TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR страница 7

Автор:
Серия:
Издательство:
TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR

Скачать книгу

razie to bardziej oryginalne niż BRUDAS.

      – Ale wcale nieśmieszne. Ani… nieważne. – Zerkam w stronę kościoła; znowu mam silne przeczucie, że ktoś nas obserwuje, ale na cmentarzu nie ma nikogo.

      – Właśnie. Nie ma się czym przejmować. – Alex podchodzi do drzwi od strony kierowcy i chwyta za klamkę. Kiedy spoglądamy na siebie ponad dachem samochodu, uśmiecha się. – To bzdura, głupi napis, który na pewno nie będzie spędzał mi snu z powiek. – Śmieje się. – Spędzał snu z powiek. Czaisz?

      – Tak. – Zaciskam powieki i przez całą drogę powrotną do domu zastanawiam się nad znaczeniem tego jednego słowa: SEN.

      Rozdział 6

Anna

      OSIEM TYGODNI PO WYPADKU

      Czwartek, 26 kwietnia

      Czuję się jak balonik na sznurku unoszący się nad chodnikiem. Alex trzyma mnie za rękę, ale nie czuję dotyku jego palców. Nie czuję nic. Ani chodnika pod stopami, ani wiatru na twarzy, ani nawet własnego zmęczonego oddechu. Tony, mój ojczym, idzie przed nami; wiatr targa jego siwymi włosami, powiewają to w jedną, to w drugą stronę. Czarna marynarka Tony’ego jest zbyt opięta w ramionach, dlatego obciąga ją od czasu do czasu. Kiedy nie jest zajęty poprawianiem jej, ogląda się na mnie przez ramię.

      – Wszystko dobrze? – pyta bezgłośnie.

      Kiwam głową, chociaż mam wrażenie, że nie patrzy na mnie, ale przeze mnie, i zwraca się do kogoś za moimi plecami. Ledwie rozpoznałam kobietę, która rano patrzyła na mnie z lustra, kiedy wkładała białą bluzkę, szary kostium i czarne szpilki – wszystko leżące przed nią na łóżku. Wiedziałam, że kobieta w lustrze to ja, miałam jednak wrażenie, że patrzę na swoją fotografię z dzieciństwa. Widziałam podobieństwo w oczach, ustach, postawie, ale był między nami jakiś rozdźwięk. Zupełnie jakbym była i jednocześnie nie była sobą. Poprzedniej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Podczas gdy skulony obok Alex pochrapywał cicho, tuląc się do poduszki, ja leżałam na plecach i gapiłam się w ciemny sufit. W końcu parę minut po trzeciej zasnęłam, ale nie spałam długo. Obudziłam się z krzykiem o piątej, dysząc i szarpiąc za kołdrę. Znowu śnił mi się szpital i przyglądająca mi się, pozbawiona twarzy osoba.

      – Wszystko się ułoży, kochanie – uspokaja mnie mama, która drepcze obok mnie. Policzki ma zaróżowione, a cienka skóra wokół jej oczu pokryta jest siateczką zmarszczek. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, wzięła mnie za prawą rękę, a Alex za lewą. Czułam się jak dziecko, które zaraz oderwie się od ziemi, lecz zamiast radości czułam strach. W pewnym momencie mama pewnie mnie puściła, bo teraz ręce trzyma po bokach, a dłonie ma zaciśnięte w pięści.

      – Anno. – Jej dłoń w rękawiczce muska rękaw mojej kurtki. – Tu nie chodzi o ciebie, skarbie. To nie ty jesteś sądzona. Jesteś świadkiem. Po prostu powiedz, co się stało.

      „Po prostu powiedz”… Sędziemu, ławie przysięgłych, kierowcy ciężarówki, ludziom, prasie, rodzinom i przyjaciołom moich kolegów. Będę musiała stanąć przed nimi wszystkimi i przeżyć na nowo to, co wydarzyło się osiem tygodni temu. Gdybym nie czuła się taka odrętwiała, byłabym przerażona.

• • •

      – Anno!

      – Tutaj!

