TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR страница 5
– Nawet nie wyobrażam sobie, jak musi być panu ciężko.
Steve Laing kiwa głową, ból w jego oczach przygasa. Rozmowa wróciła na bezpieczne tory, zwykłą niewinną wymianę uprzejmości.
– Chodzi o to, Mo… Przyszedłem tu po to, żeby zapytać cię, co właściwie się stało. Nie chodzi mi o szczegóły – dodaje pospiesznie, wyczuwając zakłopotanie młodego człowieka. – Nie chcę, żebyś opowiadał mi o wypadku. Nie, to byłoby okrutne, a ja nie jestem okrutny. Przeżyłeś to raz i nie ma potrzeby, żebyś przechodził przez to znowu. Chyba że… – Urywa.
Serce Mohammeda zamiera w piersi.
– Chyba że co?
– Chyba że będziesz świadkiem w sądzie, ale z tego, co powiedzieli mi twoi rodzice, raczej nie wyjdziesz stąd na czas. – Krzywi się. – Wybacz, stary. Nie chcę być nietaktowny.
– Rozmawiał pan z moimi rodzicami?
– Tak. Twój szef… Tim jakiśtam… skontaktował mnie z nimi. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
– Nie, oczywiście, że nie.
Po chwili milczenia, która zdaje się trwać całą wieczność, Steve odchrząkuje.
– Próbuję to zrozumieć, Mo. Próbuję pojąć, co się stało. Wiem, że policja prowadzi dochodzenie, ale to moje prywatne śledztwo, dla spokoju ducha.
– Oczywiście.
– Zacznijmy od Anny Willis. Co o niej myślisz?
Mohammed zamyka oczy na ułamek sekundy i zaraz je otwiera.
– Co pan chce o niej wiedzieć?
Steve unosi brwi.
– Wszystko.
Rozdział 5
TRZY TYGODNIE PO WYPADKU
Środa, 14 marca
W ciągu ostatnich trzydziestu minut cmentarz w sercu West Sussex zmienił się z cichej oazy spokoju w siedlisko smutku i rozpaczy. Patrzyłam na siedemdziesięciu, może stu żałobników, wszystkich w czerni, z pochylonymi głowami, spuszczonym wzrokiem i zaciśniętymi ustami, jak szli wysypaną żwirem ścieżką od bramy do otwartych drzwi kościoła. Burczy mi w brzuchu i żeby go uciszyć, przyciskam do niego dłoń zaciśniętą w pięść. Znowu zapomniałam zjeść śniadania.
Po tym, jak pielęgniarka powiedziała mi, że dwóch moich kolegów nie żyje, nie jadłam przez dwa dni. Jak mogłam jeść płatki i popijać herbatę, jak gdyby nic się nie stało? Jak mogłam się śmiać i rozmawiać z pielęgniarkami, kiedy Peter i Freddy leżeli w kostnicy? Zamiast tego płakałam. Płakałam i płakałam, i odwracałam głowę od każdego, kto przychodził mnie odwiedzić. Zaciskałam powieki, żeby nie widzieć twarzy wykrzywionych troską, na którą nie zasługiwałam. Dopiero gdy doktor Nowak zagroził, że jeśli nie zacznę jeść, będą mnie karmić przez rurkę, w końcu zgodziłam się zjeść pół tostu.
– Anno. – Alex dotyka mojego ramienia. – Myślę, że powinniśmy wejść do środka. Zaraz się zacznie.
Droga z mieszkania do samochodu zajęła mi piętnaście minut i teraz, kiedy zaparkowaliśmy, nie chcę wysiadać. W jeździe samochodem przeraża mnie wszystko: ruch, bliskość innych samochodów, gwałtowne skręty na rondach. Ze szpitala do domu udało mi się dotrzeć tylko dlatego, że przez całą drogę miałam zamknięte oczy, a Alex w kółko puszczał moją ulubioną płytę. Kiedy w końcu podjechaliśmy pod dom, czubki palców miałam czerwone i zdrętwiałe, tak mocno ściskałam pas bezpieczeństwa. Teraz przyciskam gorący policzek do chłodnej szyby, ale to nie przynosi ulgi obolałym trzewiom, które podchodzą mi do gardła.
