ryzykować, że coś pójdzie nie tak. Jeśli się da, zrobi to tak, żeby wyglądało na wypadek albo samobójstwo. Tak będzie prościej.
Ucisk, który Steve czuje w piersi, jest tak silny, że ledwie jest w stanie mówić.
– A jeśli się nie uda?
Jim wzrusza ramionami i odchyla się na krześle.
– Co ci zależy? Chcesz, żeby umarła. No to umrze.
Rozdział 14
Niedziela, 3 czerwca
Drugi dzień sztormu
Zeszłej nocy zasnęłam po drugiej. Kiedy tylko zamknęłam oczy, z ciemności pod powiekami wyłoniły się twarze Freddy’ego, Petera i Mohammeda, z zapadniętymi oczami i rozdziawionymi ustami. Jak możesz spać po tym, co zrobiłaś? Kiedy otworzyłam oczy, twarze nie odeszły, ale unosiły się w mroku pokoju. Ty to zrobiłaś, Anno, zniszczyłaś nam życie. Odwróciłam się i naciągnęłam kołdrę na głowę, ale miałam wrażenie, że się duszę. Nie mogłam oddychać. My też nie możemy, Anno, powtarzały głosy w mojej głowie. My też nie możemy.
Miałam wrażenie, że zdrzemnęłam się na zaledwie pięć minut, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Piąta trzydzieści, oznajmił David. Pobudka. Zwlokłam się z łóżka i z zamkniętymi oczami stałam pod prysznicem, podczas gdy ciepła woda spływała mi po włosach i ciele. Później owinięta ręcznikiem podeszłam do okna sypialni i patrzyłam na wzgórza i niebo, które ciągnęły się w nieskończoność. Nawet z deszczem dudniącym o szybę i niebem czarnym jak łupek krajobraz zapierał dech w piersi. W Londynie, spiesząc zatłoczonymi wąskimi ulicami, przemykając pod ziemią w wagonikach metra i kolejny raz zanurzając się w gąszczu ulic, czułam się mała i schwytana w pułapkę, jak mysz w labiryncie. Codziennie jechałam do pracy tą samą drogą, tam i z powrotem, w tę i we w tę. Nie znalazłam drogi ucieczki, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby jej szukać. Aż do wypadku.
– Przepraszam. – Niski, dudniący głos wyrywa mnie z zadumy i podskakuję na krześle.
– Pan to pewnie Gordon. – Wstaję, gdy tymczasem potężny mężczyzna z wełnistą brodą, w kurtce przeciwdeszczowej sięgającej do połowy masywnych ud i jasnoniebieskiej czapce naciągniętej prawie na oczy, ociekając wodą, podchodzi do biurka.
– A ty musisz być Anna. – Krzywi się i ściska mi dłoń. – Miła odmiana po paskudnej gębie Davida.
– Tak mi się zdawało, że słyszę twój słodki szczebiot, Gordon. – David wychyla się zza drzwi do jadalni. Przy silnym szkockim akcencie Gordona jego głos brzmi niemal afektowanie. – Goście kończą właśnie śniadanie i zaraz przyjdą. – Zamyka drzwi i znowu je otwiera. – A z moją gębą wszystko jest w porządku.
Gordon śmieje się, krzyżuje ramiona na potężnej piersi i patrząc na mnie, kiwa głową.
– Nie jedziesz z nami? Deszcz trochę się uspokoił.
Kręcę głową.
– Chciałabym, ale muszę posprzątać pokoje, zmienić pościel i przygotować lunch.
– Zmienić pościel i przygotować lunch! – powtarza Gordon z udawanym angielskim akcentem i znowu się śmieje. – Już wiem, dlaczego David cię zatrudnił. Dodajesz klasy tej zapyziałej norze.
– Poważnie? A ja myślałam, że dostałam tę pracę, bo nikt inny jej nie chciał.
– Wprost nie może się ciebie nachwalić.
Rozpiera mnie duma i odruchowo dotykam dłonią policzka.
– W tym tygodniu nie pracujesz w szkole?
– Nie. Jest przerwa semestralna. Ale jeśli pogoda znów się pogorszy – wygląda przez wąskie okno przy drzwiach wejściowych – być może będę musiał podjechać do szkoły i sprawdzić, czy dach nie przecieka.
Otwieram usta, żeby zadać mu kolejne pytanie, kiedy drzwi do jadalni otwierają się i pojawia się w nich Katie. Widząc Gordona, staje jak wryta, ale Melanie, która idzie tuż za nią, delikatnie popycha ją do przodu.
– Nie możesz tak po prostu stawać w drzwiach, Katie – strofuje ją. – Prawie na ciebie wpadłam!
Wita Gordona skinieniem głowy, rzuca radosne „Dzień dobry” i szturchnięciem pokazuje dziewczynie, żeby poszła na górę. Malcolm, który wchodzi do holu zaraz za nią, idzie w naszą stronę.
– Pan jest pewnie przewodnikiem – mówi, wyciągając rękę.
– Zgadł pan. – Gordon zamyka jego rękę w swej potężnej dłoni. – Gordon Brodie.
– Malcolm Ward. Mogę zadać panu kilka pytań dotyczących dzisiejszej trasy? Chodzi o to, że jest z nami czternastolatka i…
Chwilę po tym, jak obaj wychodzą z recepcji, z jadalni wysypują się kolejno Fiona, Christine i Joe. Uśmiechnięci