      – Panie Laing!

      – Panie Khan!

      Hałas przytłacza mnie, jeszcze zanim zrobią to ciała. Gdziekolwiek spojrzę, widzę ludzi, którzy wyciągają szyje i ręce – niektórzy trzymają mikrofony, inni kamery – i krzyczą. Ojczym otacza mnie ramieniem i przyciąga do siebie.

      – Zróbcie jej trochę miejsca! – Podnosi rękę i odpycha sprzed mojej twarzy kamerę. – Z drogi! Przepuśćcie nas, do cholery, kretyni!

      Podczas gdy Tony toruje nam drogę, ja rozpaczliwie szukam wzrokiem mamy i Alexa, którzy utknęli w tłumie przy wejściu do sądu.

      – Anno! Anno! – Blondynka po trzydziestce w różowej bluzeczce i czarnej puchowej kamizelce przeciska się w moją stronę i podtyka mi pod nos cyfrowy dyktafon. – Jesteś zadowolona z wyroku? Dwa lata i dwóch twoich kolegów nie żyje?

      Patrzę na nią zbyt zszokowana, żeby cokolwiek powiedzieć, ona jednak nie przestaje mnie wypytywać.

      – Wrócisz do pracy w Tornado Media? Przyszłaś tutaj ze swoim chłopakiem?

      – Podobno nie możesz spać. To prawda? – dopytuje się inny głos.

      Odwracam się, żeby zobaczyć, kto zadał to pytanie, ale za plecami mam morze ludzi – dziesiątki mężczyzn w garniturach, fotografów w dżinsach i kurtkach, ciemnowłosą kobietę w jaskrawoczerwonej kurtce, starszą siwą panią z trwałą ondulacją, moją mamę – z czerwonymi policzkami, wyraźnie zaniepokojoną – i stojącą nieco dalej chudą niespokojną sylwetkę mojego chłopaka.

      Blondynka po prawej szturcha mnie.

      – Anno, czy czujesz się w jakikolwiek sposób odpowiedzialna?

      – Że co? – O dziwo, wśród całego tego zgiełku Tony usłyszał jej pytanie. Ktoś wpada na mnie, kiedy mój ojczym zatrzymuje się gwałtownie. – Że co, do cholery?!

      Zupełnie jak w filmie, jakby ktoś włączył pauzę. Nagle tłum wokół nas milknie i zamiera w bezruchu.

      Blondynka posyła Tony’emu cierpki uśmiech.

      – Pan Willis, tak?

      – Pan Fielding. A kto pyta?

      – Anabelle Chance z „Evening Standard”. Właśnie pytałam pańską córkę, czy w jakikolwiek sposób czuje się odpowiedzialna za to, co się stało.

      Skóra nad białym kołnierzykiem koszuli mojego ojczyma robi się purpurowa.

      – Żartuje sobie pani? – Tony rozgląda się po twarzach otaczających nas ludzi. – Jak pani może?

      – Tylko zapytałam, panie Fielding. Anno – dziennikarka próbuje wcisnąć mi do ręki wizytówkę – gdybyś chciała kiedyś porozmawiać, zadz…

      Tony odpycha jej rękę.

      – Przekroczyła pani granicę. A teraz niech się pani odsunie, zanim ja panią odsunę.

• • •

      Mama i Alex otaczają nas jak tarcza ochronna, Alex obok mnie, a mama obok Tony’ego, i razem w pośpiechu oddalamy się od zgiełku i chaosu sali rozpraw.

      – Masz chusteczkę, skarbie? – pyta mnie mama, kiedy docieramy do samochodu. – Tusz ci się rozmazał.

      Dotykam dłonią policzków i zaskoczona odkrywam, że są wilgotne od łez.

      – Tak, ja… – Sięgam do kieszeni żakietu i słyszę cichy szelest paczki chusteczek Kleenex. Ale oprócz nich moje palce natrafiają na coś jeszcze. Coś twardego o ostrych krawędziach. Nie pamiętam, żebym wkładała to do kieszeni rano, kiedy szykowałam

Скачать книгу