– Nie mogę tam iść, Alex. Co ja… Co mam powiedzieć jego rodzicom?
– To, co zwykle mówią ludzie w takich sytuacjach. Przykro mi z powodu państwa straty i tak dalej, i tak dalej… albo w ogóle nic nie mów. Dzwoniłaś do nich tydzień temu. Nie musisz znów przez to przechodzić.
Potrzebowałam dwóch dni, żeby zebrać się na odwagę i zadzwonić do Maureen i Arnolda Crossów. Byłam szefową Petera. Musiałam z nimi porozmawiać. Ale przecież prowadziłam samochód, który dachował na autostradzie M25 i w którym zginął ich syn. Gdybym była skupiona jak należy, gdybym patrzyła w boczne lusterka zamiast spoglądać na Freddy’ego we wstecznym, zobaczyłabym półtonową ciężarówkę zjeżdżającą wprost na nas z sąsiedniego pasa. Zdążyłabym zareagować. Peter nadal by żył. Gdybym pozwoliła Freddy’emu otworzyć okno, a złość o to, co powiedział poprzedniego wieczoru, nie przyćmiłaby mi umysłu, życie trzech osób i wszystkich tych, którzy je kochali, nie ległoby w gruzach.
Telefon odebrał przyjaciel rodziny państwa Crossów. Powtórzył na głos moje imię i nazwisko, jakby mnie anonsował. Nastała chwila ciszy, po czym usłyszałam cichy kobiecy głos: „Nie chcę z nią rozmawiać”. Kiedy zaraz potem starszy mężczyzna rzucił: „Ja to zrobię”, ze strachu zrobiło mi się słabo. Ojciec Petera. Po tym, jak powiedział: „Halo”, przez kilka sekund nie mogłam wydusić słowa, tak bardzo miałam ściśnięte gardło. „Przepraszam – powtarzałam w kółko. – Tak bardzo, bardzo mi przykro. Nigdy sobie nie wybaczę”. Cisza, która nastała później, ciągnęła się w nieskończoność, a ja przygotowywałam się na wybuch wściekłości. Zasługiwałam na nią. Tymczasem mężczyzna powiedział tylko: „Tęsknimy za nim”. Na dźwięk tych słów łzy popłynęły mi po policzkach. „Oboje za nim tęsknimy – dodał. – Za każdym razem, kiedy dzwoni telefon, myślimy, że to on. Że martwi się rwą kulszową Maureen albo chce się mnie poradzić w sprawie ogrodu. Czasami…” Głos mu się załamał, odchrząknął więc i głośno wydmuchał nos. „Podobno kobieta, która prowadziła ciężarówkę, zasnęła za kierownicą. Nie była pod wpływem alkoholu ani narkotyków. Po prostu zasnęła na niecałe trzydzieści sekund. Niech mi pani powie, że Peter nie cierpiał – błagał. – Tylko tyle, proszę”.
– Anno. – Alex szturcha mnie delikatnie. – Słyszałaś, co powiedziałem?
– Nie, przepraszam. Ja…
– Oni nie winią cię o to, co się stało. Nikt cię nie wini.
– Ojciec Freddy’ego.
– Był zły. Właśnie zginął jego syn. Wybacz – przeprasza pospiesznie, kiedy gwałtownie odwracam się w jego stronę. – Wiem, wiem.
Po rozmowie z ojcem Petera nie byłam w stanie wykonać drugiego telefonu, więc do Steve’a Lainga zadzwoniłam dopiero następnego dnia. Ręka wciąż mi drżała, kiedy